REKLAMA

Hologram zamiast człowieka - nie jestem pewna, czy podoba mi się taka przyszłość

19.04.2012 08.01
Hologram zamiast człowieka – nie jestem pewna, czy podoba mi się taka przyszłość
REKLAMA
REKLAMA

Festiwal sztuki i muzyki Coachella zasłynął w tym roku w internecie i nie tylko na szeroką skalę jedną rzeczą – hologramem Tupaca, legendarnego już niemal, nieżyjącego rapera. Niektórzy z widzów uwierzyli, że Tupac powrócił, hologram był tak dopracowany. Długo zastanawiałam się, co sądzę o tym trendzie. W końcu to widowiskowe wykorzystanie najnowszych technologii, na dodatek nie gdzieś w labolatoriach, a rozrywce skierowanej do mas. Za najcelniejszy komentarz niech posłuży ten fałszywy plakat:

Kto nie chciałby zobaczyć tych wszystkich legend na żywo? Nie ma co wymieniać poszczególnych – caly line-up robi wrażenie i aż chce się zakrzyknąć “najmocniejszy festiwal wszechczasów!”. Tylko mam jedną obawę. Czy faktycznie chcielibyśmy iść na taki wymyślony festiwal tak bardzo, jak chcielibyśmy zobaczyć te legendy naprawdę na żywo?

Nie zrozumcie mnie źle, hologramy są fajne. Mieliśmy już hologram Michaela Jacksona i innych nieżyjących gwiazd, a na imprezach sylwestrowych T-Mobile w Polsce pojawiła się nawet Mariah Carey. Tak, ta żywa Mariah Carey, tylko w formie hologramu. Tylko ja widzę w tym coś dziwnego?

Nie ma w tym nic złego – hologram jako dopełnienie, wykorzystywany jako tancerki czy “gość specjalny” na koncercie może być niezłym dodatkiem. Jeśli jednak mówimy o muzyce, muzyce na żywo, to trzeba zastanowić się, co tak naprawdę lubimy, a właściwie kochamy, w koncertach na żywo.

Bo na pewno większość z nas przynajmniej za młodu rozpaczliwie chciała iść na koncert swojego idola. Część z nas dziś uwielbia koncerty jako powrót do młodości, jako jedyne w swoim rodzaju przeżycia. Część z nas jeździ na koncerty, by poczuć ten dreszczyk słuchania na żywo znanych utworów lub poznawania nowych wykonawców w jednej z trudniejszych dla nich chwil – kontaktu z publicznością i grania na żywo, bez poprawek i obróbki dźwięku.

To chyba właśnie ten czynnik ludzki i interakcji z publicznością jest w koncertach najpiękniejszy. Za tym wszystkim stoi muzyka i setki emocji przez nią wywoływanych. I tego, niestety, hologramy nie zapewnią.

O ile Tupac na Coachelli nie wzbudza mojego wewnętrznego sprzeciwu, bo “został użyty jako dodatek” do koncertu żywych artystów, o tyle wizje, które po koncercie roztaczają media i wizja, jaka maluje mi się w głowie na myśl, jak hologramy mogłyby w przyszłości wejść w życie codzienne rozrywki, zwłaszcza tej koncertowej, budzą mój głęboki niepokój. Chodzi o wizje “wskrzeszania” wykonawców, elektronicznego programowania ich na konkretny koncert i odtwarzania wszystkiego z dysków, chmury czy z czego odtwarza się taki hologram.

Trochę niepokoi mnie, że człowieka z krwi i kości zastąpi hologram. Jeśli realistycznie zrobiony zapowie mi wiadomości lub zaprezentuje pogodę w TV, to nie będę zniesmaczona, choć i tak będzie mi żal, że nie jest to osoba. Pogodynka, którą lubimy za poczucie humoru i od czasu do czasu za drobne potknięcia, które czynią ją bliższą i ludzką. Jednak byłoby mi bardziej żal, gdyby “gwiazdy” zamiast fatygować się dla fanów “odwalały” swoje koncerty hologramami, gdyby przywracano do życia wykonawców-legendy. To podejście typowo… masowe, to chyba dobre słowo. Dać ludziom to, czego oczekują. Boję się tego.

Boję się, że za -dziesiąt lat koncert na żywo będzie rozrywką dla wapniaków. Że radość z siedzenia na trawie na koncercie plenerowym i obserwowanie strojenia instrumentów, tego “bam-bam” perkusji, “raz dwa trzy” przy próbie mikrofonu będzie czymś rzadkim i zastąpi ją hologramowe odtwarzanie show. Że kameralne koncerty w małych klubach, po których można wypić piwo z wykonawcą staną się niszowe. Że to wszystko zostanie zepchnięte na margines przez jakąś hologramową rozrywkę na wielką skalę.

Wybiegam wyobraźnią w przyszłość, może za bardzo. Takie jednak myśli pojawiają mi się w głowie przy oglądaniu na YouTube kolejnych koncertów, na których użyto hologramów i czytaniu zachwytów nad nimi. Pewnie też przesadzam, ale takie technologie budzą niepokój swoim odczłowieczeniem. Na takim koncercie na pewno nie zobaczę potu i zmarszczek na czole wykonawcy, świadczącego o zaangażowaniu i emocjach. Jeśli zobaczę, to będzie świadczył tylko o niesamowitym postępie technologicznym, a nie emocjach przeżywanych tu i teraz, w tym momencie.

Czy na pewno chcemy zobaczyć n przykład to w wersji hologramowej?

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA