REKLAMA

Wyobraź sobie, że nagle znika Google i jego usługi. Co robisz?

Wyobraź sobie świat, w którym nagle – z dnia na dzień – znika Alphabet i wszystkie jego usługi. Nie ma Google’a, nie ma YouTube’a, nie ma ani wyszukiwarki, ani potężnej infrastruktury sieciowej, ani nawet najpopularniejszej na świecie poczty elektronicznej. Puff, wyparowało. Co wtedy zrobisz?

22.02.2022 19.09
Wyobraź sobie, że nagle znika Google. Co robisz?
REKLAMA

Ludzie mają różne eksperymenty myślowe, które lubią regularnie przeprowadzać. Jedni myślą, co by zrobili, gdyby ten dzień był ostatnim dniem ich życia. Ja z kolei (zwalmy to na skrzywienie zawodowe) często myślę o tym, co by było, gdyby Google przestał istnieć.

REKLAMA

Namiastki świata bez Google’a mogliśmy doświadczyć nieco ponad rok temu, w grudniu 2020 r., kiedy to na kilka godzin przestały działać wszystkie najważniejsze usługi Alphabetu. Nie działał Gmail, nie działał YouTube, nie działał Drive, nie działały nawet Mapy. Okazało się, że taka krótka awaria wystarczy, by zasiać zamęt i sparaliżować działanie milionów ludzi i firm, polegających na usługach Google’a na co dzień.

Wiele osób komentowało wówczas, że przecież nic się nie stało, a w czasie awarii można po prostu wyjść na świeże powietrze, jak ludzie czynili dawniej, przed erą internetu. Tyle że to nie takie proste. Pójść się przewietrzyć można w czasie awarii Facebooka, Twittera i Instagrama, czyli tych serwisów, które – choć istotne – nie są niezbędne i nie musimy z nich korzystać przez cały czas. Pisałem wówczas:

Czytaj również:

Porównałem wtedy awarię Google’a do awarii prądu, bo tak w istocie jest. Serwisy i usługi Alphabetu zrosły się z zachodnim społeczeństwem tak silnie, że stały się wręcz niezbędne do życia. Ba, upadek takiego giganta spowodowałby niemały kryzys ekonomiczny, bo pomijając osoby zatrudnione w tej giga-korporacji, sam tylko YouTube jest swoistym miejscem pracy dla ponad 800 tys. twórców, odprowadzających co roku miliony monet w podatkach.

Pomińmy jednak na moment aspekt makroekonomiczny, a skupmy się na aspekcie indywidualnym.

Znika Google – co robisz?

Tym, którzy uważają, że nic by się nie stało, podrzucę garść statystyk. Z wyszukiwarki Google korzystają 4 mld ludzi na świecie. Najpopularniejszą przeglądarką internetową na świecie jest Google Chrome, z którego korzystają ponad 3 mld ludzi. Blisko 2 mld aktywnie korzysta z Gmaila, Dokumentów i YouTube’a, a miliard z Dysku Google. Ponad 150 mln ludzi regularnie wykorzystuje Mapy Google. Jeśli uważasz, że cywilizacja zachodnia nie jest uzależniona od Google’a, jesteś w mniejszości – większość ludzi polega na Alphabecie każdego dnia.

Google to niekwestionowany hegemon, z którym nikt nie może się równać. Weźmy garść statystyk na temat bezpośredniej konkurencji. Z wyszukiwarki Bing, która zajmuje drugą pozycję na liście najbardziej popularnych wyszukiwarek, korzysta miesięcznie mniej niż miliard użytkowników. Z przeglądarki Microsoft Edge, będącej numerem 2 w swojej kategorii, korzysta mniej niż 200 mln użytkowników. Z nawigacji Waze, plasującej się za Mapami Google, korzysta 130 mln użytkowników. Alternatywy dla YouTube’a nie ma. Nawet pakiet Microsoft Office 365, będący jedyną sensowną (choć płatną) alternatywą dla Dokumentów Google, ma dziesięciokrotnie mniej użytkowników.

Próbuję przez to wykazać, że znakomita większość użytkowników usług Google’a nie korzysta z usług konkurencji. A to oznacza, że gdyby w jakiś magiczny sposób gigant nagle zniknął, ci ludzie zostaliby z niczym i w panice poszukiwaliby alternatywy dla usług, które wzięli za pewnik.

Dlatego najważniejszą i podstawową zasadą, którą już dziś powinniśmy wdrożyć w cyfrowe życie, jest redundancja. Nie powinniśmy ufać jednemu programowi w 100 proc., lecz zawsze mieć w zanadrzu alternatywę o podobnych możliwościach, która poratuje nas w razie awarii.

W moim prywatnym życiu korzystam wymiennie z usług Google’a i Microsoftu, zakładając (chyba słusznie), że szansa na jednoczesny upadek dwóch gigantów jest równie nikła, co szansa reprezentacji polski w piłce nożnej na mistrzostwo świata. To się po prostu nie wydarzy, choć wielu kibicuje (w obydwu przypadkach).

Najbardziej zabolałby mnie upadek YouTube’a, bo na to alternatywy nie ma. Z całą resztą zaś jestem sobie w stanie relatywnie prosto poradzić. Korzystam regularnie z dwóch kont pocztowych, na Gmailu i Outlooku. Pliki trzymam w OneDrive, ale mam też kopię zapasową tych najważniejszych na Dysku Google. Moim podstawowym narzędziem pracy jest pakiet Office, ale korzystam też regularnie z Dokumentów Google. Mapy Google towarzyszą mi codziennie, ale regularnie przełączam się też na Mapy Apple w CarPlayu, w nadziei na to, że niebawem staną się bardziej użyteczne nad Wisłą. Utworzyłem w moim cyfrowym życiu systemy, dzięki którym w razie awarii (czy też fikcyjnego zniknięcia) Google’a – czy jakiegokolwiek innego usługodawcy - nie jestem w 100 proc. zależny od usługi jednej firmy. Czy jest to nieco uciążliwe? Nie przeczę. Ale w razie jakichkolwiek problemów nie jestem pozbawiony ani narzędzi pracy, ani narzędzi komunikacji.

Awaria Google’a to większy problem dla firm. A co za tym idzie – także dla nas.

Korzystanie z duplikatów nie jest wielkim wyzwaniem dla użytkowników indywidualnych, to ledwie drobna niedogodność. O wiele gorzej mają firmy i instytucje, które przez wzgląd na swoją skalę i konieczność opieki informatycznej nie mogą sobie pozwolić na wykorzystywanie infrastruktury od różnych dostawców. I tu zaczyna się robić problem, bo gdy firmy nagle zostaną odcięte od serwerów i usług Google’a, my zostaniemy odcięci od ich usług. Miliony biznesów z całego świata płaci za wykorzystanie takich narzędzi jak choćby G Suite; szacuje się, że aplikacje Google’a stanowią ponad 46 proc. udziałów rynkowych, z czego 39 proc. to firmy w Stanach Zjednoczonych. Dotyczy to oczywiście małych biznesów, przede wszystkim zatrudniających 1-10 osób.

Dla takich małych firm awaria czy zniknięcie Google’a byłyby katastrofą i choć małe zespoły relatywnie szybko mogłyby przesiąść się na inne rozwiązania, tak z całą pewnością odbiłoby się to na ich działaniu, a co za tym idzie – także na naszej możliwości korzystania z ich usług. Jeśli my, użytkownicy, jesteśmy od Google’a w dużym stopniu zależni, to firmy korzystające z jego infrastruktury są po prostu uzależnione, a „odstawienie” wiązałoby się dla nich z poważnymi konsekwencjami.

REKLAMA

Zniknięcie Google’a raczej nam nie grozi.

Oczywiście to wszystko tylko jedno wielkie gdybanie. Eksperyment myślowy, mający na celu uzmysłowienie prostego faktu, że świat, a w każdym razie jego zachodnia część, polega na Alphabecie w nie mniejszym stopniu jak na dostawcach energii elektrycznej czy telefonii komórkowej. Szanse na to, że dojdzie do długotrwałej awarii lub wręcz zniknięcia takiego kolosa są na szczęście znikome, tym niemniej dobrze jest mieć gdzieś z tyłu głowy plan b, na wypadek gdyby jednak do tego doszło, albo na wypadek, gdybyśmy zwyczajnie uznali, że uzależnieniu od Google’a trzeba położyć kres.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA