REKLAMA

Dlaczego tak bardzo lubię Pro Evolution Soccer?

16.04.2012 14.28
Dlaczego tak bardzo lubię Pro Evolution Soccer?
REKLAMA
REKLAMA

Z serią FIFA jestem przynajmniej od 1997 roku. W latach dziewięćdziesiątych i jeszcze trochę potem nie miała sobie równych. Nie była doskonała, ale konkurencja stała nawet nie na innym poziomie technologicznym – znajdowała się w innej galaktyce. Problem w tym, że ten status niekwestionowanego lidera doprowadził FIFĘ do pewnego rodzaju nierozwijającego samozadowolenia. Na szczęście dość szybko ja, jak i wielu miłośników wirtualnej piłki, znalazłem pocieszenie w ramionach Pro Evolution Soccer.

To było mocne wejście na polski rynek gier, na dodatek w znakomitym momencie. Właśnie ukazała się FIFA 2004, która była najsłabszą chyba edycją w ówczesnej historii serii. Na sklepowych półkach pojawił się natomiast produkt zupełnie nowy i intrygujący już samym pudełkiem, bo zamiast Ronaldo, Zizou, Beckhama, Del Piero czy Crespo z okładki uśmiechał się do nas nie mniej popularny wówczas Pierluigi Collina.

FIFA powoli zatracała kluczowy aspekt futbolu – dobrą zabawę. EA Sports skupiało się na możliwościach odbioru piłki na szesnaście różnych sposobów i statystykach mierzenia podań. Pro Evolution Soccer przyszedł znikąd (choć w Japonii był już całkiem mocną marką wydawaną pod innym tytułem), prezentował się solidnie, a do tego dał niezmierzoną wręcz frajdę.

Dysonans między FIFĄ a Pro Evolution Soccer powiększał się przez lata. Dzieło Konami miało zwyczajnie lepszy gameplay, ale i EA Sports w swojej ignorancji dzień za dniem ułatwiało graczom decyzję – nowe edycje FIFY cały czas ukazywały się na przestarzałym silniku, w pewnym momencie silnik poprawiono, ale tylko na konsolach. I tak oto pecetowi fani FIFY jeszcze przez kilka lat patrzyli z zazdrością jak konsolowcy grają w coś, co przypomina telewizyjną transmisję, podczas gdy oni męczyli się przy czymś na kształt trójwymiarowego Sensible Soccera. Przy czym dużo mniej grywalnego, oczywiście.

To były złote czasy PESa. Nie dość, że grało się w niego fantastycznie, to technologicznie wyprzedzał FIFĘ o kilka długości. Dopiero po czasie gry zrównały się na konsolach, a na pecetach w 2011 roku. I tak oto rozpoczęła się wielka rekonkwista, czy też może mówiąc językiem futbolowym – remontada. Prasa wychwalała FIFĘ pod niebiosa, gracze wygłaszali peany, a na marketing wydawano miliony. Opłaciło się, bo dziś w powszechnej opinii FIFA 12 to najlepsza futbolowa gra w historii.

I zgodzę się ze stwierdzeniem, że jest bardzo dobra. Ale ja, choć osamotniony w swoim przekonaniu, mimo wszystko wolę Pro Evolution Soccer. Na polu oprawy wizualnej obie produkcje ze sobą remisują. Pod względem licencji bezapelacyjnie wygrywa FIFA. Cały czas jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że większą frajdę z rozgrywki daje właśnie piłka od Konami.

Musicie wiedzieć, że kocham piłkę (nie mylić z teatrem, jeśli wiecie co mam na myśli ;-)) we wszystkich jej aspektach – piękne bramki, angielska brutalność, hiszpańska tikitaka czy włoskie catenaccio, którego wprawdzie obecnie nikt w Serie A chwilowo nie gra, ale marka zobowiązuje. Pro Evolution Soccer pod względem taktycznym daje olbrzymie pole do popisu. Tak jak kilka lat temu FIFA chyba trochę przedobrzyła z naciskiem na taktykę, tak dziś zdecydowanie (ale to zdecydowanie) bardziej taktyczny jest PES. Zawodników możemy przesuwać po boisku i nadawać im przeróżne role, do tego dochodzi kilka różnych stylów gry jak „ofensywny”, „pozycyjny” czy na przykład „kontratak”. Możemy wybierać gotowce lub stworzyć coś własnego, w każdej jednak z propozycji wirtualni gracze zupełnie inaczej poruszają się po boisku.

Nie brakuje jednak w tym ogromnej frajdy, choćby z tego, że zawodnicy są ściśle zindywidualizowani. Cristiano Ronaldo, Messi, Aguero lub Rooney na szpicy to – choć statystyki mają zbliżone – zupełnie inny styl gry. Dlatego tak wielką frajdą jest tryb kariery (dużo bardziej grywalny niż w FIFIE), gdzie możemy wynajdować wielkich piłkarzy po przykładowych wioskach, a którzy pięknie rozwijają się pod naszym czujnym okiem. I czasem ta eksplozja formy rozgrywa się na zasadzie ewolucji, czego trochę matematycznie precyzyjnej FIFE brakuje.

Właśnie za tę przypadkowość kocham Pro Evolution Soccer najbardziej. Każdego roku spędzam z nową FIFĄ i PESem wiele godzin, samemu lub z kolegami, a kiedy gramy w FIFĘ najbardziej uderza nas pewna schematyczność akcji. Bramki można strzelać na kilka z góry ustalonych sposobów, po dwudziestu meczach – niestety – prawdopodobnie widzieliśmy już wszystko czym miało zaskoczyć nas EA Sports. W Pro Evolution Soccer nie jest to aż tak wyczuwalne, czasem zawodnicy – być może nawet na skutek jakiegoś buga – popełnią głupi błąd, co zaowocuje niesamowitym umieszczeniem łaciatej w oknie.

Mówiąc już językiem bardziej growym – FIFA od Ea Sports przypomina trochę Dragon Age – pięknie oszlifowaną historię, w której każdy nasz krok był zaplanowany. Pro Evolution Soccer to przygoda na miarę Skyrima – czasem nasze decyzje zaskoczyłyby chyba nawet samych twórców. Ale taka właśnie jest piłka – nieoczekiwana, przypadkowa, a dzięki temu piękna.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA