REKLAMA

W harmidrze IEM-u znalazłem dla siebie kącik ciszy, spokoju i nostalgicznej refleksji

03.03.2019 14.07
iem 2019 retro
REKLAMA

Uwaga. W poniższym teście stężenie klimatu „za moich czasów to było lepiej”, „ach ta dzisiejsza młodzież” tudzież „co wy wiecie o grach” osiągnie miejscami żenujące poziomy. Zostaliście ostrzeżeni.

REKLAMA

Jako dzieciak często się przeprowadzałem na skutek różnych rodzinnych perypetii. Nigdy więc nie miałem czasu nauczyć się na podwórku żyć z innymi małolatami. Miałem jednak fajną rodzinę, więc nie było to przyczyną dziecięcych traum, byłem szczęśliwym dzieckiem. Skutki tego są jednak dwa. Po pierwsze, wyrosłem na małomównego introwertyka. Źle się czuję w towarzystwie jeden na jeden, wolę się spotykać w minimum trzy osoby (z oczywistymi wyjątkami), by zawsze móc się na chwilę wyłączyć i mentalnie stanąć obok. Po drugie, „pozarodzinnych” wrażeń musiałem szukać gdzie indziej, niż z dzieciakami na podwórku.

Rodzina na szczęście to rozumiała. Zapewniła mi domowy dostęp do kolorowego telewizora i magnetowidu – co, jak byłem mały, nie było takie oczywiste. Miałem z Peweksów ciekawe zabawki. A przede wszystkim bardzo szybko nauczono mnie czytać, już w wieku czterech lat miałem za sobą pierwsze samodzielnie przeczytane powieści. Uwielbiałem kreskówki i filmy sensacyjne na VHS-ach, ale to książki cieszyły mnie najbardziej. Nie dlatego, że byłem czy jestem jakiś mądry czy bystry – bez przesady z tym intelektualizowaniem czytania książek – ale dlatego, że przygoda z nimi trwała najdłużej.

Kaseta VHS to jakieś dwie, trzy godziny zabawy. Tymczasem przygody Tomka Wilmowskiego rozciągały się na kilka tomów. Rambo czy Terminator (kiedyś nie było oznaczeń „od 18 lat”…) rozprawiali się z Tymi Złymi w maksymalnie 120 minut. Po dwóch godzinach czytania Staś i Nel dopiero wpadną w swoje pierwsze tarapaty. Moja wyobraźnia była stymulowana przez książki znacznie dłużej. Tak po prostu.

Wróćmy do gier wideo...

Pierwszym sprzętem do gier w moim domu była konsola Pegasus, a więc polsko-chińska podróbka NES-a. Nie pochodziłem z przesadnie zamożnej rodziny, więc przez wiele lat musiała mi wystarczyć. Ominęła mnie całkowicie epoka Atari XL i Commodore 64, kartridże z bazaru musiały mi wystarczyć. Ominęła mnie też Amiga, ale w końcu pod strzechę trafił mój pierwszy pecet. I wszystko zmieniło się na zawsze.

iem 2019 retro class="wp-image-897610"

8-bitowe gierki z Pegasusa traktowałem jako świetną rozrywkę, ale tożsamą z kreskówkami. Kolorowo i śmiesznie, a dodatkowo fajnie, bo z wyzwaniem do pokonania. Tymczasem gry na PC były o wiele bardziej złożone. Zaczęły stymulować wyobraźnię w sposób nie tak odmienny niż książki. Ja na serio – oczywiście w swojej głowie – uciekałem z zamku Wolfenstein. Dzielnie i z przejęciem walczyłem jako Dowódca Skrzydła przeciwko zagrażającej ludzkości rasie Kilrathi. Ba, nawet jazda Ferrari w stronę zachodzącego słońca w tej pierwszej trasie pierwszego Need for Speeda powodowała szczery uśmiech od ucha do ucha.

Gry wideo znacząco zredukowały moje czytelnictwo, ale jestem absolutnie przekonany, że nie zaszkodziły przez to mojemu wewnętrznemu rozwojowi. Cywilizacja, X-COM czy Panzer General to przecież takie bardziej złożone szachy. Klasyczne gry przygodowe nie ustępują niczym w swojej wartości powieściom przygodowym. A Doom… no dobra, Doom może i nie jest intelektualną rozrywką. Ale i takiej czasem nam trzeba.

Kiedyś będąc graczem byłem odludkiem, nerdem, „okularnikiem”

Przez co obracałem się w towarzystwie, które raczej niechętnie było widziane przez dziewczyny na szkolnych dyskotekach. Dziś nas są miliony. Starzy ludzie, którzy postrzegali gierki jako tylko „ten ludzik co zbiera monety” przeszli na emeryturę. Młodsze pokolenie wie i rozumie, że ta forma rozrywki to dużo więcej, niż bezmyślne klepanie w guziczki. Grami interesują się ludzie o dowolnej płci, zainteresowaniach czy poglądach. Gry są częścią mainstreamowej popkultury. Kto ma ku temu jakieś wątpliwości, niech choć na chwilę przejdzie się po Intel Extreme Masters. Jest gwarno, kolorowo, wesoło i fajnie. To nie zlot nieudaczników i debili, a cudowna impreza e-sportowa. Bo tak, e-sport, tak jak gry, to ogromny biznes. I wspomniana piękna społeczność wokół niego skupiona.

Patrzę jednak na to wszystko również i z pewnym smutkiem. Gry przeszły do mainstreamu mniej więcej w podobnym momencie, co rozpoczęła się epoka wielkiego konsumpcjonizmu. Nigdy wcześniej nie wydawaliśmy tak wiele pieniędzy na konsumpcję. Potrzebujemy więcej, szybciej, mocniej, bardziej. Nie mamy czasu się na chwilę zatrzymać, musimy pędzić dalej. A rynek gier wideo musiał się dostosować.

Nie mam przy tym żadnej wątpliwości, że to ze mną jest problem. Wystarczy spojrzeć na uczestników IEM-u. Świetnie się bawią i odnajdują w tym nowoczesnym stanie rzeczy. To ja jestem jak ci stereotypowi dziadkowie, którzy nie rozumieli popkultury mojej młodości i raczej nie mieli o niej najlepszej opinii. To naturalna zmiana pokoleń i sposobu myślenia.

Coraz trudniej mi się dostosować do tego, czym stała się branża gier wideo.

Gry multiplayer były fajne z kolegami – chodziło się do kawiarenek internetowych, by w LAN-party pograć w Counter-Strike’a. Nie wiem jednak po co miałbym grać w zupełnie nierealistyczną, w żaden sposób nie pobudzającą mojej wyobraźni gierkę z obcymi ludźmi. IEM lubię, bo dobrze na trybunach pooglądać cyfrowych atletów wykazujących się najwyższymi umiejętnościami. Tak jak na co dzień mało kto ogląda lekkoatletykę, tak jakoś podczas Olimpiady chętnie kibicujemy mistrzom. Podobnie na mnie działa Intel Extreme Masters. Prywatnie, w domu, nawet nie mam zainstalowanej aplikacji Twitcha.

iem 2019 retro class="wp-image-897613"

Tyle że tych młodszych jest coraz więcej, tych starszych coraz mniej. Nie to, bym nie miał w co grać. Niedawno skończyłem rewelacyjne Metro Exodus, teraz biorę się za Far Cry New Dawn – i póki co jest bardzo fajnie. W każdej z tych gier często się jednak irytuję. Bo loot. Bo crafting. Bo dynamika gry często jest kierowana na Osiągnięcia czy Trofea, którymi gracze lubią się chwalić przed cyfrowymi znajomymi. A mnie guzik te wszystkie elementy obchodzą.

Dlaczego zamiast przeżywać chwilę grozy w postnuklearnej Rosji mam zbierać puszki i śmieci? Kiedy w przygodówce The Dig od Lucasartsu analizowałem każdy piksel (tych na ekranie nie było zbyt wiele…), to po to, by rozwikłać jakąś zagadkę. Fallouta 4 w pewnym momencie zirytowany ze wściekłością odinstalowałem – miałem dość szukania loota, zupełnie mnie to wybijało z przygody. Kot kupuje Battlefielda dla single-playera? No na przykład ja. A ten doklejony na siłę do Battlefield V uważam za objaw pogardy względem klienta. Choć oczywiście nie wspomniałbym o tym w recenzji gry używając tak mocnych słów, bo rozumiem, że po prostu nie jestem klientem docelowym.

Na IEM, jak zawsze, była i strefa retro. Pełna roześmianych dzieci.

8-bitowe automaty do gier i Space Invaders z „delikatnie przerobionym padem” budziły więcej radości niż kolorowe kostiumy i piękna scenografia na strefie Fortnite’a – do niedawna najgorętszego tytułu w branży. Prosta Contra czy Pac-Man, takie same jak moje podróbki na Pegasusa, nie nudziły absolutnie nikogo z odwiedzających. I nie, na stoisku nie roiło się od zramolałych dziadów, takich jak wyżej podpisany. Niemal wszyscy małoletni. Z wypiekami na policzkach walczącymi z pikselami symbolizującymi wrogów.

Bez loota, craftingu, achievmentów. Są tylko życia, punkty i kolejne plansze. I tak sobie myślę, że może gry wideo podlegają podobnemu cyklowi, jak wszystkie elementy składowe popkultury. Czy mówimy o filmie, literaturze czy muzyce, stare motywy wracają w nowych wydaniach. Patrząc na IEM-ową strefę retro widzę ogromną potrzebę na cyfrową rozrywkę tak bardzo odmienną, od tej modnej na chwilę obecną.

iem 2019 retro class="wp-image-897616"

Przedstawiciele Bethesdy i Microsoftu zaczynają przyznawać, że koncentrowanie się wyłącznie na mikroekonomii i walorach gry wieloosobowej mogło nie do końca być świetnym pomysłem, choć bez wątpienia zarabiają na tym doskonale. Do nowego Call of Duty od Activision ma wrócić tryb dla pojedynczego gracza. A Sony i Nintendo nigdy nie przestały inwestować w ten rodzaj gier.

Jest nadzieja dla nas, dziadów, których dzieciństwo polegało na zatykaniu w nocy prześcieradłem szpary pod drzwiami – by rodzice nie widzieli, że zamiast spać siedzieliśmy przed monitorem. Skoro nawet na największym e-sportowym wydarzeniu stoi wypełnione entuzjazmem stoisko retro, to oznacza to, że mocne wrażenia to nie wszystko. Zaczynamy tęsknić za ciut inną formą cyfrowej rozrywki. Co mnie, osobiście, niesamowicie cieszy.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA