REKLAMA

Watch Dogs będzie największym „składakiem” w historii gier

W moim odczuciu to właśnie Ubisoft jest dzisiaj wydawcą z najbardziej pikantnymi tytułami i markami. W jego stajni znajdują się ikony współczesnej roz(g)rywki, takie jak Assassin’s Creed, Splinter Cell czy Rayman. Niebawem do panteonu gier dołączy Watch Dogs. Im bliżej do wydania tej produkcji, tym mniejsze mam względem niej oczekiwania i tym bardziej uderza mnie, jak posklejany z gotowych szablonów jest to tytuł. Ubisoft bez wątpienia kopiuje od najlepszych, czyli od samych siebie. Pytanie, czy przypadkiem nie przekroczył pewnej granicy, szkodząc samemu sobie?

10.03.2014 15.55
Watch Dogs będzie największym „składakiem” w historii gier
REKLAMA

W mediach poświęconych grom można ostatnio przeczytać, że Watch Dogs nie jest już najbardziej oczekiwanym nowym IP Ubisoftu. Wielu publicystów słusznie zauważa, że Francuzi sami strzelili sobie w stopę, przesuwając datę premiery. Odległy termin debiutu w połączeniu z coraz gorszymi i coraz brzydszymi zwiastunami studzi zapał graczy. Zwłaszcza, kiedy obok mają rewelacyjnie zapowiadające się The Division, również od Ubisoftu. Dwa nowe IP to niezwykle ważne tytuły, lecz od początku nie miałem złudzeń, w co tak naprawdę chcę zagrać. Watch Dogs wygląda przy The Division jak zlepek poprzednich gier Ubisoftu. Jest tutaj wszystko – Assassin’s Creed, Splinter Cell, nawet Driver. Oglądając kolejne materiały reklamowe tej gry zacząłem się zastanawiać, czy nowa marka Francuzów nie jest przypadkiem zbiorem puzzli, w postaci animacji, mechaniki oraz filarów rozgrywki, siłą wyjętych z poprzednich tytułów Ubisoftu.

REKLAMA

Patrząc na Watch Dogs, nie sposób nie odnotować, czym ta produkcja miała być w przeszłości. Ekipa pracująca nad grą tworzyła Drivera, dopiero z czasem zamieniając projekt z bardziej klasyczną grę akcji. Mimo tego, w nowym tworze wiele z Drivera pozostało, co by jedynie wspomnieć o możliwości poruszania się pojazdami po względnie otwartym świecie. Brzmi bardzo znajomo, prawda? Podobnie zresztą jak wysuwane z rękawa ostrze, służące do błyskawicznego obezwładniania wrogów podczas walki w zwarciu. Chociaż w Watch Dogs ostrze Altaira zamienia się w rozsuwaną pałkę Aidena, efekt jest bliźniaczo podobny.

To nie jedyne podobieństwa z Assassin’s Creed. Podczas oglądania materiału, który tłumaczy pracowników studia z ich decyzji o opóźnieniu premiery, ilość podobieństw między tymi tytułami jest porażająca. Spójrzcie tylko na sposób poruszania się głównego bohatera. Aiden biega dokładnie tak samo, jak Connor, Ezio i Edward. Podobnie wygięte ręce, płaszcz powiewający z tyłu, trzęsąca się kamera – momenty ucieczki nie różnią się praktycznie niczym od Assassin’s Creed, które miałoby miejsce w XXI wieku. Właściwie, to jestem niemal przekonany, że po metamorfozie Drivera twórcy chcieli stworzyć Assassin’s Creed w czasach współczesnych. Podobieństw jest po prostu zbyt dużo, aby to przeoczyć. Nie dotyczy to jedynie takich detali jak animacja podczas biegania czy wysuwana z rękawa pałka, ale samych fundamentów rozgrywki, które znacie z najpopularniejszego obecnie cyklu Ubisoftu o zakapturzonych asasynach.

Osoby odpowiedzialne za Watch Dogs chwaliły się, jakoby podczas zwiedzania świata gracz miał okazję do wzięcia udziału w wielu losowych wydarzeniach. Tak oto rabuś porywa torebkę biednej białogłowie czy też na gracza napada banda zbirów. Czym się to jednak różni od pogodni za kurierami oraz złodziejami w Assassin’s Creed? Podobnie jak w serii o zabójcach, Aiden wtapia się w tłum, mogąc jednocześnie okradać stojących obok siebie przechodniów. Co prawda kradzież kieszonkowa zamienia się w hakowanie smartfona, lecz system jest dokładnie ten sam. Po prostu stajemy za plecami nieświadomej niczego osoby i wciskamy odpowiedni przycisk. Bogactwo misji pobocznych? Również było. Walka w zwarciu, wykorzystanie przewagi terenowej, otwarty świat z wieloma postaciami niezależnymi – wszystko to dokładnie już znamy z serii Assassin’s Creed i wszystko to ponownie wykorzystuje Ubisoft na poczet swojego najnowszego IP.

No dobrze, ale Watch Dogs to również dynamiczna strzelanina, prawda?. Tutaj pojawia się kolejny hit Ubisoftu, który służy pomocą sprawdzonymi rozwiązaniami. Mowa o Splinter Cell: Blacklist. Niezwykle udany powrót Sama Fishera na salony to kopalnia pomysłów dla Watch Dogs. Wystarczy spojrzeć na materiały reklamowe, aby dostrzec ogromne podobieństwa. System chowania się za przeszkodami terenowymi to kropka w kropkę te samo rozwiązanie, udoskonalane od czasów średnio udanego Conviction. Celowanie z pistoletu? Wygląda niemal tak samo. Spowolnienie czasu wobec zdezorientowanych, zaskoczonych przeciwników? Również było. Miejscami Aiden do złudzenia przypomina swoimi ruchami Sama Fishera i gdyby nie biała bluza asasyna oraz powiewający płaszcz Altaira, miałbym problemy z rozróżnieniem obu protagonistów. Zwłaszcza, kiedy twórcy zapowiedzieli możliwość zachodzenia przeciwników po cichu, co jak ulał pasuje do najnowszego Splinter Cella oraz drogi „ducha”, o Assassin’s Creed nawet nie wspominając.

Ilość podobieństw jest porażająca i nie sposób ich wszystkich wymienić. Czy obecność tak licznych, sprawdzonych składowych z poprzednich gier Ubisoftu to coś złego? Jestem naprawdę ciekaw Waszego zdania. Moim własnym nie do końca, przynajmniej nie bezpośrednio. Oczywiście ilość „wyciętych” elementów z poprzednich gier Francuzów lekko zaskakuje, lecz utalentowani producenci kopiują samych siebie. Nie ma nic złego w dopracowywanym od wielu lat systemie walki w zwarciu/strzelania/chowania się za osłonami/wspinania po obiektach, o ile gracze chcą go widzieć w kolejnych produkcjach, nawet o różnych tytułach. Na tym polu Ubisoft jest liderem – model wykorzystania przeszkód terenowych doskonalony na kolejnych częściach Assassin’s Creed to prawdziwe cudo i nic dziwnego, że twórcy chcą go stale eksploatować. Jestem przekonany, że Aiden z Watch Dogs będzie nawet biegać, spinać się, kucać i skakać za pomocą tego samego przycisku, tak samo jak Ezio, Altair czy Edward.

Z drugiej strony, mogę się założyć, że to właśnie zbyt duża ilość gotowych fragmentów, posklejanych w jedną całość sprawiła, że Watch Dogs doczekał się obsuwy premiery. Sami producenci zauważyli, że grze po prostu czegoś brakuje. Nowy tytuł nie dawał twórcom frajdy, której od niego oczekiwali. Nic dziwnego, ponieważ tak pozszywany potwór Frankensteina był pusty w środku, chociaż bardzo atrakcyjny za zewnątrz. Grze brakowało duszy i to właśnie duszę mieli tchnąć w Watch Dogs producenci w ciągu tych kilku kolejnych miesięcy, jakie przeznaczyli na doszlifowanie głośnego produktu. Czy to się uda? Jestem niezwykle ciekawy. Chociaż podczas rozmów z moimi redakcyjnymi kolegami dałem jasno do zrozumienia, że czekam na The Division, nie Watch Dogs, kalka Assassin’s Creed stała się dla mnie właśnie znacznie bardziej interesująca. Chcę ją przetestować chociażby w poszukiwaniu tej właśnie duszy.

REKLAMA

Chociaż pytanie o poprawność kopiowania tak wielu elementów pozostawiam otwarte, jedno chciałbym napisać naprawdę wyraźnie. Francuzom należy się szacunek za odwagę. Nie każdy twórca zdecydowałby się na opóźnienie premiery tak głośnego IP oraz nie każdy wydawca by na to przystał. O tym, że „data musi się zgadzać” przekonaliśmy się na przykładzie EA, które nie miało problemów, aby wydać rozczarowujące Dragon Age 2 czy niezwykle zabugowanego (ale świetnego!) Battlefielda 4. Francuzi tego nie robią. Odważyli się przesunąć datę premiery, co zemściło się na nich zmniejszonym zainteresowaniem ich najnowszego produktu. Świetna, godna pochwał postawa, której próżno oczekiwać wśród wielu z najważniejszych producentów.

Wszystkie grafiki pochodzą z materiału filmowego przygotowanego przez Polygon.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA