REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Dysforia płciowa w rytmie punk rocka. Recenzujemy „Trans” – wspomnienia liderki Againt Me!

W przypadku czyichś wspomnień użycie sformułowania, że autorka wpuszcza nas do swojego intymnego świata, jest wyświechtaną kliszą używaną jedynie przez leniwych krytyków. Nie ma jednak lepszego określenia tego, z czym mamy do czynienia w „Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka”.

13.01.2021
21:41
trans recenzja wydawnictwo czarne
REKLAMA
REKLAMA

Laura Jane Grace z pomocą Dana Ozziego zdecydowała się opisać swoje życie z najbardziej intymnymi szczegółami. Na kolejnych stronach „Trans” nie szczędzi nam własnych myśli, spostrzeżeń i emocji. Nawet jeśli nieraz są one dość wstydliwe i stawiają ją w negatywnym świetle, podaje je z reporterską rzetelnością. Ta książka ewidentnie jest dla niej rozliczeniem z przeszłością i definitywnym pożegnaniem z Thomasem Jamesem Gabelem. Urodziła się bowiem mężczyzną. To z jej inicjatywy w 1997 roku powstało Against Me!, które z biegiem czasu stało się jednym z najważniejszych zespołów punkowych XXI wieku. Zawsze żyła w rytmie punk rocka, a jak dowiemy się z lektury, anarchia, alkohol, narkotyki, seks i głośna muzyka pomogły jej uciec od prawdziwej siebie i były sposobem na radzenie sobie z nękającą ją dysforią płciową.

trans recenzja opinie
Trans/Wydawnictwo Czarne

Mamy tu do czynienia z dobrze znaną narracją opierającą się na opisywaniu imprezowych ekscesów i stawania przed typowymi punkowymi dylematami.

Pod tym względem w „Trans” nie znajdziemy nic, czego nie czytalibyśmy w innych historiach poświęconych punkrockowcom. Drink, kreska, koncert, seks, płyta, sukces, problemy. I tak w kółko. Odbijanie się od dna, aby na to dno ponownie spaść. Podczas lektury jesteśmy atakowani wszechobecnym brudem, czujemy upojenie używkami i zmęczenie materiału. Opisywana rzeczywistość jest bardzo ciasna i duszna, zalana wódą i posypana koką. Nie ma w niej miejsca na zaczerpnięcie oddechu. Chociaż wchodzimy do świata rządzonego przez anarchistyczne ideały, kierują nim specyficzne zasady. Podpisanie kontraktu z wielką wytwórnią jednoznacznie oznacza zdradę, za którą wyrok wydadzą i wykonają własną pięścią zbulwersowani fani. Z tego względu Grace bez przerwy staje przed wyborem „mieć czy być”.

Tytuł „Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka” można odczytywać jednak dwojako. Z jednej strony chodzi o komercyjny sukces Against Me! (co swoją drogą zostaje wielokrotnie podkreślone), z drugiej o korektę płci. Bycie mężczyzną, tak jak bycie punkowcem, jawi się tu jako nieustanna kreacja, która wymaga zachowywania się zgodnie z góry określonymi schematami. Napięcie między próbą sprostania oczekiwaniom otoczenia a własnymi potrzebami towarzyszy nam od samego początku lektury. Grace już w dzieciństwie musiała ukrywać swoje transseksualne skłonności, zakładając nylonowe pończochy matki w zaimprowizowanych fortach. Przez większość swojego życia odgrywała rolę twardego chłopaka, podczas gdy rozsypywała się w środku. Oczywiście nie ma to, jak poczytać o wyzyskiwaniu wielkich wytwórni w stylu Sex Pistols, pośmiać się przy opisach pijackich wybryków i wściekać na policjantów, kiedy bez wyraźnego powodu atakują autorkę. To są punkowe evergreeny, które zawsze będą bawić. Mimo to książka nabiera indywidualnego charakteru dzięki opisom dysforii.

W trakcie lektury zostajemy zamknięci w genderowym więzieniu.

Przed epilogiem przepustkę z niego otrzymujemy tylko w tych rzadkich momentach, kiedy Grace ma okazję, by jak sama stwierdza, „stać się nią”. Autorka przeprowadza nas przez labirynt umysłu transseksualnej osoby, uwydatniając koszmar, w jakim tkwiła przez znaczną część swojego życia. Drugiej tak punkowej narracji nie znajdziecie. To jest ciągłe „ja kontra świat”. Walka o samoświadomość odbywa się na wielu polach jednocześnie i to czyni tę książkę tak ciekawą. „Trans” jest zapisem wojny o indywidualność zarówno w muzyce, jak i społeczeństwie. Dlatego z każdej strony wylewa się ta sama charakterystyczna mieszanka negatywnych emocji co z piosenek Against Me!.

W Black Me Out słowa chcę naszczać na ściany twojego domu poprzedza tekst nie chcę więcej znać takich ludzi/jakby to był obowiązek/jakbym była coś winna. „Trans” podszyte jest podobnym mariażem żalu, tęsknoty za wolnością i, przede wszystkim, wściekłości. Mieszanka iście wybuchowa, ale Grace raz po raz rozbraja cały ładunek emocjonalny swoim stylem. Autorka spogląda na minione wydarzenia z perspektywy czasu, kiedy to już zdążyła ochłonąć. Jednakże często wzbogaca narrację wyrywkami z prowadzonych przez siebie dzienników. Powstaje wtedy napięcie między horrorem dawnej codzienności a ulgą, że to już wszystko za autorką. Bo opowiada o tym z humorystycznym dystansem i lekkością, tylko kiedy trzeba, pozwalając sobie na mroczny nastrój. Dzięki temu bez zbędnego patosu oddaje cały wachlarz uczuć towarzyszących dysforii.

„Trans” jest lekturą przyjemną, ale na pewno nie łatwą.

REKLAMA

To istny slalom emocji pokonywany w rytm głośnej jak cholera muzyki. Nie jest to punkrockowa fantazja na temat punk rocka w stylu „Hard Core Logo” Michaela Turnera (i jego filmowej adaptacji), nie znajdziemy tu też upadlającej autodestrukcji znanej ze stron „Please Kill Me” Legsa McNeila i Gillian McCain. To opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca na świecie i w rodzinie, czy próbie życia w zgodzie z samą sobą i przeciwko konwenansom społecznym. Z tego względu przypadnie do gustu nie tylko osobom, które wraz z Mickiem Jonesem i The Clash zadawali sobie pytanie Should I Stay or Should I Go. To książka dla każdego, kto, cytując I Was a Teenage Anarchist, był młody i chciał podpalić cały świat, aż przekonał się, że rewolucja to tylko kłamstwo.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA