REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

W tym roku mija 20 lat od premiery kinowej adaptacji „Władcy Pierścieni”. Przypominamy kulisy powstania trylogii

Od 1 marca 2021 w HBO GO można oglądać całą filmową serię o Śródziemiu od Petera Jacksona, czyli trylogie „Władca Pierścieni” oraz „Hobbit”. Na rok bieżący przypada też 20-lecie od momentu premiery „Drużyny Pierścienia”.

01.03.2021
9:45
„Władca Pierścieni” - w tym roku mija 20 lat od premiery filmowej adpatacji
REKLAMA
REKLAMA

Jak ten czas leci. Aż trudno uwierzyć, że minęło już 20 lat od momentu kinowego debiutu filmu „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”. 20 lat to w popkulturze cała epoka. I choć od 2001 roku wiele się zmieniło, zarówno w kinie jak i na świecie, to pod wieloma względami „Drużyna Pierścienia” cały czas wydaje się filmem ponadczasowym, który premierę mógł mieć równie dobrze kilka lat temu.

Pierwsze poważne przymiarki do kinowej adaptacji arcydzieła J.R.R. Tolkiena miały miejsce już w latach 70., choć np. Walt Disney miał je na swoich radarach w latach 60.

Co najmniej kilku twórców próbowało podjąć się tego wyzwania, w tym m.in. reżyser John Boorman. Były też plany zatrudnienia do produkcji Davida Leana, Stanleya Kubricka czy George’a Lucasa. Jednak nic z nich nie wyszło. Ale możemy przy okazji puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie jak mógłby wyglądać świat, gdyby filmowa adaptacja „Władcy Pierścieni” powstała na przełomie lat 70. i 80., a reżyserowałby ją David Lean, który bez wątpienia najbardziej by się nadawał do tego wyzwania. Jeśli oglądaliście „Lawrence’a z Arabii”, to sądzę, że się ze mną zgodzicie.

Ale potencjalna wersja trylogii od każdego z wyżej wymienionych twórców brzmi ekscytująco. Zresztą, lata później wspomniany wyżej John Boorman zrealizował film fantasy, zapewne wykorzystując pomysły, kostiumy i scenografię, które planował wykorzystać w swojej wersji „Władcy...”. Mowa tu o filmie „Excalibur” z 1981 roku. A z kolei George Lucas w 1988 roku wyprodukował swoje fantasy, czyli film „Willow”.

Ostatecznie w latach 70. produkcja „Władcy Pierścieni” stanowiła dla filmowców zbyt duże logistyczne, techniczne i budżetowe wyzwanie, w związku z czym studia filmowe skierowały swoją uwagę i siły przerobowe ku animacjom.

W 1977 roku światło dzienne ujrzała animowana adaptacja „Hobbita”, która powstała dla telewizji.

Co ciekawe, choć była to amerykańska animacja, to powstała przy pomocy japońskiego studia Topcraft, które zbankrutowało w połowie lat 80., ale zostało wykupione m.in. przez Hayao Miyazakiego i następnie przemianowane na Studio Ghibli.

Animowany „Hobbit” został całkiem ciepło przyjęty przez odbiorców i planowano jego kontynuację, ale w tym samym czasie, konkretnie w 1978 roku w kinach pojawiła się animowana wersja „Władcy Pierścieni” od Ralpha Bakshiego i studia United Artists. Na fabułę filmu składała się „Drużyna Pierścienia” oraz około połowa „Dwóch wież”.

Film stał się sukcesem kasowym, choć daleko mu było do bicia rekordów i stania się masowym przebojem. Natomiast producenci planowali kontynuację. Jednak nie byli w stanie dojść do porozumienia z Ralphem Bakshim, przez co zwrócili się do twórców „Hobbita”, by ci dokończyli opowieść. I tak powstał animowany „Powrót Króla” z 1980 roku, ponownie we współpracy ze studiem Topcraft.

Nie był to jednak bezpośredni sequel dzieła Bakshiego. Styl animacji był odmienny, brakowało też wielu wątków z poprzedniego filmu, które w „Powrocie Króla” nie zostały dokończone. Animowana adaptacja „Władcy Pierścieni” i „Hobbita” więc istniała, ale nie była pełna i nie dało się jej do końca uznać jako spójną serię. Na to świat musiał poczekać jeszcze ponad 20 lat.

Ale ziarnko przyszłych wydarzeń zostało zasiane już w 1978 roku, kiedy to nastoletni wówczas Peter Jackson zobaczył w kinie animowanego „Władcę Pierścieni” Ralpha Bakshiego.

W tamtym czasie nie znał dzieła Tolkiena, więc animacja była jego wstępem do świata Śródziemia. I szybko udało się jej zafascynować Jacksona uniwersum Tolkiena. Poniekąd więc, dzięki temu, że powstało dzieło Bakshiego lata później światło dzienne mogło ujrzeć filmowe arcydzieło Jacksona.

W połowie lat 90., gdy Peter Jackson był już pełnoprawnym filmowcem i stawiał coraz to odważniejsze kroki w kierunku współpracy z dużymi studiami, podczas produkcji „Przerażaczy” rozważał nakręcenie w przyszłości jakiejś produkcji fantasy. Nie był w stanie jednak stworzyć niczego, co byłoby równie dobrą pozycją fantasy co dzieła Tolkiena, więc postanowił zacząć rozglądać się za prawami do jego dzieł. Ostatecznie trafił z tym tematem do Miramaxa, a konkretnie do Harveya Weinsteina. Ten wykupił prawa. Jackson myślał od samego początku o trylogii filmowej, z tymże zawierającej w sobie zarówno „Hobbita” (miał to być pierwszy film), jak i całego „Władcę Pierścieni” rozbitego na dwa filmy kręcone jednocześnie. W międzyczasie jednak okazało się, że prawa do „Hobbita” okazały się niedostępne, więc Jackson został z pomysłem na dwa filmy.

Budżet dwóch filmów opartych na „Władcy Pierścieni” okazał się jednak na tyle duży, że Weinstein zaczął żądać ograniczenia produkcji do tylko jednego. Jackson początkowo się na to zgodził, jednak oczekiwał, że Miramax pozwoli mu zrobić za to film trwający 4 godziny. Studio upierało się na dwóch, co oznaczałoby jeszcze większe cięcia niż zakładano. Weinstein nie był w stanie dogadać się z Jacksonem, w pewnym momencie groził nawet zastąpieniem reżysera... Quentinem Tarantino (wyobrażacie sobie „Władcę Pierścieni” w wersji Tarantino”?).

Skończyło się na tym, że prawa do filmu wylądowały na biurku studia New Line, a te było z kolei nie tylko chętne na współpracę z Jacksonem, ale od razu zażądało całej trylogii. Reszta jest już historią.

Prace nad filmową trylogią „Władcy Pierścieni” rozpoczęły się w 1997 roku w Nowej Zelandii.

Nawet pomimo faktu pisania scenariuszy do trzech filmów, materiał źródłowy był na tyle duży, że Jackson i spółka musieli wycinać wiele sekwencji i wątków. Co ciekawe, w pierwotnej wersji scenariusza występowały takie postaci jak Elladan, Elrohir, Forlong czy Tom Bombadil; Gimli miał często przeklinać, a Arwen miała dostać nagą scenę z Aragornem w wodzie. Ach te lata 90. w Hollywood.

Co do samego stylu wizualnego, to Peter Jackson nie chciał bawić się w tanie fantasy, tylko zafundować widzom i fanom Tolkiena jego poważniejszą i na tyle realistyczną na ile to możliwe wersję. Jego punktem odniesienia był film „Braveheart: Waleczne serce” Mela Gibsona.

Będzie łatwiej to sobie wyobrazić, jeśli opiszę to jako film historyczny. Coś zupełnie innego niż „Ciemny kryształ” czy „Labirynt”. Wyobraź sobie coś bardziej jak „Bravehart”, tyle że z elementami wizualnej magii filmu „Legenda” Ridleya Scotta.
(opowiadał w wywiadzie z 1998 roku Peter Jackson)

Do głównych ról zatrudniono aktorów, którzy nie byli zbyt dobrze znani, a nawet jeśli, to nie były to topowe nazwiska. Ostatecznie w obsadzie znaleźli się m.in. Elijah Wood, Viggo Mortensen, Ian McKellen (który w 1997 roku jeszcze chyba nie zdawał sobie sprawy, że czeka go aż taka kariera).

Do dziś nie wiem jakim cudem się to udało, ale filmowa produkcja “Władcy Pierścieni” cały czas należy do tych z największym rozmachem w całej historii Hollywood.

Zdjęcia rozpoczęły się 11 października 1999 roku, a trwały do 22 grudnia 2000 roku (czyli ponad rok!) Do tego pomiędzy 2001 a 2004 rokiem ekipa wracała co jakiś czas na plan w celu dokręcenia kolejnych scen, zarówno do wersji podstawowej/kinowej jak i do wersji rozszerzonej. Oznaczało to, że ogólna produkcja całego projektu trwała 5 lat pod rząd. Serię kręcono w ponad 150 różnych lokacjach (zarówno w plenerze jak i w studiach filmowych). Jest to absolutny ewenement.

Jak większość z was wie, powstały dwie wersje wszystkich trzech części trylogii - podstawowa, którą można było oglądać w kinie, oraz rozszerzona dostępna w kinie domowym, czyli na DVD oraz później na Blu-ray. Warto jednak zauważyć, że już podstawowa wersja filmu do krótkich nie należy. „Drużyna Pierścienia” i „Dwie wieże” trwają bowiem prawie trzy godziny. „Powrót Króla” z kolei trochę ponad 3 godziny i 20 minut. Łącznie na obejrzenie całości trylogii w wersji kinowej potrzeba 9 godzin i 18 minut.

Jeśli chodzi o wersję rozszerzoną, to „Drużyna Pierścienia” trwa prawie 3,5 godziny, „Dwie wieże” 3 godziny i 46 minut, a „Powrót Króla” aż 4 godziny i 12 minut (czyli ciągle więcej niż nadchodząca „Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera”). By obejrzeć całość metodą binge-watch potrzebowalibyśmy 11 godzin i 26 minut. Czyli więcej niż większość całych sezonów dzisiejszych seriali.

Budżet trylogii wyniósł niecałe 300 mln dol.

Dziś może nie robi aż takiego wrażenia, bo są pojedyncze filmy kosztujące takie kwoty, ale jak na produkcję, która rozpoczęła się w 1997 roku, z nieznanymi twórcami (sam Jackson był znany wówczas hermetycznym fanom specyficznych horrorów) jest to wydarzenie bez precedensu w historii Hollywood. Tym bardziej, że nikt tak naprawdę nie wiedział, jak duże będzie zainteresowanie publiczności adaptacją dzieł Tolkiena oraz jak duży jest fandom fantasy skłonny pójść do kin.

„Władca Pierścieni” Petera Jacksona jest jednak jednym z tych przypadków, gdy ewidentnie widać, że ryzyko się bardzo opłaca. „Drużyna Pierścienia” miała swoją światową premierę 19 grudnia 2001 roku i z miejsca stała się popkulturowym fenomenem. Świat oszalał na punkcie Frodo, Aragorna, Legolasa, Gandalfa, oraz całego gatunku fantasy, na skalę, której nikt dotąd nie widział. Pierwsza część trylogii, przy budżecie wynoszącym 93 mln dol. zarobiła globalnie ponad 880 mln dol. „Dwie wieże” z kolei przekroczyły granicę 930 mln dol. wpływów, a „Powrót Króla” był drugim, po „Titanicu”, filmem, który zarobił globalnie ponad 1 mld dol. w historii. Krytycy w większości nie mogli się nachwalić dzieła Jacksona, a widzowie byli oszołomieni tym, jak wspaniale prezentuje się Śródziemie na ekranie.

Film był w swoim czasie niemałym cudem techniki, wyciskając z ówczesnych możliwości kina absolutne maksimum.

Zarówno kostiumy, scenografie jak i efekty specjalne do dziś prezentują się imponująco i naprawdę nie widać zbytnio upływu czasu po tym filmie i jego kontynuacjach. A na pewno nie widać, by minęło aż 20 lat.

Duża w tym zasługa firmy Weta Digital, odpowiadającej za efekty wizualne. Ich jakość, choć studio to było wówczas świeżynką w branży, stawiała niemałe wyzwanie gigantom takim jak legendarne Industrial Light And Magic. Na potrzeby trylogii Jacksona Weta stworzyła całą masę przełomowych i nowatorskich rozwiązań, w tym, stała się pionierem technologii motion capture w XXI wieku zachwycając świat postacią Golluma w sequelu „Dwie wieże”. Studio stworzyło też specjalny program komputerowy oparty na sztucznej inteligencji, MASSIVE, który zajmuje się generowaniem wirtualnych tłumów, w trylogii wykorzystywanych w scenach bitewnych.

Co ciekawe, „wirtualne ludziki” stworzone przez MASSIVE żyją swoim własnym wirtualnym życiem. Mają one zapisane dziesiątki różnych zachowań, natomiast twórcy nie mają nad tymi zachowaniami panowania. Gdy zostają rzucone na pole bitwy to nikt z ekipy filmowej nie wiedział do końca, jaki będzie wynik starcia.

Oprócz tego, opanowano do perfekcji pracę z miniaturami, wykorzystywaniem realnych obiektów scenografii zamiast CGI, jeśli nie było to niezbędne. Samo „pomniejszenie” aktorów grających Hobbitów odbyło się nie z pomocą komputerów, tylko dzięki inteligentnie wykorzystanym trikom z perspektywą.

Po ogromnym sukcesie „Władcy Pierścieni” (trylogia zdobyła łącznie aż 17 Oscarów, w tym rekordowe 11 dla samego tylko „Powrotu Króla”, a Weta Digital otrzymała statuetkę za najlepsze efekty specjalne trzy lata z rzędu!) jego twórcy stali się globalnymi gwiazdami. Od tego filmu zaczęła się kariera Orlando Blooma, świat zakochał się w Viggo Mortensenie, Cate Blanchett mogła rozwinąć skrzydła, a Ian McKellen zacząć swoje drugie aktorskie życie, tym razem jako gwiazda Hollywood. Sama tylko trylogia wystarczyła, by Peter Jackson znalazł się w gronie najbardziej szanowanych reżyserów na świecie. Bo też trzeba przyznać, że dokonał rzeczy naprawdę niebywałej przy produkcji „Władcy Pierścieni”.

Dzięki dziele Jacksona gatunek fantasy po raz pierwszy zaczął być popularny masowo i w kolejnych latach zainspirował rzesze twórców.

To dzięki filmowej trylogii „Władca Pierścieni” powstała serialowa wersja „Gry o tron”, „Wiedźmina” i każda kolejna, którą zobaczymy w następnych latach.

Także Weta Digital zdobyło szturmem Hollywood i dziś jest jednym z najbardziej rozchwytywanych studiów od efektów specjalnych na świecie. Mają na koncie m.in. olśniewające efekty wizualne do nowej wersji „Planety Małp”, „Avatara” czy „Avengersów”.

„Władca Pierścieni” od Petera Jacksona był ewidentnym wprowadzeniem kina w XXI wiek. To jedna z pierwszych filmowych adaptacji znanego dzieła, której nie wyreżyserował hollywoodzki wyrobnik tylko fan materiału źródłowego, który chciał przenieść go na ekran najlepiej jak to możliwe z poszanowaniem pierwowzoru oraz jego fanów. Sukces Jacksona otworzył też w Hollywood oczy na innych, bardziej niszowych reżyserów z autorskim podejściem, dając im względnie dużo swobody twórczej. To dzięki niemu Christopher Nolan otrzymał „zielone światło” na produkcję trylogii o Batmanie, a Kevin Feige stał się mózgiem olbrzymiego przedsięwzięcia pod nazwą Marvel Cinematic Universe. „Władca Pierścieni” to pierwszy tak duży film od fana dla fanów. 20 lat temu było to zjawisko niespotykane. Ale ktoś musiał zrobić ten pierwszy krok.

Ten tekst powstał z okazji przypadającego na bieżący rok 20-lecia premiery „Drużyny Pierścienia” oraz pojawienia się trylogii „Władcy Pierścieni” i „Hobbita” w serwisie HBO GO. Zakładam więc, że spora część z was tam go obejrzy w najbliższym czasie. Natomiast nie mogę też nie wspomnieć o wydaniach Blu-ray całej serii. Także i pod tym względem Peter Jackson i spółka stworzyli rzecz bez precedensu, wyraźnie pokazując jak bardzo zależy im na fanach.

Wydania „Władcy Pierścieni” (i „Hobbita”) dla kina domowego to istna poezja.

Przepięknie opakowane, z masą dodatków fizycznych, (książki, albumy, grafiki koncepcyjne, mapy) filmowych (making of i wiele więcej) oraz przede wszystkim ze wspomnianą wyżej wersją reżyserską wszystkich części.

Nie znam żadnego innego wydania fizycznego filmu czy serialu, który oferowałby w swojej cenie aż tyle nowego materiału z najwyższą jakością obrazu i dźwięku. I to tak dopracowane oraz bogato wydane. Trudno się dziwić, że samo tylko wydanie "Władcy Pierścieni" w kinie domowym przyniosło producentom prawie 3 mld dol.

W grudniu mieliśmy premierę wydania „Władcy Pierścieni” i „Hobbita” w 4K, także polecam je uwadze przede wszystkim największym fanom serii, którzy będą do niej wracać wielokrotnie, bowiem w serwisach streamingowych, jak wszyscy wiemy, nic nie jest na zawsze.

W HBO GO pojawi się też trylogia „Hobbita” jednak celowo nie poświęcam jej zbyt dużo uwagi.

Choć Peter Jackson dokonał cudów z „Władcą Pierścieni” to niestety jego „Hobbit” to wyraźny skok na kasę i próba (niestety nieudana) powtórzenia unikalnego sukcesu wcześniejszej trylogii. O ile jeszcze lubię „Niezwykłą podróż”, tak już dwie kolejne odsłony „Hobbita” są zwykłymi wydmuszkami do zarabiania pieniędzy przez studio filmowe. Brakuje w nich treści, interesujących bohaterów i do tego, co jest trochę szokujące, filmy te posiadają efekty specjalne, które nie robią nawet w połowie takiego wrażenia, jak te w filmach nakręconych 10 lat wcześniej. Wyszły z tego wtórne, puste i dość przeciętne widowiska fantasy.

Trochę szkoda, że Jackson rozmienił się tak na drobne i sam niejako sparodiował swoją własną pracę. O ile w przypadku „Władcy...” walczył o trylogię filmów, by móc opowiedzieć jak najpełniej historię z trzech grubych książek, tak w przypadku „Hobbita” zrobił trzy filmy z jednej, cienkiej książki. W przypadku pierwszej trylogii kombinował, by opowiedzieć jak najwięcej z tego, co napisał Tolkien, w przypadku drugiej kombinował co można dodać na siłę, czego nie było w książce, ale by wypełnić trzy filmy.

Miejmy nadzieję, że „Hobbit” nie okaże się jego ostatnim słowem jeśli chodzi o filmy fabularne. Póki co zajmuje się on kręceniem filmów dokumentalnych. Na koncie ma niezwykłe „I młodzi pozostaną”, a obecnie na premierę czeka „The Beatles: Get Back” opowiadający o powstawaniu albumu „Let It Be”.

Ale nawet jeśli Jackson nie stworzy już niczego, co miałoby podobną siłę rażenia co „Władca Pierścieni”, to i tak przysłużył się on fanom fantasy oraz całej X muzy wystarczająco. Pozostaje mi już chyba tylko życzyć wam i sobie miłego, kolejnego, seansu „Władcy Pierścieni”. Gdziekolwiek będziecie go oglądać.

REKLAMA

Omawiane filmy obejrzycie w HBO GO.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA