REKLAMA

Tęsknię za czasami, gdy grzebało się w komputerach

22.06.2012 18.13
computer
REKLAMA
REKLAMA

Młodsi czytelnicy pewnie nie pamiętają, ale kiedyś komputer to było takie pudło, jak teraz widuje się coraz rzadziej tylko u zapalonych PeCetowych graczy, w urzędach, czy u ludzi, którym notebooki do szczęścia nie są potrzebne. Pudło w czasach swojej prosperity miało to do siebie, że często składało się je z części, by zaoszczędzić. Takie komputery, tak zwane „składaki”, były świetnym polem do dalszego grzebania, ulepszania, czy nawet upiększania. I tak mi przychodzi na myśl, że szybki postęp, spadek cen i miniaturyzacja wraz z erą smartfonów i tabletów zabiły bardzo ciekawą dziedzinę grzebania w komputerze – dziedzinę, która oprócz aspektów rozrywkowych rozwijała wiele umiejętności.

Wprawdzie jestem za młoda, by pamiętać pierwsze masowe komputery, ale czasy mojego szczenięctwa przypadły na czas niesamowicie szybkiej popularyzacji komputerów stacjonarnych, czyli desktopów. Były to czasy pierwszych numerów CD-Action z płytami, akceleratorów 3D, Duke Nukem 3D, Unreala, o którym pisał dziś Maciek (ach, co to była za cudowna gra! Ta grafika, te wielkie światy, ta fabuła i dreszczyk!), procesorów Pentium, pamięci RAM liczonej w pojedynczych megabajtach i dysków liczonych w dziesiątkach megabajtów.

Kupno komputera to nie była wtedy taka prosta sprawa. Marketów elektronicznych nie było, o powszechnych Media Marktach, Saturnach czy innych Euro AGD można było tylko pomarzyć, a sklepy komputerowe były przybytkami dla wtajemniczonych. Koszt komputera, takiego gotowego z gwarancją, klawiaturą, monitorem CRT i myszką bywał ogromny, zwłaszcza dla młodzieży i dzieci (nie dostawało się wtedy na komunię iPadów), więc trzeba było kombinować inaczej.

No i się kombinowało: pytało znajomych, czytało czasopisma komputerowe, kontaktowało z ludźmi, którzy znają się na temacie, a następnie komputer składało się z pomocą zaprzyjaźnionych osób. Zasilacz, płyta główna, procesor, kości pamięci, dysk, karta graficzna, często dźwiękowa, inne „duperele”, podłączenie, ponowne rozebranie w celu sprawdzenia, co zrobiło się nie tak, bo nie działa…, system, a potem już tylko czysta radość z korzystania.

Nie mówię wcale o czasach bardzo odległych, ale przez niesamowicie szybki postęp może się wydawać, że to czasy niemal prehistoryczne. Czasy, w których aby pograć w nowe gry wymieniało się samemu kartę graficzną lub dodawało akcelerator 3D. Czasy, gdy trzeba było chociaż trochę orientować się w budowie komputera, po to, by oszczędzić na wyjeździe do drogiego specjalisty, który zdiagnozuje problem. Czasy, gdy podczas budowy komputera często nawet się nie dokręcało śrubek, bo ich odkręcanie i zakręcanie każdego dnia bywało irytujące. Czasy, gdy komputery rozwijały się dosłownie z dnia na dzień, a laptop, czyli komputer przenośny, oznaczał konieczność wydania małej fortuny, a i tak jego mobilność była równa mobilności 5 dzisiejszych laptopów noszonych razem.

Dzisiaj już tak nie jest – teraz to urządzenia mobilne przejęły główny ciężar szybkiego rozwoju i stąd co roku więcej rdzeni, wyższa rozdzielczość, podwojenie pamięci RAM. Dzisiaj główną gałąź sprzedaży komputerów stanowią laptopy – coraz cieńsze i lżejsze, bardziej „sprasowane”, jak lubię mówić, czyli dopasowane podzespołami tak, że cokolwiek prócz wymiany RAM lub ewentualnie dysku przekracza możliwości człowieka nawet orientującego się w technologiach komputerowych. Wraz z upowszechnieniem się gotowych zestawów komputerowych, potem konsol i smartfonów, potrzeba orientacji w tym, jak to wszystko działa niemal zniknęła. Takimi sprawami zajmują się profesjonaliści i prawdziwi pasjonaci, a nie zwykli gracze, którzy chcą po prostu nadążyć za rozwojem.

Nie ma w tym nic złego, bo w końcu elektronika stała się naprawdę użytkowa, a komputery osobiste są bardzo osobiste, jednak czasem żal mi tamtych czasów. Prawdopodobnie gdyby nie rozkręcanie komputera i wymiany podzespołów, by sprostać wymaganiom nowego Quake’a, to nigdy nie zainteresowała się tym, jak to działa i nie doświadczyła na własnej skórze tego, co się stanie, gdy źle podepnie się zasilacz. Nie dowiedziałabym się też, co to znaczy megaherc, za co odpowiedzialny jest RAM i pewnie wciąż bałabym się tajemniczo wyglądającego wnętrza komputera.

Bo jedno pociągało za sobą drugie. Po dołożeniu RAMu trzeba było sprawdzić, czy komputer go widzi, więc automatycznie poznawało się system operacyjny i dowiadywało się, jak działa i co zrobić, gdy się zawiesi. Stawało się przed problemem, który trzeba było rozwiązać i rozwiązywało się go, bo przecież nie stać było młodego człowieka na serwis, a przewiezienie wielkiego blaszaka było problematyczne. Rozwijało się za jednym zamachem zdolności manualne, logicznego myślenia i uczyło wielu nowych rzeczy.

Dzisiaj takie podejście nie ma racji bytu – od tego czasu komputery stały się nieodłączną częścią życia i nie ma czasu na rozwiązywanie problemów. I dobrze – dzięki temu wszystko musi być jak stabilne, proste i niezawodne. Teraz popsucie komputera oznacza niemożność pracy, a nie tylko brak rozrywki.

Szkoda tylko, że młodzi ludzie tracą przy okazji ciekawość świata, bo przecież nie muszą już rozumieć, jak to wszystko działa i z czego się składa. Mają Ultrabooki, smartfony i iPady. Nie rozkręcą ich pewnie nigdy, bo nie dość, że stracą gwarancję, to na dodatek i tak nic w nich własnoręcznie nie zmienią, a nikt jakoś powszechnie nie kwapi się do wytłumaczenia co i dlaczego (podstawowa edukacja informatyczna wciąż najczęściej opiera się na pisaniu CV w Wordzie).

Szkoda nie tego, że elektronika użytkowa stała się naprawdę użytkowa, ale tego, że przy okazji braku konieczności zrozumienia działania tracimy rozwijające wszechstronnie umiejętności logicznego myślenia i zainteresowania światem.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA