REKLAMA

Pierwszy raz od dekady nie czuję się komfortowo na Facebooku i Twitterze. To zasługa polityki

Jajko z Instagrama uświadomiło mi, że media społecznościowe stały się toksyczne. Te moje własne, osobiste. Wystarczyła chwila nieuwagi, by polityka zalała moje aktualności.

05.02.2019 13.00
Pierwszy raz od dekady nie czuję się komfortowo na Facebooku i Twitterze
REKLAMA

Przesłanie, jakie niesie za sobą najsłynniejsze jajko świata, trafiło do mnie jak rzadko kiedy. Jeśli zaś nie wiecie, o co chodzi z pękającą skorupką na Instagramie, to pokrótce wyjaśnię. Jakiś czas temu pojawił się post we wspomnianym serwisie, który popularnością przebił dotychczasowe topowe zdjęcie przedstawiające córkę celebrytki Kylie Jenner.

REKLAMA

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na fotografii było tylko… jajko.

Autor zdjęcia nie chciał nic innego, jak tylko pobić rekord polubień w serwisie firmy Zuckerberga w głupi sposób. I, co ciekawe, mu się to udało. Kylie Jenner piastowała pozycję lidera z 18 mln polubień pod swoją fotką, ale musiała ustąpić. Jajo zebrało ponad 52 mln serduszek, bijąc rekord kilkukrotnie. Przełożyło się to na 10 mln osób śledzących profil znany z tego, że jest znany.

 class="wp-image-880705"

Czego by jednak nie mówić, internetowy happening się udał. Ba, wcale tak od razu się nie skończył. Na tajemniczym profilu zaczęły pojawiać się kolejne zdjęcia, na których pękanie skorupki jajka postępowało. Miliony ludzi śledziło rozwój wydarzeń z zapartym tchem. Co jest w środku? Kto za tym stoi? Sprawa miała swój finał podczas tegorocznego Super Bowl.

Zamieszany został w nią nawet serwis Hulu.

Profil albo od samego początku był obliczony na zwrócenie uwagi na problem społeczny, albo jego twórca wpadł na to dopiero później. To zresztą nieistotne. Clou jest takie, że przed finałem Super Bowl jajko się „wykluło” i przekierowało osoby śledzące sprawę do usługi Hulu, popularnego w Stanach Zjednoczonych serwisu VOD.

W amerykańskim serwisie wideo na żądanie widzowie mogli wreszcie dowiedzieć się, o co tu naprawdę chodzi. W czasie Super Bowl wyemitowany został klip, zwracający uwagę na to, jakim problemem może okazać się presja wywierana na ludzi w serwisach społecznościowych.  W jaki sposób może ich przytłoczyć i zgnieść. Niczym właśnie jajko.

Dawno nie wziąłem tego typu materiału w sieci sobie do serca.

Zwykle takie ckliwe kampanie społeczne po mnie… spływają. Jasne, że potrafię uronić łzę na świątecznej reklamie Allegro, nie mam serca z kamienia, ale jeśli problem mnie osobiście nie dotyka, trudno mi się identyfikować z osobami, do których materiał jest kierowany. Tutaj jest nieco inaczej.

Nie jestem może docelowym odbiorcą tego wideo, ale wspomina ono o problemie, którego pewien aspekt zacząłem niedawno u siebie dostrzegać. Uświadomiłem sobie, że pierwszy raz od blisko dekady mojej obecności w social media, nie czuję się w nich komfortowo. Wszystkiemu winna jest, a jakże, polityka.

Razem z nią bezduszne algorytmy serwisów społecznościowych oraz… oczywiście ja sam.

Przez lata unikałem treści związanych z polityką w swoich mediach społecznościowych, pozwalając sobie co najwyżej na drobne uszczypliwości. Na początku tego roku coś we mnie jednak pękło. Po morderstwie Pawła Adamowicza, odejściu na chwilę Jurka Owsiaka, wdałem się w dyskusje pod postami zahaczającymi o politykę. I to więcej niż kilka razy.

Taki mamy zresztą klimat, że wspieranie Wielkiej Orkiestry w 2019 roku to sprawa polityczna. Zacząłem czytać komentarze, serduszkować wpisy z którymi się zgadzałem i wchodzić w dyskusję z osobami, do których światopoglądowo mi daleko. Do tego nagle zaczęły mi wyskakiwać tweety rzecznik rządu oraz kadry z Wiadomości TVP.

Zostałem zapewne oznaczony w systemie Facebooka i Twittera jako ktoś szczerze zainteresowany wojną polsko-polską.

A to wystarczyło, by wpaść w błędne koło. Spiralę emocji. Taśmy Kaczyńskiego. Dinozaury Kopacz. Niesiołowski i Kamiński. Biedroń i zadyma pod TVP. To wszystko nośne tematy. Aż się prosi, by zabrać głos. Zawsze trafi się w sieci ktoś, kto sieje ferment. Jak to się mówi: „Poczekaj kochanie, nie mogę iść spać, bo ktoś w internecie się myli”.

duty calls someone is wrong on the interenet xkcd class="wp-image-880714"

Algorytmy portali społecznościowych okazały się dla mnie bezlitosne. Zaczęły mi z dnia na dzień podsuwać coraz więcej i więcej kontrowersyjnych treści. Na moich oczach zmienił się nie do poznania przede wszystkim Twitter. W domyślnym widoku zaczął polecać przede wszystkim wpisy z profili, których nawet nie obserwuję.

Naturalnie to takie treści, które mnie triggerują.

Potrafię zidentyfikować nawet moment, kiedy moje social media po latach nagle się zmieniły.  Dałem się złowić i jestem tego świadomy. Zacząłem się nakręcać, pojawiły się emocje. Wypowiedzi innych mnie wkurzały. Zacząłem traktować ludzi jak rycerzy, bo jawili mi się po mojej stronie monitora jako zakute łby.

Dyskutowanie o polityce wciąga. Jak bagno. W dodatku nie wiem, ile wypowiedzi, które przeczytałem, to była radosna twórczość politycznych fikcyjnych trolli, a ile to faktyczny głos suwerena, który żyje w zupełnie innej rzeczywistości niż ja.  Poważnie zastanawiam się natomiast, co w zasadzie z tym fantem zrobić.

Czy bez litości odśledzić osoby, które tak jak ja zaangażowały się ostatnio politycznie? Zamknąć lepiej swoje konta? Założyć limity czasowe w iOS-ie? Usunąć aplikacje i zakładki? A może pogodzić się z tym, że od polityki w 2019 roku nie ma ucieczki, bo ona i tak dogoni obywatela?

Odpowiem szczerze: nie wiem.

Chciałbym, aby moje profile wróciły do stanu z końcówki 2018 roku. Problem w tym, że to nie takie proste. Ja przecież wcale nie zmieniałem listy osób obserwowanych. Dzisiaj to jest dla serwisu sprawa drugorzędna. Bezduszne algorytmy, których zadaniem jest utrzymanie mnie przy ekranie jak najdłużej, i tak, „wiedzą lepiej” czego mi potrzeba.

Facebook kontra Apple class="wp-image-878119"

A ja sądzę, że wątpię. Póki oglądałem słodkie kotki, kadry z ulubionych komiksów i screenshoty z gier, spędzałem w sieci czas miło. Teraz odpalenie z przyzwyczajenia Facebooka i Twittera mnie wkurza, dołuje. Taka eskalacja wirtualnych emocji mnie rozczarowała i nie wyobrażam sobie trwać w tym na dłuższą metę.

Zauważyłem zresztą, że tyle się mówi o tym, jak to nas serwisy profilują, ale jak przyjdzie co do czego, to są głupiutkie.

Niektóre osoby zajmują u mnie na pewien czas połowę mojego timeline’u. Wszystko przez te diabelne Edge Ranki, co mają pamięć złotej rybki. Wystarczy polubić posty z danego źródła trzy razy pod rząd, a Facebook z Twitterem uznają, że to jedyna rzecz, która odbiorcę interesuje. I zaczyna się wiercenie śruby.

REKLAMA

Pech chciał, że kliknąłem serduszko kilka razy za dużo przy wpisach traktujących o hardcore’owej polskiej polityce. Pewnym wyjściem jest skasowanie profili, no ale nie chcę wrócić na tarczy. Chciałbym wierzyć, że silna wola wystarczy, ale pokusa przejrzenia kolejnego wątku jest silna. No i tak teraz sobie tkwię w impasie.

I pewnie, że to problem pierwszego świata. I pewnie, że o tych mechanizmach od zawsze wiedziałem. Co innego jedna wiedzieć, a co innego doświadczyć tego wreszcie na własnej skórze. I z przerażeniem odkryć, że człowiek zaczyna się czuć właśnie jak to nieszczęsne jajko z klipu wideo. Co zaraz pęknie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA