REKLAMA

Marzy mi się internetowa policja. Pora na mandaty dla twórców stron i apek

Za każdym razem, gdy konfiguruję od nowa telefon lub tablet Apple’a, zaczynam marzyć o internetowej policji. Urzędnicy europejscy z kolei, zamiast zacząć dbać o jakość oprogramowania na iPhone’y i iPady, z którego jesteśmy zmuszeni korzystać, znowu próbują uszczęśliwiać nas na siłę. Jak z ciasteczkami.

24.01.2024 05.10
internetowa-policja-apple-app-store-cyberpunk
REKLAMA

Konfigurowanie od nowa iPhone’a albo iPada jest niezwykle upierdliwe. Kiedyś można było przenieść dane niemalże 1 do 1, ale ze względów bezpieczeństwa straciliśmy taką możliwość. Zarówno odtworzenie kopii zapasowej (lokalnej lub z chmury), jak i skonfigurowanie nowego sprzętu z użyciem danych z innego, wymaga mozolnego logowania się do dziesiątek różnych aplikacji.

REKLAMA

Zawsze, czy to po wymianie sprzętu na nowy, czy to po odebraniu urządzenia z serwisu (bo przed naprawą trzeba go zerować…), muszę potem przez godzinę albo dwie klikać jak ta małpka: dalej-dalej-dalej. W niektórych przypadkach to rozumiem - to, iż trzeba ponownie aktywować mobilną bankowość, to akurat dobra wiadomość - ale często dane logowania gubią takie apki do np. zamawiania żarcia.

No i zawsze klnę wtedy pod nosem na deweloperów.

Jak to jest, że mamy 2024 rok, a wielu programistów nadal przerasta poprawne skonfigurowanie pól tekstowych do wpisywania loginów i haseł? No nikt mi nie wmówi, że to jakaś nauka rakietowa. W praktyce, chociaż dane logowania mam zapisane w chmurze iCloud, więc teoretycznie mogę uzupełniać je jednym kliknięciem, wraz z kodem 2FA, to częściej to nie działa, niż działa.

Mechaniczna i wkurzająca czynność wydłuża się, bo przecież co chwilę muszę opuszczać odpalony program, kopiować hasło do niego z menedżera do schowka, wklejać je ręcznie itd. No dramat. Jeszcze rozumiem, gdy dotyczy to apki pisanej przez jednego dewelopera albo od startupu, ale w przypadku korpo, które ma na pasku armię zarabiających krocie ludzi, nie powinno być na coś takiego zgody.

Problem w tym, że jesteśmy, niczym w cyberpunku, zdani na łaskę korporacji.

Oczywiście to tylko wierzchołek góry lodowej problemów, bo np. sesje logowania wygasające co pare dni i niepoprawne skalowanie to też standard. Mamy też nachalne spamerskie powiadomienia, których nie da się wyciąć bez wyłączania tych faktycznie przydatnych, a na zmiany interfejsu na gorsze tylko po to, by wepchnąć nam do gardła niepotrzebny ficzer, to już szkoda strzępić ryja.

Zdarzyło mi się już usunąć z telefonu program, który mnie naprawdę wkurzył spamem i zrezygnować z płatnej usługi ze względu na fatalny UI/UX, ale to takie wylewanie dziecka z kąpielą. Jeśli się obruszę i usunę apkę, która została napisana na kolanie, to przeziębiam sobie uszy na złość mamie - bo brak dostępu do usługi jest dla mnie większym problemem niż dla firmy strata jednego usera.

Oczywiście to, co piszę wyżej o aplikacjach, można odnieść też do stron internetowych.

Spartolone formularze logowania, błędne opisy produktów, źle dobrane tagi, wysypujące się filtry, idiotyzmy w wynikach wyszukiwania - to dziś nie są przecież wyjątkowe przypadki, tylko nasza smutna codzienność. Coraz częściej życzę twórcom witryny, którą odwiedzam, żeby stanął w nocy bosą stopą na klocku Lego, bo wpadłem w pętlę przekierowań albo wyzerował mi się koszyk.

Dotyczy to w dodatku nie tylko bezpłatnych, ale i płatnych usług. Ileż to się przekleństw nasłuchałem od znajomych z branży kreatywnej na temat programów do obróbki grafiki i montażu, które zabierały im z życia godziny poświęcone na uwalony projekt, wiem tylko ja. Ponownie jednak: co z tego, że można anulować subskrypcję i domagać się zwrotu kasy, jeśli dany soft nie ma alternatywy?

Internetowa policja powinna nakładać na programistów i webdeveloperów mandaty.

Oczywiście można głosić naiwne dyrdymały, że rynek sam se wsio zweryfikuje, a kiepski soft straci userów, ale rzeczywistość pokazuje, że to tak nie działa. Jako małe żuczki musimy często wybierać między dżumą, a cholerą, tj. między softem kiepskiej jakości, a cyfrowym wykluczeniem - bo wiele obszarów życia zostało zawłaszczonych przez prywatne firmy, które robią z nami, co chcą.

Skoro sami nie możemy z tym nic zrobić, to może faktycznie przydałby się jakiś netwatch, ale taki, który odgórnie karałby za kiepskiej jakości soft, tak jak karze się firmy za np. reklamy wprowadzające w błąd? Jeśli deweloperom, którzy urządzają nam cyfrowe życie, groziłyby mandaty za to, że swoją pracę wykonują po łebkach, to może zaczęliby się wreszcie przykładać i nie wypuszczali takich bubli?

Unia Europejska z kolei zamiast nam pomóc, uszczęśliwiają nas na siłę.

Nie przeczę, że takie przepisy związane z RODO nieco ucywilizowały proces wypisywania się z subskrypcji mailowych, ale nikt już nie wpadł na to, by utemperować spam wysyłany przez aplikacje mobilne. Dziś jednak gra toczy się o opcję instalowania aplikacji spoza App Store’u i rozliczania się za cyfrowe dobra bezpośrednio - co jest ukłonem głównie wobec deweloperów.

Czytaj inne nasze teksty dotyczące walki Apple’a z Unią Europejską:

Smuci mnie, że dyskusję na temat instalowania aplikacji z innych źródeł niż oficjalne zdominowała od początku kwestia tego, jak dzielić się tortem w postaci przychodów pochodzących od użytkowników, a userzy zeszli już na drugi plan. Niby to wszystko robione jest dla nas i ma sporo zalet, ale z jakiegoś powodu mało kto podnosi argument, iż wymuszane na Apple’u zmiany mają swoją ciemną stronę.

Ja tam tej przyszłości, jaką zgotowali nam urzędnicy, trochę się obawiam.

Jak szukam dziś aplikacji, to doskonale wiem, gdzie ją znajdę, a do tego widzę, że była ona prześwietlona pod kątem tego, jakie dane na mój temat zbiera. Z kolei jak rozliczam się za cyfrowe dobra, to robię to bez stresu - bo wiem, że każdą transakcję zabezpiecza Apple, któremu w tej kwestii mogę ufać i jeśli pojawi się problem, to będę mógł odzyskać bez większego problemu swoje środki.

Nie zdziwię się za to, jeśli w chwili, gdy na iPhone’y i iPady będzie można wgrywać apki spoza sklepu Apple’a, część dostawców usług oficjalne repozytorium opuści całkiem. Jako użytkownicy zostaniemy postawieni przed faktem dokonanym - i pod ścianą, bo stracimy ochronę w postaci App Store’u zarówno pod kątem tego, kto i jakie dane zbiera na nasz temat, jak i podczas obsługi płatności online.

Nikt nie zagwarantuje nam, że giganci, których usług nie sposób zastąpić, z App Store’u nie znikną.

Oczywiście mityczni cenzorzy Apple’a też mają swoje za uszami. Chociaż to oni powinni dbać o to, by trafiało do nas oprogramowanie napisane co najmniej poprawnie, to dziś, gdy konfiguruję iPhone’a lub iPada od nowa, odnoszę wrażenie, iż zeszło to na drugi plan, bo skupiają się na tym, by programiści przypadkiem nie poinformowali nas o tym, że cyfrowe dobra możemy kupić taniej poza App Store’em (bo wtedy Tim Cook i spółka nie otrzymują prowizji).

REKLAMA

Apple poszedł z kolei na wojnę z dostawcami treści - na czele z Facebookiem, który chciałby zbierać znacznie więcej informacji na nasz temat. Z kolei Spotify i Netflix od zawsze obruszają się na konieczność płacenia prowizji i jestem przekonany, że brak apek do obsługi tych usług na goglach Vision Pro to wbicie szpili wyrachowane działanie. A co, jeśli te firmy uznają, że są na tyle duże, że App Store nie jest im potrzebny i go opuszczą w Europie? Stracimy na tym my.

Z tego powodu stoję na stanowisku, iż urzędnicy, jeśli faktycznie chcieliby działać w obronie interesu konsumentów, a nie wyłącznie deweloperów, powinni przymusić Apple’a nie do luzowania, tylko do zaostrzenia zasad panujących w App Storze, konkretnie w kwestii jakości aplikacji. O tym, jak się powinien dzielić z deweloperami naszą kasą, powinno się dyskutować dopiero pozadbaniu o to, że to, za co płacimy, faktycznie jest tego warte.

Zamiast tego znów ktoś wyświadcza nam niedźwiedzią przysługę, jak z tymi wkurzającymi komunikatami o cookies.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA