REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy
  3. Dzieje się

Jeśli kogoś dziwi trudna sytuacja w USA, czas wrócić do tych filmów. Spike Lee i George Clooney już przed tym ostrzegali

Wstrząsające doniesienia z Minneapolis sprawiają, że tematy radykalizujących się społeczeństw i rasizmu odżywają na nowo. Obserwując kadry z krwawych zamieszek, Europa załamuje ręce i robi zdziwioną minę. A tymczasem, by uniknąć dziś tego szoku, wystarczyło się wsłuchać w to, co filmowcy i pisarze wieszczyli już od dawna.

01.06.2020
18:30
spike lee George clooney suburbicon blackkklansman zamieszki george floyd
REKLAMA
REKLAMA

Nie trzeba sięgać do dystopijnej wizji zachodniego mocarstwa ukazanej w „Ameryce w ogniu” Omara El Akkada, by przekonać się, że trwające w Stanach Zjednoczonych zamieszki związane z zabójstwem George'a Floyda, można było przewidzieć. Wystarczyło wsłuchać się w płynące w ostatnim czasie lekcje ze światowej kinematografii: o tym, że prędzej czy później USA będzie musiało zmierzyć się z problemem rasizmu, mówili już m.in. Spike Lee w jego głośnym „Czarnym bractwie” i George Clooney w filmie „Suburbicon”.

„BlacKkKlansman” i przerażające déjà vu

Nagrodzone Oscarem „Czarne bractwo. BlacKkKlansman” Spike’a Lee przenosi nas do wczesnych lat 70. w USA. Dwaj detektywi, Flip Zimmerman (Adam Driver) i ciemnoskóry (co istotne dla fabuły filmu) Ron Stallworth (John David Washington) postanawiają przeniknąć w struktury Ku Klux Klanu, by zdemaskować rasistowski charakter organizacji i uniemożliwić jej członkom zamach. Obraz Spike’a Lee został w Stanach Zjednoczonych odebrany dość ambiwalentnie: z jednej strony reżyser był poklepywany po ramieniu za przewijające się w filmie docinki pod adresem znienawidzonego przez światek Hollywood Donalda Trumpa, z drugiej — prześmiewcza i groteskowa konwencja filmu, pełna przerysowań (czarni = dobrzy, biali = źli) sprawiła, że wbrew poważnej tematyce, tytuł wcale nie wywołał wielkiej dyskusji nad wieloletnim amerykańskim tabu, jakim jest rasizm.

Jednak w kontekście ostatnich wydarzeń w USA, gdzie w wyniku wyjątkowo brutalnej interwencji policjantów zmarł czarnoskóry 46-latek George Floyd i na fali protestów z tym związanych, warto przypomnieć sobie lekcję, której udzielił nam Lee, zwłaszcza w końcowych kadrach „Czarnego bractwa”. Widzimy w nich przebitki z protestów, jakie przetoczyły się w sierpniu 2017 roku w stanie Wirginia. 11 sierpnia na ulicach Charlottesville starły się bojówki neonazistów (ramię w ramię z prawicowymi radykałami) z kontrmanifestantami i policją. W wyniku zamieszek zginęły trzy osoby, a ostatni taki protest  w Stanach miał miejsce jeszcze w latach 60., gdy członkowie Ku Klux Klan protestowali przeciwko równouprawnieniu rasowemu. 

Wstrząsające kadry z końcówki „Czarnego bractwa” przyprawiają o gęsią skórkę nie dlatego, że są tak potwornie brutalne (chociaż też), ale przede wszystkim dlatego, że obserwując obecną sytuację w Minneapolis, trudno nie przeżyć czegoś w rodzaju déjà vu. Wygląda na to, że Lee już dawno przewidział skutki radykalizującego się amerykańskiego społeczeństwa. I choć, co prawda, wyrosłam już z dziecięcych nadziei na to, że filmy mogą zmieniać świat, nadal trudno mi nie dziwić się tym ludziom, którzy z kolei dziwią się temu, co dzieje się w USA. Może Spike Lee nie miał takiej mocy, żeby swoim filmem uratować świat przed kolejnym rozlewem krwi, ale czy to z jego strony nie było wystarczające ostrzeżenie?

W reakcji na wydarzenia w Minneapolis reżyser opublikował w weekend krótki film pt. „Trzej bracia: Radio Raheem, Eric Garner i George Floyd”, w którym widzimy sceny agresji względem czarnoskórych mężczyzn i przebitki z wcześniejszego filmu Lee pt. „Rób, co należy”. Swój wpis na Twitterze opatrzył pytaniem o to, czy ta „historia w końcu przestanie się powtarzać”. Uwaga, film zawiera drastyczne sceny:

Wróg jest po drugiej stronie, na pewno nie u nas

Podobną, mroczną wizję społeczeństwa, które nie potrafi sobie poradzić z grzechem rasizmu, roztoczył George Clooney w swoim filmie z 2017 r. pt. „Suburbicon”. Reżyser przenosi widza do lat 50., do tytułowego, zamieszkiwanego przez białe rodziny miasteczka, do którego pewnego dnia sprowadza się czarnoskóra rodzina. Kiedy protesty zgorszonych mieszkańców nie odnoszą skutku, tubylcy postanawiają na własną rękę wykurzyć z miasta niechcianych gości. Pełen paradoksów i nieco zwariowany film Clooneya (utrzymany, podobnie jak „Czarne bractwo”, w dość satyrycznej konwencji) punktuje przywary amerykańskiego społeczeństwa, tak skoncentrowanego na szukaniu wroga na zewnątrz, że zupełnie nieczułego na swoje własne słabości.

Wrzuć na luz

Choć wydawałoby się, że w postępowym, XXI wieku, rasizm powinien być zawstydzającym, ale jednak zamierzchłym reliktem przeszłości, sytuacje takie jak wspomniane zamieszki w Charlottesviile w 2017 r., czy te trwające dziś w Minneapolis, udowadniają, że wcale tak nie jest. Morderstwo na George’u Floydzie stało się symbolem współczesnej ksenofobicznej agresji, która — jak się okazuje — wcale nie ogranicza się do „niewinnych” żartów, sformułowań typu „sto lat za murzynami”, czy niższych płac dla Afroamerykanów. Na szali właśnie znalazło się ludzkie życie, które przegrało z nienawiścią. 

Tomasz Terlikowski: rasizm jest żywy i określa konkretne działania

A skoro w tekście padło już słowo „grzech”, to warto wspomnieć, że zamieszki w USA, dość nieoczekiwanie skomentował Tomasz Terlikowski. Choć wiele lat temu nie przyszłoby mi do głowy, że będę się z nim zgadzać, w ostatnich tygodniach już drugi raz podpisuję się pod jego wypowiedzią (pierwszy raz dotyczył krytyki nieadekwatnych działań Kościoła w walce z pedofilią wśród księży i filmu „Zabawa w chowanego”). Katolicki publicysta, niejednokrotnie budzący kontrowersje ze względu na styl, w jakim się wypowiada (wypowiadał…?), napisał na Facebooku, że „rasizm jest żywy” i dostrzeżenie tego problemu „nie oznacza usprawiedliwienia zamieszek, a jedynie pokazuje ich szerszy kontekst, pozwala zrozumieć, a nie z satysfakcją i dość słabo maskowanym przekonaniem o naszej, białej moralnej wyższości, uznać, że z pewnymi ludźmi nie da się inaczej, niż przemocą”. 

Trzy małpy i słoń w pokoju

Dziś każdy, kto neguje problem rasizmu, przypomina trzy małpki ilustrujące japońskie przysłowie „nie widzę nic złego, nie słyszę nic złego, nie mówię nic złego”, interpretowane w zachodniej kulturze jako postawa cichej tolerancji dla dziejącego się wokół nas zła. Problem w tym, że udawanie, że problem nie istnieje, czyli ignorowanie przysłowiowego (tak, wiem, nie ma takiego przysłowia) „słonia w pokoju”, wcale nie oznacza, że „jakoś” to będzie, że problem „jakoś” sam się rozwiąże.

Zamiast puenty, chcę oddać głos Reni Eddo-Lodge, która w swojej książce pt. „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry”, na tytułowe pytanie odpowiada tak:

REKLAMA

„W każ­dej roz­mo­wie o tym, jak to Mili Bia­li Lu­dzie czu­ją, że od­bie­ra im się głos, gdy mowa o ra­sie, po­ja­wia się pa­ra­dok­sal­ny, to­tal­ny brak zro­zu­mie­nia czy em­pa­tii dla tych z nas, któ­rzy zo­sta­li w wi­docz­ny spo­sób na­zna­cze­ni jako inni i po­no­szą tego kon­se­kwen­cje przez całe ży­cie. Lu­dzie o od­mien­nym ko­lo­rze skó­ry są ska­za­ni na praw­dzi­wą do­ży­wot­nią au­to­cen­zu­rę. Mamy do wy­bo­ru – wy­po­wia­dać swo­ją praw­dę i szy­ko­wać się na od­wet albo trzy­mać ję­zyk za zę­ba­mi i uda­wać, że nic się nie sta­ło. Swo­ją dro­gą dziw­ne musi to być ży­cie: za­wsze mieć pra­wo gło­su i wpa­dać w obu­rze­nie, kie­dy pro­szą, żebyś wresz­cie, dla od­mia­ny, po­słu­chał. Wy­ni­ka to chy­ba, jak są­dzę, z ni­g­dy nie­pod­wa­ża­ne­go prze­świad­cze­nia bia­łych o wła­snym uprzy­wi­le­jo­wa­niu”

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA