REKLAMA

Pięć grzechów głównych Androida, przez które nie kupię Galaxy S III

16.04.2012 16.44
Pięć grzechów głównych Androida, przez które nie kupię Galaxy S III
REKLAMA
REKLAMA

Samsung zapowiedział konferencję prasową na trzeciego maja, która najprawdopodobniej będzie okazją do zaprezentowania następcy najlepiej sprzedającego się smartfonu z Androidem. Linia Galaxy S podbiła serca dziesiątków milionów klientów. Niestety, nie podbiła mojego. Naszła mnie więc refleksja: co właściwie jest nie tak z systemem Google’a? Co Android Jelly Bean powinien zmienić, by mnie przekonać od odejścia od innego smartfonu? Postanowiłem napiętnować te elementarne błędy, po wyeliminowaniu których wszystko będzie można wybaczyć.

Smartfony Galaxy S z całą pewnością nie były idealne, zarówno pod względem sprzętowym, jak i software’owym. Oficjalnie o Galaxy S III nie wiemy praktycznie nic. Widać jednak, jak wielką wagę Samsung przykłada do tej linii, należy się więc spodziewać, że nowy „flagowiec” z Korei będzie małym arcydziełem. Samsung szybko się uczy, widać to chociażby po Galaxy S II, który usunął większość niedoskonałości swojego poprzednika, jak kiepski aparat czy problemy z GPS. Jestem pewien, że Galaxy S III będzie jeszcze doskonalszy.

To, co jednak mi wciąż nie pasuje w tych telefonach to system operacyjny. Nie zrozumcie mnie źle, Android to fantastyczny kawałek kodu, który wywrócił rynek smartfonów do góry nogami. Jednak nie on jeden jest na rynku, nie on jeden odnosi sukcesy. I jest niedoskonały. Niektórym owe niedoskonałości nie wadzą (raz jeszcze, odsyłam do wyników sprzedaży Galaxy S a także konkurentów z Androidem), jednak wiele osób (w tym ja) wciąż uważa je za dyskwalifikujące.

Galaxy S III ich z pewnością nie wyeliminuje. Nie wierzę w to, by TouchWiz (zakładam, że tak będzie się nazywać nakładka Samsunga) mógł aż tak wiele zmienić. Galaxy S III jednak z całą pewnością błyskawicznie otrzyma aktualizację do Androida 5.0, a ten ma mieć premierę jeszcze w tym roku. Moim zdaniem Galaxy S III jest ważniejszą premierą od Galaxy Nexus. Co więc powinno się stać, by stał się telefonem prawie idealnym?

Optymalizacja kodu. Płynność działania Androida to jest jakiś żart. Rozumiem jeszcze problemy na tanich telefonach za złotówkę. Ale w momencie, kiedy wziąłem Galaxy Nexus do ręki, machnąłem kciukiem by zmienić pulpit, a telefon w odpowiedzi zareagował czkawką, to parsknąłem na głos śmiechem. Bzdurą jest, że Android nie ma prawa być płynny. Smartfony HTC z najwyższej półki radzą sobie z nim w jakiś automagiczny sposób całkiem nieźle, a One X, którym już się zdążyłem pobawić, ma lagi wręcz niezauważalne, jak iPhone czy Windows Phone. Byłem pod wrażeniem, dopóki nie spojrzałem na specyfikację sprzętową. One X jest niewiele wolniejszy od mojego laptopa. To już zaczynają być żarty. Jasne, zgodzę się z opinią, że Android, z uwagi na swoje możliwości, z definicji musi być sporo bardziej zasobożerny od konkurencji. Fani Windows Phone’a i iPhone’a, przykro mi, ale te systemy umieją nieporównywalnie mniej. Ale w momencie, w którym stawiamy go na sprzęcie, który spokojnie i płynnie obsłużyłby system klasy Windows 7, a Android wciąż dostaje czkawki, to coś już jest bardzo nie tak. I nie chodzi mi tu o płynne animacje interfejsu, które maskują ewentualną ospałość systemu (sztuczka Windows Phone’a). Przykładowa sytuacja: Xperia arc S, Gingerbread, ktoś do mnie dzwoni. System dostał takiej zadyszki, bo coś tam robił w tle, że nie reagował na wciskanie odebrania połączenia. Tak, wiem, że w najnowszych, wielogigahercowych i wielordzeniowych smartfonach takie rzeczy już raczej się nie zdarzają. Ale to tym bardziej obnaża słabość tego systemu.

Centralny system aktualizacji. Nie jestem jednym z tych, co krzyczą, że po kupieniu rok temu smartfonu z Gingerbreadem nie dostaję aktualizacji do Ice Cream Sandwich. Jasne, to by było bardzo miłe i pożądane, nie jest to jednak czynnik dyskwalifikujący. Co innego jednak aktualizacje do nowych generacji, a co innego łatanie systemu. Skoro nie ma możliwości i zasobów finansowych na opracowywanie nowych wersji Androida dla starszych smartfonów, to trudno, rozumiem to. Jest problem innej materii: łatki do istniejących wersji. Żaden system nie jest doskonały, czy to iOS, czy Android, czy coś jeszcze innego. Ale konkurencja, w momencie w którym wykrywany jest problem, reaguje. Czy to problem z obsługą Wi-Fi, czy wysyłania wiadomości, czy luka w zabezpieczeniach. Łatka jest. Nie wprowadza nic nowego, po prostu usuwa problem. Google, co prawda, reaguje również względnie szybko. Ale nowe wersje systemu są przez niego publikowane i… na tym się kończy. Producenci telefonów mają to w nosie. Konieczne są zmiany w zapisach licencyjnych samego Androida i zapewne w jego konstrukcji. Google już przy premierze Froyo obiecywał, że „w niedalekiej przyszłości” Android będzie jeszcze bardziej modularny, przez co aktualizacje do krytycznych błędów będą mogły być publikowane w Android Market. Wciąż pamiętam tę obietnicę. Może w Jelly Bean na Galaxy S III w końcu się doczekam.

Ściślejsza kontrola aplikacji na Google Play. Android daje największe możliwości wyboru czegokolwiek w porównaniu do konkurencji. Do tego stopnia, że zezwala na istnienie innych sklepów z aplikacjami niż „firmowy”. I bardzo dobrze. Czemu więc nie zrobić z Play’a pewnej wizytówki całego systemu? Umieszczać w nim tylko aplikacje najwyższej klasy? I nie chodzi mi o dobór pod względem przydatności, bo tego nikt nie jest w stanie ocenić. Niech sobie więc dalej będą symulatory puszczania bąków i tapety z cyckami. Ale niech aplikacje przestaną żądać wszelkich możliwych uprawnień, kiedy ich nie potrzebują. Po co czytnikowi newsowemu możliwość wykręcania numerów telefonicznych, wysyłania wiadomości tekstowych? Przez taką wolnoamerykankę przestałem zwracać uwagę przy instalacji na to, czego aplikacja potrzebuje. Zgaduję, że nie ja jeden. Jest spora szansa, że w efekcie w końcu zainstaluję jakiegoś szkodnika, testując jakiś nowy programik.  Uważam, że „firmowy” sklep dla Androida powinien o takie rzeczy dbać. Przydałaby się też ściślejsza kontrola jeśli chodzi o design aplikacji i jego spójność z Androidem. Ten, mimo nakładek takich jak TouchWiz, utrzymuje pewną konsekwencję w obsłudze, zwłaszcza od czasu Ice Cream Sandwich. Aplikacje, niestety, nie. Jedna ma kontrolki na górze, druga na dole. Jedna umożliwia zaznaczanie tekstu tak, inna w zupełnie inny sposób. I tak dalej, i tak dalej. Instalując aplikację na iPhone czy Windows Phone od razu wiem, jak ją obsługiwać. Na Androidzie nieraz skrobałem się po głowie. Jestem za różnorodnością, za możliwością wyboru. Blokada na „alternatywne” aplikacje byłaby więc niepożądana. Ale fajnie by było, bym chociaż na Google Play miał wyselekcjonowany „premium content”.

Stabilność działania. Tu nie jest to do końca wina Google’a. Galaxy Nexus, podczas mojej zabawy nim, nie zawiesił się ani razu. Niestety, należy do chlubnej mniejszości. Wyżej zachwalałem HTC One X. Niestety, tak jak zawsze broniłem HTC Sense, jako nakładki genialne pomyślanej, tak w tym telefonie potrafi się najzwyczajniej w świecie zawiesić i przeładować na nowo. Android jest ponoć mobilnym systemem dla power-userów, którzy na telefonach pracują. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. Tyle że muszę przyznać, że nie mam pojęcia jaką należałoby tu wprowadzić zmianę. Jestem przekonany, że niestabilność Androida na wielu słuchawkach spowodowana jest modyfikacjami producenta. Zgodziliśmy się też wyżej, że zabranianie im tych modyfikacji nie jest najlepszym rozwiązaniem. I co teraz? Może zmiany w licencji, które sugerują, że producent może modyfikować tylko przestrzeń użytkową, a serce systemu powinno być nietknięte? To blokuje z kolei optymalizację pod dedykowane danym modelom usługi. Sam nie wiem, ale przeciętny Android jest tak samo stabilny, jak najgorsza odmiana Symbiana. Coś z tym trzeba zrobić. Nawet Galaxy S miały problemy. Liczę, że na „trójce” będę mógł bezstresowo pracować.

Bloatware. Android od większości producentów smartfonów to najbardziej zaśmiecony system, jaki znam. Nie tylko mobilny. Pamiętacie apogeum absurdu na Windows, kiedy to komputery Acer z Windows Vista uruchamiały się dobre dziesięć minut? Tyle że bloatware na Acerze można było w prosty, udokumentowany sposób usunąć. A na Galaxy S mam kilka ekranów aplikacji, których nie chce, które mi powodują bałagan i których usunąć nie mogę. Jasne, mogę rootować telefon i kombinować jakimiś dziwnymi narzędziami, mogę wgrywać „alternatywny” system, ale, umówmy się, nie o to tu chodzi. Ciekaw więc jestem jak to będzie w Galaxy S III. Jeżeli ten telefon będzie dzięki preinstalowanym aplikacjom tańszy, to ja nie mam z tym żadnego problemu. Ale życzyłbym sobie mieć możliwość ich usunięcia. Tak jak mogę to zrobić w Windows czy nawet Windows Phone (tak, tam również jest bloatware – można go odinstalować a potem na nowo pobrać z Marketplace).

To tyle mojego jojczenia. Nie ukrywam, jestem podekscytowany. Chyba bardziej, niż przed premierą nowego Nexusa. To właśnie Galaxy S wyznacza androidowe trendy, a nie „waniliowy” smartfon Google’a. Jestem przekonany, że zakocham się w nim od pierwszego wejrzenia. Ale obawiam się, że czar pryśnie, jak zacznę go używać otrzymawszy go do recenzji. Obawiam też się, że zdania nie zmienię nawet po Jelly Bean. Ale bardzo chcę się mylić.

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA