REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD

NIEPOPULARNA OPINIA: Nie chcę premier blockbusterów na VOD

Ze względu na pandemię kino przenosi się do naszych domów. Coraz więcej blockbusterów zamiast na wielkich ekranach ląduje w serwisach VOD. A to nie pozwala nam doświadczyć tych filmów jak należy.

11.04.2021
9:30
Niepopularna opinia: Nie chcę premier blockbusterów na VOD
REKLAMA
REKLAMA

W ciekawych czasach przyszło nam żyć. Już od ponad roku (z przerwami) kina na świecie stoją zamknięte, a my nie możemy doczekać najgłośniejszych i zapowiadanych od dawna premier filmowych. Dystrybutorzy musieli dostosować się do nowej sytuacji. Albo przesuwają daty debiutów swoich produkcji na dalsze terminy, albo wypuszczają je na VOD. W przypadku wielu tytułów to drugie wymienione podejście nie stanowi problemu. W końcu show must go on, branża musi funkcjonować.

Gorzej, że w streamingu coraz częściej pojawiają się również blockbustery.

Jesteśmy skazani na oglądanie najnowszych przygód Diany Prince na małym ekranie, bez odpowiednich efektów zarówno wizualnych jak i dźwiękowych.

W krajach, gdzie kina były otwarte „Wonder Woman 1984” trafiło na wielkie ekrany.

Według danych z Box Office Mojo film zarobił na nich nieco ponad 166 mln dol. I to na całym świecie. Oznacza to, że w dystrybucji kinowej nawet się nie zwrócił, bo jego budżet wynosił 200 mln dol. Trafił jednak od razu również do HBO Max i tam okazał się prawdziwym hitem. W ciągu pierwszej doby obejrzała go ponad połowa subskrybentów platformy. Warner Bros. ogłosiło sukces i zapowiedziało trzecią część przygód Diany Prince. W tych pandemicznych czasach wydaje się to całkiem logicznym posunięciem. A jednak niesmak pozostaje. U nas w kraju produkcja ze znacznym opóźnieniem (na początku kwietnia) pojawiła się wyłącznie na HBO GO, przez co nie mieliśmy okazji obejrzeć jej jak należy.

I nie chodzi tutaj o jakość filmu (ta jest bowiem dyskusyjna i nawet największy ekran i najlepsze nagłośnienie by jej nie podniosły), ale o fakt, że jak każde widowisko na podstawie komiksów superbohaterskich powstał z myślą o dystrybucji kinowej.

Takie produkcje ogląda się o wiele lepiej w ciemnej sali, nie mogąc uciec wzrokiem przed żadnym ujęciem i cały czas jesteśmy ogłuszani efektami dźwiękowymi. Tego typu tytuły są bowiem atrakcjami i potrzebują odpowiedniej otoczki. Tak samo przecież ma się sprawa z niedawną najnowszą odsłoną MonsterVerse „Godzilla vs. Kong”. Adam Wingard nie skupia się w niej na fabule i postaciach ludzkich, tylko walkach kaiju (a tych jest trzech). Kiedy się naparzają, widzowie mają wejść w stan oniemienia, a to jest niemożliwe nawet na najlepszym kinie domowym.

Gdy film „Godzilla vs. Kong” zadebiutował w amerykańskich kinach, pobił koronawirusowy rekord oglądalności.

Pierwszego dnia wyświetlania w Stanach Zjednoczonych wybrało się na niego niemal 10 mln widzów, co niektórzy odczytują jako sygnał powrotu do normalności. Film trafił też na HBO Max. I mamy tu do czynienia z tą samą sytuacją, co w przypadku „Wonder Woman 1984”. Ci, którzy zdecydowali się (bądź jeszcze zdecydują) obejrzeć tytuł w zaciszu własnego domu z pewnością wiele stracą. O ile lepiej patrzy się na walczących ze sobą tytanów, kiedy skaczą sobie do gardeł na wielkim ekranie? Przecież nie będzie to takie samo doświadczenie, jeśli obejrzy się to na telewizorze ze współlokatorami czy rodziną krzątającą się po kuchni.

Nic dziwnego, że reżyserzy buntują się przeciwko jednoczesnym premierom w kinach i na VOD. Jakiś czas temu WarnerMedia poinformowało, że tak będzie się działo z ich największymi hitami. Takiemu podejściu głośno sprzeciwili się m.in. Christopher Nolan i Denis Villeneuve. W końcu nie po to się wysilają, kombinują i dbają o każdy szczegół, abyśmy go potem przegapili na małym ekranie. Oglądanie widowisk na telewizorze można wręcz uznać za grzech, zignorowanie całych ich starań. Dlatego, jak zresztą można było się spodziewać, jest to tylko tymczasowe rozwiązanie. Jak dobrze pójdzie, wytwórnia już zapowiedziała, że w 2022 roku powróci do tradycyjnej formuły dystrybucji. I bardzo dobrze.

Wyobrażacie sobie podróż na Pandorę bez charakterystycznego 3D, do którego realizacji James Cameron wykorzystał specjalne kamery? Ograbmy „Avatara” z efektów, a otrzymamy „Pocahontas”.

To jest tak samo jak z koncertami. Kolejni artyści streamują swoje występy bez publiczności, ale w żadnym wypadku nie brzmią one tak dobrze jak, gdybyśmy znaleźli się z nimi w ciasnym klubie czy na wielkim stadionie. Kiedy gra Metallica, chcesz, żeby było głośno. Kiedy oglądasz blockbuster, chcesz, żeby było efektownie.

I zaraz ktoś pewnie powie, że nie widzi problemu.

REKLAMA

Niech ci, co chcą, oglądają sobie w kinach, a inni na VOD. Niby tak, ale przecież rozmowa osoby, która widziała „Pacific Rim” w IMAX z kimś kto, obejrzał go na monitorze komputera, odbędzie się w dwóch różnych językach i będzie dotyczyć dwóch różnych filmów. Dla tego pierwszego będzie to oniemiające widowisko, a dla drugiego pusty paszkwil (potwierdzone info!). Dlatego blockbustery potrzebują kin, żeby dotrzeć do właściwej widowni. Musimy móc zachwycić się efektami i chłonąć dane dzieło w sposób, jaki chcieli tego jego twórcy. Z powodu zamknięcia instytucji kultury na razie marne są na to szanse. Mam jednak nadzieję, że to się wkrótce zmieni i podróż „Szybkich i wściekłych” w kosmos uda mi się zobaczyć, jak Vin Diesel przykazał na wielkim ekranie.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA