REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy
  3. Seriale

„Park Jurajski” sprawił, że w latach 90. pokochaliśmy dinozaury. Ale nauka odkryła od tego czasu wiele nowych faktów na ich temat

Na platformie Netflix zadebiutował nowy serial umiejscowiony w uniwersum „Jurassic World” i zatytułowany „Park Jurajski: Obóz Kredowy”. Produkcja skierowana częściowo do nastolatków może mieć jednak problem w obudzeniu fascynacji prehistorycznymi gadami jak w latach 90. Paradoksalnie dlatego, że twórcy wciąż trzymają się błędnego myślenia o dinozaurach.

17.09.2020
16:47
jurassic world dinozaury
REKLAMA
REKLAMA

Prawdopodobnie nie istnieje żaden zawód, który zawdzięczałby tyle jakiejś popkulturowej produkcji, co paleontologia „Parkowi Jurajskiemu”. W połowie lat 90. świat przeżył prawdziwą dinomanię, za którą stał nie kto inny jak Steven Spielberg. Popularny reżyser wziął na kanwę świetną powieść Michaela Crichtona, ale jednocześnie nie wahał się jej przerobić na swoją modłę, widząc potencjał, jaki dla kina nowej przygody noszą prehistoryczne gady.

I Spielbergowi udało się odnieść olbrzymi sukces, co wraz z upływem lat przełożyło się na zdecydowany wzrost popularności paleontologii wśród młodych ludzi. Dinozaury stały się „cool”, choć jeszcze kilka lat wcześniej mało kto myślał podobnie. Dość powiedzieć, że fani sitcomu „Przyjaciele” w trakcie dyskusji o aspekcie serialu, który zestarzał się najgorzej, bardzo często wspominają żarty z zawodu Rossa Gellera i jego fascynacji dinozaurami. Zainteresowanie prehistorii w 1994 było dla niektórych powodem do kpin, a już pod koniec dekady stało się globalną obsesją.

Park Jurajski” od początku dosyć swobodnie podchodził do kwestii naukowości swojego świata. Ale z wielu powodów można było mu to wybaczyć.

Przede wszystkim warto podkreślić, że oryginalna powieść wydana w 1990 roku to science fiction najwyższej klasy. Mam tu nie tylko na myśli jakość fabuły i tekstu, ale też podejście do naukowego kreowania świata. Michael Crichton starał się wyjaśnić każdy istotny punkt funkcjonowania parku za pomocą wiedzy naukowej, ale jednocześnie nie wahał się sięgać po rozwiązania obecnie niemożliwe. Cała powieść jest zresztą zdecydowanie mocniej podporządkowana teorii chaosu niż zostało to oddane w ekranizacji.

jurassic world dinozaury class="wp-image-443329"
Foto: Wyobrażenie welociraptorów w filmie Park Jurajski

Nie trzymał się jednak wyjątkowo kurczowo dominujących w tamtym okresie twierdzeń na temat dinozaurów. Jak rasowy pisarz fikcji wybierał to, co mu w danym momencie pasowało i starał się z tego powodu stworzyć sensowny obraz. Dlatego choćby sięgnął po gatunek teropoda zwany Deinonychem, ale ukryty pod bardziej mu pasującą ze względów dramatycznych nazwą Welociraptor. W rzeczywistości welociraptory były zdecydowanie mniejsze od swych kuzynów (wielkością dorównywały współczesnym indykom), różniły się też wieloma szczegółami anatomicznymi i zapewne częścią schematów zachowań. Lata później twórcy filmu przyjęli podobną strategię w odniesieniu do innych gatunków i naukowych teorii.

Steven Spielberg zatrudnił paleontologa Jacka Hornera jako konsultanta, ale nie wszystkie porady badacza zostały przyjęte.

W rozmowie z portalem Business Insider sprzed kilku lat Horner przyznał, że już wtedy mówił reżyserowi o prawdopodobnym upierzeniu i egzotycznej kolorystyce części dinozaurów. Bo choć w latach 90. hipotezy dotyczące związków między ewolucją ptaków a wydarzeniami ery mezozoicznej nie były jeszcze tak rozwinięte jak obecnie, to zyskiwały swoich zwolenników. Spielberg nie zdecydował się jednak na pokazanie upierzonych i kolorowych welociraptorów. Miał podobno wybuchnąć śmiechem i powiedzieć, że nie byłby wtedy wystarczająco przerażające. Według Hornera stworzenie wiarygodnych animatronicznych dinozaurów z upierzeniem nie było też wówczas możliwe.

Lista rozmaitych pomyłek, błędów i przeinaczeń pojawiających się w „Jurassic Park” jest zresztą znacznie dłuższa. Część z nich wynikała z przedłożenia prawdy ekrany nad fakty naukowe, ale niektóre wyszły na jaw dopiero po latach. Do gatunków najbardziej przeinaczonych przez filmy należą brontozaur i dilofozaur. U tego pierwszego niezgodnie z prawdą pokazano m.in. stawanie na tylnych odnóżach (był do tego zbyt ciężki i masywny); kształt tychże odnóży, które wcale nie przypominały wyglądem takich jak u słonia; sposób przeżuwania i poruszania szczęką, a także... kichanie. Brontozaury najprawdopodobniej nie były do niego zdolne.

Z dilofozaurem było o tyle inaczej, że do momentu powstania „Parku Jurajskiego” w zapisach kopalnych udało się odnaleźć tylko kilka mocno fragmentarycznych szkieletów. Wiele faktów na temat życia tych stworzeń było więc jeszcze ukrytych za zasłoną dziejów. Od tego czasu nie tylko udało się znaleźć więcej kości dilofozaurów, ale też uważniej zbadać wcześniejsze okazy (o czym więcej przeczytacie na portalu National Geographic). Okazało się więc, że przedstawiciele tego gatunku byli zdecydowanie więksi niż w filmie i według wszelkiego prawdopodobieństwa nie pluły jadem (do zabijania służyły im raczej potężne szczęki). Paleontolodzy nie są pewni, czy mogły mieć efektowny kołnierz taki jak w „Parku Jurajskim”, ale akurat tego nie wykluczają.

Kolejne części „Parku Jurajskiego” były pilnowane znacznie dokładniej przez fanów prehistorii. Aż nadszedł czas, gdy Hollywood przestało się przejmować.

Jack Horner przypomina sobie, że jeszcze przy okazji „Jurassic Park 3” musiał mierzyć się z wieloma negatywnymi reakcjami dotyczącymi słynnej walki Spinozaura i Tyranozaura Rexa. Steven Spielberg potrzebował nowego dinozaura, który byłby w stanie rywalizować ze słynnym T-Rexem. Działający wciąż jako konsultant paleontolog zaproponował więc jeszcze potężniejszego drapieżnego gada żyjącego w okresie kredy. Rzecz w tym, że spinozaury najprawdopodobniej rzadko opuszczały podmokłe tereny i polowały niemal wyłącznie na ryby. Nie jest więc wcale pewne, że przedstawiciel tego gatunku byłby więc stanie skręcić kark tyranozaura. A wszystko to było doskonale wiadome dla każdego domorosłego fana paleontologii.

Sytuacja dodatkowo pogorszyła się od czasu „Jurassic World”. Wcześniejsze filmy wybierały bowiem dinozaury ze względu na ich potencjał filmowy, ale też niemal nigdy nie ignorowały wiedzy na rzecz taniego widowiska. We wspomnianej rozmowie z Business Insiderem Horner przyznaje z łatwo wyczuwalną goryczą, że na etapie „Jurassic World: Upadłe królestwo” jego wkład był już minimalny. Twórcy filmu nie posłuchali choćby jego rad na temat wykorzystania w filmie Stygmolocha, czyli błędnie odczytanego przed laty dinozaura, który wcale nie był oddzielnym gatunkiem. Mało kto podczas prac nad „Jurassic World” przejmował się z kolei, że pokazany w filmie mozazaur jest wielokrotnie większy niż w rzeczywistości.

Czym innym jest przekręcenie nadgarstków teropodów (palce tyranozaura i welociraptorów powinny być skierowane ku sobie a nie w dół), a czym innym powiększenie prawdziwego stworzenia do gigantycznych rozmiarów. Jedna i druga zmiana szczegółów anatomicznych została podporządkowana scenariuszowi, ale pierwsza dotyczy szczegółów zauważalnych tylko dla ekspertów, a ta z „Jurassic World” od razu rzuca się w oczy. Nie oznacza to, że paleontolodzy w ogóle za nic nie komplementują twórców najnowszych części (pochwały zebrał choćby model karnotaura z „Jurassic World: Upadłe królestwo”). Ale trudno im się pogodzić z faktem, że filmowcy całkowicie ignorują współczesną wiedzę, bo wygodniej im napisać, że park stworzył za sprawą inżynierii genetycznej własny gatunek.

Indominus Rex i Indominus Rapotor to dwa gwoździe do trumny wiarygodności „Jurassic World”.

Gdy piszemy o całkowicie fikcyjnym stworzeniu, to możemy zmusić je w scenariuszu do zrobienia wszystkiego. Dowolność jest całkowita, a wszelkie restrykcje związane z wiedzą naukową czy choćby logiką można wyrzucić do kosza. Nasz raptor ma zachowywać się niczym morderca z horroru? Nie ma sprawy! Tylko, że twórcy „Jurassic World” chyba nie rozumieją, że taka decyzja niesie za sobą poważne konsekwencje i wcale nie jest pozbawiona swojej ceny.

Nie zrozumcie mnie źle. Wiele z decyzji podjętych w najnowszych filmach w swej istocie nie różni się tak bardzo od tych powziętych przez Crichtona i Spielberga. Wydobycie szczątkowego DNA dinozaurów z zastygłych w bursztynie prehistorycznych owadów nie jest możliwe. Układ trawienny komarów szybko poradziłby sobie z zassaną krwią, więc molekuły DNA nie miałyby szans przetrwać milionów lat. Nie wspominając o tym, że nawet gdyby dałoby się pobrać kod genetyczny taką metodą, to byłby on niezwykle fragmentaryczny. Wizja wypełnienia luk dna żab jest absolutnie absurdalna i to z bardzo wielu powodów. Dinozaury i współczesne płazy dzielą miliony lat ewolucji, a obie grupy nie są nawet ze sobą zbyt blisko spokrewnione.

Na bazie takiego pomysłu da się jednak zbudować dobre science fiction, bo podstawy naukowe są tu jak najbardziej obecne. Inaczej niż przy powstaniu Indominusów, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistym krzyżowaniem gatunków, a ich stworzenie jest ze wszech miar pozbawione sensu. Nawet gdy weźmiemy pod uwagę idiotyczny (i powtórzony w obu filmach) wątek militaryzacji dinozaurów. Słowem: liczy się nie tylko metoda, ale też zastosowana skala i intencja.

Scenarzystom serii „Jurassic World” nie zależało na pokazaniu choćby ułamka współczesnej wiedzy na temat dinozaurów.

Nikt nie podjął próby zaimplementowania niektórych elementów posiadanej przez ekspertów wiedzy, bo łatwiej jest się posłużyć wymówkę, że nie oglądamy przecież przyrodniczego dokumentu. Niektórzy kupią co prawda argument, że twórcy chcą zachować dinozaury w kanonicznej formie ustalonej przez „Park Jurajski”. Ale to nawet nie jest prawda. Najnowsze dwa filmy (oraz nowy serial „Park Jurajski: Obóz Kredowy”) z dosyć dużą dowolnością zmieniały różne mniej lub bardziej zauważalne szczegóły ich wyglądu.

Największym powabem oryginalnego „Parku Jurajskiego” był fakt, że oglądane na ekranie stworzenia kiedyś faktycznie istniały.

Dlatego dinozaury były w stanie zawładnąć wyobraźnią setek tysięcy widzów, bo miały w sobie olbrzymią dozę realizmu. Oczywiście nikt nie brał wszystkiego, co zostało pokazane przez Spielberga na wiarę. Widzowie zdawali sobie sprawę, że film i rzeczywistość nie zawsze musiały być zbierzne. Co więcej, po latach wielu fanów zrozumiało też jak wiele krzywdy może uczynić fałszywe przedstawienie prawdziwego gatunku. Przez „Park Jurajski” wiele osób do dziś kurczowo trzyma się błędnych przekonań na temat T-Rexów (np. ich wielkiej prędkości i rzekomo fatalnym wzroku), a „Szczęki” wykreowały obowiązujący przez ponad trzy dekady fałszywy obraz rekinów.

Jest jednak olbrzymia różnica między błędnym nazwaniem roślinożernego dinozaura „prehistoryczną krowę” lub nieznacznym podkręceniem inteligencji jakiegoś gatunku, a zrobieniem ze swojego fikcyjnego dinozaura superinteligentnej maszyny do zabijania zdolnej do znikania czy atakowaniu celów wyznaczonych przez czujnik laserowy.

Czyją wyobraźnią zawładnął Indominus Rex? Odpowiedź na to pytanie jest jasna. Wyobrażenie indominusów nie zawiera błędów z dziedziny paleontologii, bo te stworzenia nigdy nie istniały. Ale to bynajmniej nie jest lepsze od konieczności tłumaczenia się z takiej czy innej pomyłki. Bo każdy fan dinozaurów z łatwością wybaczy problematyczne momenty „Parku Jurajskiego”, bo przeważnie dzięki niemu zainteresował się tą branżą. Chyba wszyscy widzimy, że po 2015 nowa fala dinomanii nie nastąpiła. I bardzo szkoda. ale nic w tym dziwnego.

REKLAMA

Serial „Park Jurajski: Obóz Kredowy” jest już jutro na platformie Netflix.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA