REKLAMA

Aż 2/3 gier z Kickstartera nigdy nie trafia do wspierających. Czy crowdfunding ma sens?

Crowdfunding przeżywa ogromny rozkwit, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. W ten sposób finansowane są różnego rodzaju przedsięwzięcia od filmów, po wszelkiej maści urządzenia, serwisy,  projekty, na grach kończąc. Bloger piszący na stronie Evil as a Hobby postanowił przyjrzeć się tej ostatniej kategorii i wnioski niestety nie są zbyt optymistyczne.

30.01.2014 10.54
Aż 2/3 gier z Kickstartera nigdy nie trafia do wspierających. Czy crowdfunding ma sens?
REKLAMA

Dane nie są zbyt optymistyczne. Bloger wziął pod uwagę tylko lata 2009-2012. Dlaczego zabrakło 2013? Odpowiedź na to jest prosta i zaraz bardzo logiczna – stworzenie gry wymaga czasu, więc dane z ostatniego roku nie byłyby zbyt reprezentatywne. Trudno się z tym nie zgodzić. Jeśli zbiórka pieniędzy zakończyła się powiedzmy w listopadzie czy nawet lipcu 2013, to trudno, żeby przez kilka miesięcy ukończono prace nad grą. Zazwyczaj zajmuje to zdecydowanie więcej czasu. Sam bloger pisze, że informacje na temat ostatnich 12 miesięcy staną się wiarygodne dopiero pod koniec obecnego roku.

REKLAMA

W latach 2009-2012, wśród wszystkich gier, których kampanie zakończyły się sukcesem, jedynie 37 procent zostało w pełni sfinalizowanych i dostarczonych do użytkowników

Mocno mnie to zaskoczyło. Sam nigdy niczego nie wsparłem ani na Kickstarterze, ani na żadnym polskim odpowiedniku i chociaż powyższe dane odnoszą się tylko amerykańskiego serwisu, to już wiem, że dalej będę trzymał się swojego. Niewiele ponad 1/3 to liczba zatrważająco niska, a wręcz bulwersująca. Okazuje się, że crowdfunding może być niezłym źródłem dochodów.

Oprócz tego 8 procent gier zostało dostarczonych tylko częściowo. Oznacza to, że na przykład stworzony tylko pierwszą część lub udostępniono pierwszy poziom, przy obietnicy ukończenia pełnego tytułu. Oznacza to, że w przypadku 45 procent kampanii coś przynajmniej zrobiono.

Co z pozostałymi 55 procentami? Zaledwie 3 procent projektów zostało oficjalnie anulowanych i prace nad nimi nie są już prowadzone. Kolejne 2 procent zostało czasowo wstrzymanych, czyli jest szansa, że twórcy kiedy do nich wrócą i ostatecznie gry trafią do wspierających (szczerze, to nie liczyłbym na to). Zatem zostaje nam jeszcze dokładnie połowa, czyli 50 procent projektów, w których kompletnie nie wiadomo, co się dzieje. W wielu przypadkach twórcy przestali w ogóle kontaktować się z osobami, które powierzyły im swoje pieniądze, a nawet usunęli oficjalne strony internetowe. Tym samym nie ma już raczej większych szans na to, że gry zostaną kiedykolwiek ukończone.

kickaster-gry

Zrozumiałbym, gdyby nie udawało się w przypadku 10-20 procent projektów

Mogą się zdarzyć różne sytuacje, kompletnie losowe, które mogą wpłynąć na finalizację danej gry. Nigdy nie jesteśmy w stanie w 100 procentach przewidzieć, co się wydarzy. Jednak zaledwie 37-procentowy sukces, przy 50-procentowym milczeniu ze strony twórców to wyraźny znak, że coś jest nie tak. Najbardziej szokujące jest dla mnie to, jak wiele osób najwyraźniej nie potrafi się przyznać do tego, że nie podołali, że coś poszło nie tak i gra nigdy nie zostanie wydana. Nie mają w sobie tyle odwagi, żeby uderzyć się w pierś i przeprosić wspierających.

Bloger sprawdził także, jak wielkie kwoty uzbierano na projekty, które w całości lub częściowo zostały sfinalizowane i te, które nigdy nie zostały ukończone. W sumie w puli było aż 38,4 mln dol., czyli naprawdę spora sumka. Z niej 16,8 mln dol. zostało uzbieranych w kompaniach, które przynajmniej częściowo zostały ukończone, a aż 21,6 mln dol. przepadło, najprawdopodobniej bezpowrotnie. Czy jest jakaś szansa na odzyskanie tych pieniędzy? Niestety, raczej niewielka. Jeśli ktoś zamierza sądzić się o 10 czy nawet 20 dol. to ma takie prawo, ale nie sądzę, żeby cokolwiek to przyniosło. Kickstarter również nie zamierza w to w żaden sposób ingerować. Wystarczy przejrzeć najczęściej zadawane pytania. Wśród nich pojawia się: „kto jest odpowiedzialny za ukończenie projektu, zgodnie z obietnicą?”.

Także sam serwis umowa ręce, co z jednej strony jest dość zrozumiałe, ponieważ sprawdzanie każdego projektu raczej mijałoby się z celem, a sam Kickstarter jest tylko platformą, pośrednikiem między twórcami, a wspierającymi. Druga strona medalu jest taka, że na pewno nie jest to dobry PR dla Kickastertera i powyższe dane – moim zdaniem – mocno mogą wpłynąć na odbiór całej idei crowdfundingu.

Sam nigdy specjalnie nie wierzyłem w ten rodzaj finansowania projektów

REKLAMA

Wychodzę z założenia, że gdyby dany pomysł był wystarczająco dobry, to znaleźliby się inwestorzy i specjaliści od danej dziedziny, którzy zdecydowaliby się go wesprzeć. Zwykli użytkownicy często kierują się emocjami, a nie zdrowym rozsądkiem i fakt, że są w stanie przeznaczyć na coś 10 dol., wcale nie oznacza, że gdy projekt rzeczywiście zostanie ukończony i trafi na rynek, to go kupią, w końcu finalnie może kosztować zdecydowanie więcej niż te 10 czy nawet 20 dol. Dlatego też nie uważam, żeby serwisy crowdfundingowe były nawet dobrym sposobem na badanie popularności danej idei czy pomysłu. Gdyby powstał pomysł stworzenia polskiego supersamochodu, to mógłbym go wesprzeć kwotą powiedzmy 50 złotych, bo chciałbym wspierać polską gospodarkę, ale to nie znaczy, że finalnie kupiłbym auto za powiedzmy 200 tys.

Myślę, że serwisy crowdfundingowe powinny opracować jakieś mechanizmy i zabezpieczenia dla użytkowników, którzy wsparli dany projekt. Bez tego może to być wyrzucanie pieniędzy w błoto i sama idea finansowania społecznościowego może upaść równie szybko, jak błyskawicznie zdobyła na popularności.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA