REKLAMA

Dwa miesiące z zeszłorocznym flagowcem. Tego smartfona nadal warto kupić

Blisko dwa miesiące temu wymieniłem swój wysłużony smartfon na nowy. Moto X Style zastąpiła HTC One Max. Co prawda na horyzoncie widać już nowszą Moto Z, a pozostali producenci pokazali flagowce o lepszej specyfikacji, jednak nadal warto rozważyć zakup produktu Lenovo.

29.07.2016 09.25
Android
REKLAMA
REKLAMA

Jak już pisałem w czerwcu, HTC One Max był pierwszym smartfonem z Androidem, z którym wytrzymałem dwa lata. Wcześniej miałem niezbyt przyjemne przygody z kilkoma Samsungami. Chwaliłem sobie za to iPhone’a 4 i 4S. Gdy dojrzałem do decyzji o zakupie nowego urządzenia rozważałem przede wszystkim nabycie LG G4 i któregoś modelu Lenovo Moto X. Podstawowym kryterium była wielkość wyświetlacza. Przyzwyczaiłem się do „paletek ping-pongowych”. Nie chciałem zejść poniżej 5,5 cala.

Po szybkim rekonesansie wybór padł nad Moto X Style. Przez chwilę myślałem o tańszym modelu Moto X Play, bo nie miałem ciśnienia na ekran QHD. Ostatecznie zdecydowały takie parametry jak procesor (Snapdragon 808 przeciwko 615) i ilość pamięci RAM (3 GB vs 2 GB).

W Moto X Style zakochałem się już po włączeniu urządzenia. Google Now Launcher, z którego korzystałem zresztą na HTC sprawił, że poczułem się jak w domu. Jednocześnie wyczuwalny był skok wydajności w stosunku do poprzedniego urządzenia. Przekonało mnie też wzornictwo słuchawki. Po świetnie brzmiących głośnikach stereo w tajwańskim phablecie, ucieszyłem się, że te w Moto X grają jeszcze lepiej. Wisienką na torcie była drobnostka, uruchamianie aplikacji aparatu poprzez gest nadgarstkiem. To chyba moja ulubiona funkcja w X Style.

Miałem w ręku setki smartfonów, dlatego wychodzę z założenia, że miarodajną opinię o nich można wyrobić sobie po dwóch, trzech miesiącach użytkowania. Tak było też w tym przypadku. Nie ma bowiem telefonów idealnych i wcześniej czy później znajdziemy wady.

Wada pierwsza. Grzeje się bardziej niż mój poprzedni smartfon.

Pierwszą odkryłem po kilku dniach. Jest nią nagrzewanie się smartfona. Nie, nie parzy on, nie powoduje dużego dyskomfortu, ale w porównaniu z moim poprzednim modelem szybko wyczuwa się różnicę. Początkowo przestraszyłem się i zacząłem przeszukiwać fora. Pod hasłem „overheating moto x pure/style” znajdziemy w Google wiele wątków.

W zależności od wrażliwości użytkowników na promieniowanie cieplne przeczytamy skrajne opinie - od dyskwalifikacji po zachwyt nad świetną pracą urządzenia. Prawda leży po środku. Przez kilka tygodni obserwowałem pracę smartfona i patrzyłem w aplikacji CPU-Z jak zwiększa się temperatura procesora i baterii. Zainstalowałem też dla porównania ten sam program na dwóch sklepowych egzemplarzach dostępnych na „wyspach” Lenovo w centrum handlowym. Mój działał identycznie, jak pozostałe.

Czyli jak? Akumulator telefonu osiąga temperaturę maksymalnie 43 stopni Celsjusza. Co ciekawe najczęściej wzrost następuje podczas korzystania z Chrome'a i dłuższego używania aparatu fotograficznego. Statystycznie podczas normalnej pracy, przełączania się między wieloma aplikacjami licznik wskazuje 36 do 38 stopni C. Procesor osiąga średnio 45-50 stopni. Silikonowe „plecki” urządzenia potrafią być ciepłe, ekran również, ale nie zdarzyło mi się, mimo obciążających zadań, by zrobiły się gorące.

Początkowo sposób odprowadzania ciepła w nowym  smarfonie mnie zirytował. Nagrzewały się wszystkie, które miałem, ale ten chyba bardziej. Działo się tak do momentu, gdy znajomy pokazał mi jak pracuje jego LG G3. Podczas zwykłego użytkowania rozgrzewał się odczuwalnie. Temperatura procesora sięgała ponad 70 stopni. Ekran prawie parzył. O tym przypadku można mówić śmiało, że zapewnia nieprzyjemne odczucia.

Wada druga. Milisekundowe przycięcia, ale winny jest Facebook.

Nie, Moto X  nie wiesza się, działa bardzo szybko, płynnie i niezawodnie. Obsesjonaci wydajności  zauważą od czasu do czasu spowolnienie na poziomie milisekund. Winowajcą są, jak zauważył zresztą wcześniej Mateusz Nowak, aplikacje od Facebooka. To Facebook i Messneger powodują, że spada przyjemność użytkowania smartfona. Ta druga aplikacja jest jedyną, która "zamroziła" dwukrotnie sprzęt na 4-5 sekund. Wina nie leży zatem prawdopodobnie po stronie Lenovo, ale gwoli rzetelności należy o tym wspomnieć.

Wada trzecia. W ciągu dnia muszę doładowywać baterię.

Długość pracy na jednym ładowaniu to trzecia wada. Smartfon często zdarza mi się doładowywać w ciągu dnia. Dzieje się tak, gdy używam go intensywniej. Na szczęście są dwa elementy, które rekompensują tę niedogodność. Pierwszym jest szybkie ładowanie, „napełniające” baterię w mniej niż dwie godziny. Podpięcie urządzenia na piętnaście minut zapewni nam kilka godzin pracy. Druga rzecz warta odnotowania to niskie zużycie energii w trybie czuwania. W nocy Moto X traci 3 do 5 procent.

REKLAMA

Tyle wad, szanowni państwo. Serio. Jeżeli mamy się czepiać możemy trochę poirytować się brakiem możliwości blokowania numerów z poziomu dialera. To jednak kwestia stockowego Androida, w który Lenovo nie ingerowało znacznie. Niektórych denerwuje dość uboga w funkcje aplikacja aparatu. Mi jej minimalizm odpowiada, a wspomniany gest włączenia kamery ruchem nadgarstka jest świetny.

Trzy wady, z czego jedna występująca prawdopodobnie z winy dostawcy oprogramowania? To świetny wynik. Co prawda niedługo na rynku pojawi się Moto Z, ale Moto X Style to nadal telefon, który warto brać pod uwagę. Szczególnie, gdy naszym fetyszem nie są benchmarki i konieczność posiadania sprzętu z najnowszym hardwarem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA