REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Sequel, o który nikt nie prosił. Recenzujemy film „Książę w Nowym Jorku 2”

Eddie Murphy powraca do jednej ze swoich słynnych ról. „Książę w Nowym Jorku 2” to jednak sequel, który nie potrafi odnaleźć własnego języka i ślepo podąża ścieżką wyznaczoną przez pierwszą część przygód Akeema w Stanach Zjednoczonych.

05.03.2021
16:25
Książę w Nowym Jorku 2. Recenzja sequela komedii
REKLAMA
REKLAMA

Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o mediach, filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.

„Książę w Nowym Jorku” był punktem zwrotnym w karierze Eddiego Murphy'ego z dwóch powodów. Przede wszystkim publiczność mogła zobaczyć nieco inną stronę komika, znanego ze swojego ciętego humoru zarówno w filmach, jak i na stand-upowej scenie (zaledwie rok wcześniej pojawił się „Gliniarz z Beverly Hills II” i występ „Raw”). Krytycy zastanawiali się, czy aktor przypadkiem nie stracił swojego pazura. Jeszcze wtedy nie wiadomo było, co nadchodzi. A produkcja zapoczątkowała współpracę Murphy'ego z charakteryzatorem Rickiem Bakerem, który potem odpowiadał za jego metamorfozy chociażby w „Grubym i chudszym”. I w ten sposób z biegiem czasu jeden z największych gwiazdorów komedii na świecie zaczął być kojarzony z podrzędną familijną rozrywką i niezbyt lotnymi żartami. Dlatego tak przyjemnie mi się oglądało „Nazywam się Dolemite”. Jakby odzyskał przynajmniej część swojej młodzieńczej energii. W „Księciu w Nowym Jorku 2” ponownie łączy siły z reżyserem Craigiem Brewerem, ale trudno wysnuć podobne wnioski.

„Książę w Nowym Jorku 2” to kolejna komedia z „tym gorszym Eddiem Murphym”.

Oczywiście z adnotacją, że twórcy próbują zarobić na naszej nostalgii względem pierwszej części. Nie bardzo jednak wiedzą, jak zrobić to dobrze. Nie spodziewajcie się odświeżenia znanej formuły jak chociażby w „Mad Max: Na drodze gniewu” czy „Creed: Narodziny legendy”. Brewer serwuje nam praktycznie ten sam film, co jakiś czas posiłkując się retrospekcjami pod postacią scen z oryginału. Przyczynkiem do tego jest śmierć króla Zamundy Jaffe Joffera i fakt, że jego syn Akeem nie posiada męskiego potomka. Spłodził trzy córki, przez co bezpieczeństwo królestwa staje pod znakiem zapytania. Na szczęście protagonista szybko dowiaduje się, że podczas swojej wizyty w Stanach Zjednoczonych ponad 30 lat wcześniej przypadkiem spłodził też syna. Rusza więc z powrotem do Queens, aby ściągnąć Lavelle'a do swojej ojczyzny.

Największą innowacją wprowadzoną przez twórców jest przeniesienie akcji ze Stanów Zjednoczonych do Zamundy. Akeem tylko na chwilę wpada do Nowego Jorku. Dzięki pomocy dobrze nam znanych fryzjerów i ich stałego klienta szybko odnajduje swego potomka i oznajmia mu, że jest następcą tronu. Lavelle wraz z matką rusza do Afryki, aby tam żyć jak książę. Humor ponownie wynika ze starcia nowoczesności ze skostniałą tradycją. Chociaż protagonista miał wprowadzić wiele zmian, gdy tylko objął władzę, zaczął zachowywać się jak Jaffe. Teraz jego syn z afroamerykańską energią i pomysłowością będzie próbował zmienić dotychczasowe zasady. A jest tego sporo z seksistowską mentalnością i patriarchalną hierarchią społeczeństwa na czele. Wszystko odbywa się w tej samej manierze, co ponad 30 lat wcześnie. Nie brakuje więc gościnnych występów gwiazd, z czego tylko epizod Morgana Freemana zapada w pamięć. Poza tym Eddie Murphy i Arsenio Hall, czyli ekranowy Semmi znów mają okazję powygłupiać się w kilku pomniejszych rolach.

Scenarzysta Kenya Barris jest niczym dziecko w szkole, które odpisując od kolegi zadanie domowe, coś tam zmienia, „żeby facetka się nie skapnęła”.

Zadaniem domowym w tym wypadku jest fabuła i formuła pierwszej części. Zamiast twórczo reinterpretować obecne w oryginale wątki i zabiegi twórcy po prostu przepisują je na nowo. W efekcie „Księcia w Nowym Jorku 2” najlepiej podsumowują słowa Lavelle'a. W jednej ze scen bohater mówi bowiem, że amerykańska kinematografia składa się aktualnie z filmów o superbohaterach oraz remake'ów i sequeli tytułów sprzed lat, o które nikt nie prosił. Produkcja jest właśnie tym ostatnim przypadkiem. Kiedy jednak w 2017 roku pojawiły się informacje o planach jego realizacji, szybko rozbudziły wyobraźnię kinomaniaków. Niestety w dniu premiery w 2021 roku już wydaje się on przestarzały. Szczególnie widać to, kiedy fryzjerzy i ich stały klient wprowadzają Akeema w nową amerykańską rzeczywistość, próbując wbić szpilę Trumpowi. Rzeczony dialog byłby aktualny i zabawny jeszcze rok temu, dzisiaj już nie jest, przez co żart zamiast bawić, jedynie konfunduje.

REKLAMA

Powiew świeżości znajdziemy tu tylko w roli Wesleya Snipesa, wcielającego się we władcę sąsiadującej z Zamundą Nexdorii. Za każdym razem wchodzi przed kamerę tanecznym krokiem i kradnie całe show, kiedy tylko się pojawia. Dzieje się to jednak zbyt rzadko i scenariusz nie pozwala mu w pełni rozwinąć skrzydeł. Zabrakło rozwinięcia poświęconego mu wątku, dodania mu jakiegoś tła. Bez tego wydaje się jedynie ładną ozdobą tanich, nostalgicznych chwytów. Można było spodziewać się, że „Książę w Nowym Jorku 2” będzie odgrzewanym kotletem. Twórcy mogli jednak przygotować go na nieco większym ogniu.

„Księcia w Nowym Jorku 2” obejrzycie na Amazon Prime Video.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA