REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

„Ściana cieni” to nie film o górach, tylko o ludziach

„Ściana cieni” to najnowszy film dokumentalny poświęcony tematyce związanej ze wspinaczką górską. Dzieło Elizy Kubackiej mówi jednak o czymś więcej.

26.02.2021
14:44
Recenzujemy film dokumentalny Elizy Kubackiej, Ściana cieni
REKLAMA
REKLAMA

Tak naprawdę „Ściana cieni” nie jest filmem o górach, wspinaczce czy zdobywaniu niebezpiecznych i niedostępnych dla przeciętnych ludzi szczytów. To historia o Szerpach – tybetańskim ludzie zamieszkującym obszar Himalajów w Indiach i Nepalu. W filmie wyreżyserowanym przez Elizę Kubacką reprezentuje ich Ngada i jego rodzina – żona i syn. Ngada pracuje jako tragarz wysokościowy, co oznacza, że jest wynajmowany, gdy w okolicy pojawiają się amatorzy wspinaczki. Wraz z nimi wyrusza w podróż na szczyty górskie, nosząc na plecach sporą część ładunku i sprzętu potrzebnego w wyprawie.

Choć Ngada wykonuje zawód niezwykle trudny i niebezpieczny (a ma na koncie dziewięciokrotne zdobycie Mount Everest), to żyje on wraz z rodziną w spartańskich warunkach. Mężczyzna chce zebrać pieniądze na edukację syna, który chce zostać lekarzem, dlatego decyduje się na wzięcie udziału w wyprawie na wyjątkowo trudny szczyt góry Kumbhakarna. Według wierzeń lokalnej społeczności, góra jest świętym ciałem boga.

„Sciana cieni” ma wyraźnie określone ramy fabularne, przez co film ogląda się jak dokumentaryzowaną fabułę.

Rozmowy, których wysłuchamy w pierwszym akcie wewnątrz rodziny Ngady wydają się wyreżyserowane, trochę tak, jakby bohaterowie dostali polecenie rozmawiania na poruszane tematy akurat wtedy, gdy są włączone kamery. Fakt, że Ngada dostaje zlecenie na pracę jako tragarz w momencie, gdy rejestruje to wszystko ekipa filmowa, też raczej trudno nazwać przypadkiem. Zabija to trochę poczucie realizmu, podobnie jak co jakiś czas pojawiające się z offu słowa żony Ngady, przywołujące legendę tutejszych gór. Trochę psuje to element dokumentalny, ale za to tworzy dość angażującą atmosferę opowiadanej historii. Jeśli podejdziecie do „Ściany cieni” jak do fabuły, albo w ogóle nie będziecie sobie zaprzątać głowy przynależnościami gatunkowymi, czeka was zajmujący seans.

Kumbhakarna wedle legendy była kiedyś człowiekiem.

Wspinaczka na górę urasta do rangi niemal mierzenia się z tytanem, przekraczaniem granicy ludzkich możliwości, ale i również igrania ze światem bogów oraz tematami tabu miejscowej ludności. Do tego losy Ngady i jego rodziny same w sobie stają się symbolem okrutnego wyzysku biednych ludzi ze wschodu, którzy narażają życie dla kaprysów ambitnych wspinaczy górskich, a nie dostają za to nawet godziwego wynagrodzenia.

Szkoda, że reżyserka nie postawiła większego akcentu na te elementy „Ściany cieni”. Są zaznaczone, ale nie wybrzmiewają z pełną siłą. Co więcej, skupia się tylko na tym jednym przypadku. Można odnieść wrażenie, że bardziej interesowało ją rozczulenie widza poprzez epatowanie dramatycznym położeniem rodziny Ngady, dla których niebezpieczny zawód głowy rodziny jest jedynym pewnym źródłem dochodu. Zamiast więc spróbować zaznaczyć szerszy problem całej społeczności, Kubacka wybrała pojedynczy przypadek, który zawęża nasze spektrum problemu.

REKLAMA

Strukturalnie „Ściana cieni” trochę kuleje.

Poszczególne kadry filmu są piękne, ale statyczne. Nie znajdziemy tu zbyt wielu scen samej wspinaczki. Jako studium charakterów z kolei dostajemy za mało danych, by czerpać z seansu pełną satysfakcję. Na pewno „Ściana cieni” daje do myślenia, stwarza też przestrzeń do kontemplacji, zatrzymania się na chwilę, choćby mentalnie, ale też nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. A szkoda.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA