REKLAMA

Drugi dzień z Google+ przynosi więcej wątpliwości niż odpowiedzi

30.06.2011 13.12
Drugi dzień z Google+ przynosi więcej wątpliwości niż odpowiedzi
REKLAMA
REKLAMA

Od dwóch dni w świecie społecznościówek rządzi Google+. Wczorajszy szał po rzuceniu testerom zaproszeń przerósł oczekiwania Google’a – naprawdę nie spodziewali się pozytywnych reakcji i dużego zainteresowania? W nocy Twitter dosłownie “wybuchł” prośbami o wciągnięcie. Dzięki temu my, użytkownicy, możemy w końcu na poważnie potestować Google+ w akcji z większą ilością osób. I faktycznie, przy kilkudziesięciu osobach perspektywa spojrzenia na serwis się zmienia, pojawiają się też nowe przemyślenia.

Jest co najmniej kilka serwisów, które Google+ mógłby częściowo zastąpić. Facebooka – jak najbardziej. Twittera również, przynajmniej tę część, która polega na śledzeniu “elity”, bo kręgi dają duże możliwości. G+ może też zastąpić LinkedIna z opcjami kooperacji itp. Nawet Skype może czuć się zagrożony, bo Hangouts/Spotkania to praktycznie prawie to samo. Brzmi ładnie, prawda? Ale jednocześnie trochę przytłaczająco. Pierwsze wrażenia dla wczesnych testerów są tak pozytywne z kilku powodów – jesteśmy trochę geekami, używamy sieci społecznościowych bardzo mocno i nie straszne nam interfejsy, nowe funkcje i bawienie się nimi. Jednak po nocy testów, gdy w moich kręgach pojawiło się kilkadziesiąt osób muszę powiedzieć, że nie jest już tak różowo. Na pewno nie dla przeciętnych użytkowników Facebooka czy Twittera.

Jest ku temu kilka powodów – kręgi. Nie grupy, a kręgi. Nie “zaproś do znajomych”, a “dodaj do kręgu”. “Osoby które Cię dodały”, “osoby w Twoich kręgach”. Nie uwierzę, że dla przeciętnego użytkownika Facebooka, który dostanie zaproszenie do Google+ będzie to zrozumiałe. My wiemy, bo chcemy wiedzieć i wypróbować. Albo sposób wyświetlania postów ze strumienia. Główny obejmuje wszystkie kręgi, przełączać można się tylko pomiędzy pojedynczymi kręgami. Wszystko ok, dopóki nie okazuje się, że chcąc obserwować ludzi popularnych (jak blogerzy z zagranicy) ich posty przenoszą się na górę streamu przy każdym komentarzu czy plusjedynce. To strasznie gubiące i dla nowych użytkowników drażniące. Jasne, da się wyciszyć posta, ale z każdym trzeba robić to osobno.

Dodawanie statusów do określonych grup odbywa się trochę „pod górkę”. Lista zaznaczania kręgów trzeba rozwinąć, każdy dodać osobno. Mam wrażenie, że Google+ próje połączyć funkcje z zaawansowanych narzędzi z prostotą podstaw Facebooka. Dla zaawansowanego użytkownika to za mało. Dla „casuala” za dużo. Ciężko znaleźć tu złoty środek, na razie nie ma. Przykładowo system powiadomień jest – delikatnie mówiąc – genialny i skłaniający do aktywności. Tylko, że najpierw trzeba przekonać ludzi, by w ogóle zaczęli używać regularnie samego G+.

Na razie jest Google+ to robiące niesamowite wrażenie połączenie wszystkich serwisów społecznościowych, które znamy. Choć kibiuję, to mam równocześnie wewnętrzne przekonanie, że moment, w którym masowy odbiorca byłby w stanie się przenieść i poświęcić czas na naukę jeszcze nie nadeszły. Nie w momencie, gdy Google+ nie obsługuje kilki kont jednocześnie. Nie teraz, gdy do zalogowania się wymagany jest posiadany profil Google – nie da się go stworzyć w tak przecież banalnym edytorze w samym serwisie.

Na ten moment Google+ jest świetną istniejącą ideą z drobnymi niedogodnościami dla zaawansowanych izagmatwaniem dla zwykłych użytkowników.

Jednocześnie jest też zrobioną z wielkim rozmachem próbą zdobycia każdej części rynku społecznościowego po trosze.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA