REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry
  3. Książki /
  4. Komiksy

Macki Lovecrafta sięgają wszędzie. Nie został doceniony za życia, ale nawet dziś kształtuje popkulturę

Trudno znaleźć drugiego pisarza, który tak intensywnie wpływałby na popkulturę. Howard Phillips Lovecraft do dzisiaj inspiruje twórców i straszy odbiorców. Powodem jego popularności nie są jednak pomysłowe potwory z mackami, a nastrój i filozofia, jaką prezentowały jego dzieła. 

20.04.2020
11:55
lovecraft popkultura
REKLAMA
REKLAMA

Howard Phillips Lovecraft nie miał łatwego życia. Chociaż sam nie był pozbawiony wad, od czasu do czasu wyłaniających się z jego twórczości, to chyba najbardziej przygnębiające jest, iż człowiek o takim dorobku nie doczekał się za życia przynajmniej cząstki sławy, którą zdobył po śmierci. Końcówka jego żywota upłynęła w biedzie i chociaż nie przymierał głodem, to jego biografowie zauważają, że nie mógł w pełni rozwijać swoich zainteresowań. Oczywiście trudno jest współczuć mu tego, że podróżować mógł tylko korzystając z najtańszych hoteli czy noclegowni, czy że musiał jeść konserwy – tak przecież podróżuje (czy też podróżowała, patrząc na to, co dzieje się na świecie) znaczna część polskich studentów chcących poznać świat. Rzecz jednak w tym, że podróże Lovecrafta i płynące z nich doświadczenia miały ogromny wpływ na twórczość i chociaż to tylko gdybanie, +spróbujcie przez chwilę wyobrazić sobie, jakie jeszcze koszmary w, rzecz jasna, monumentalnych, gargantuicznych, przerażających i może nawet cyklopowych sceneriach moglibyśmy jeszcze poznać.

Tę dysproporcję między popularności pisarza za życia i długo po jego śmierci widać jak na dłoni, gdy uważniej prześledzi się popkulturę.

Koszmary i straszydła wymyślone przez Lovecrafta trafiły do memów („Po co wybierać mniejsze zło? Wybierz większe, głosuj na Cthulhu"), gier komputerowych, filmów i literatury. Nie sposób wymienić tu wszystkich tytułów, które pełnymi mackami czerpią z twórczości Samotnika z Providence. Samych dobrych filmów na podstawie prozy może nie jest tak wiele, ale drobne nawiązania czy oczka puszczone do widza to inna sprawa. Podobnie sprawa ma się z literaturą czy muzyką.

Przykłady? Proszę bardzo. Metallica nagrała wiele lat temu instrumentalny i bardzo nastrojowy utwór Call of Ktulu, Sapkowski w „Narreturmie” portretując czarnoksięską pracownię jednego z bohaterów umieszcza tam lovecraftowski „Necronomicon” - legendarną księgę wymyśloną na potrzeby literatury Samotnika. Lista tytułów jest naprawdę długa, a dopisanie do niej gry „Bloodborne”, która pełna jest takich nawiązań czy stareńkie „Alone in the Dark”, które, jeśli nostalgia nie przysłania mi oczu, oddawało doskonale klimat osaczenia, znanego z prozy mistrza grozy.

Odnoszę jednak wrażenie, że powierzchowna fascynacja popkultury Lovecraftem zakrywa jednak coś znacznie istotniejszego.

Rozliczne nawiązania i referencje bywają miłe, gdy możemy je wyłapać, ale one najczęściej nie wnoszą nic nowego, a jedynie łechczą ego tego, kto je wyłapał. Rzecz w tym, że Lovecraft wpłynął na masową wyobraźnię znacznie intensywniej, niż może się to wydawać, gdy spojrzymy tylko na mniej lub bardziej bezpośrednie odniesienia do jego twórczości. Świetnym przykładem tego, jak wiele zawdzięczamy Lovecraftowi jest komiks „Providence”, którego trzeci tom niedawno ukazał się w Polsce.

Scenarzysta, Alan Moore, który znany jest szerzej jako autor powieści graficznej „Strażnicy”, podjął się karkołomnego zadania zmierzenia się z twórczością Lovecrafta, budując swój świat i bohaterów w pobliżu mrocznych opowiadań Samotnika z Providence. Jednak to nie dość nachalne i brutalne nawiązania uderzają w tym komiksie najmocniej, a konstrukcja bohatera i to, z czym przychodzi się mu mierzyć. Wzorem swojego mistrza Moore stawia przed głównym bohaterem, Robertem Blackiem, liczne trudności, w które protagonista początkowo nie wierzy. Lepiej byłoby powiedzieć, że nie tyle nie wierzy w to, co widzi, a raczej nie ufa swoim zmysłom. Twórca komiksu „Watchmen” zdaje sobie sprawę z ograniczeń, jakie ma to medium, przecina więc kolejne części opowieści (zeszyty) fragmentami pamiętników, w których wydarzenia widziane na kadrach są omawiane jeszcze raz, ale tym razem patrzymy na nie okiem samego bohatera.

providence lovecraft

To bardzo osobiste doświadczenie obcowania z grozą tak wielką, że nie da się jej objąć rozumem, jest chyba największą spuścizną Lovecrafta.

Skoro nawet scenarzysta komiksowy, który tą formą opowiadania historii operuje ze sprawnością prawdziwego arcymistrza, musi uciekać się do sztuczek nadających historii osobistego charakteru, to coś musi być na rzeczy. Mówi się czasem, że Lovecraft nie ma szczęścia do adaptacji kinowych. Moim jednak zdaniem nie o szczęście tu chodzi, a o to, iż jego opowiadania są ekstremalnie trudne do przeniesienia na ekran.

Pierwszoosobowy narrator powoli odłupujący kolejne warstwy intrygi, zdobywa wiedzę, a wraz z nią - śmierć lub szaleństwo. Nie może być innego finału. Lovecraft tak bowiem skonstruował swój świat, że poznanie i wiedza są w gruncie rzeczy przekleństwem, bo za racjonalnym światem czai się coś nienazwanego i tak przytłaczająco złego, że człowiek nie jest w stanie objąć tego rozumem. Samej wiedzy!

Język kina, komiksu uwielbia ruch, akcję, działanie. U Samotnika niemal wszystko, co straszliwe dzieje się w głowie bohatera. Poznawanie kolejnych elementów układanki ma zazwyczaj charakter intelektualnej układanki czy labiryntu myśli, śledztwa przypominają najczęściej żmudne badanie wycinków prasy, czytanie fragmentów notatek czy pism to chleb powszedni dla bohatera Lovecrafta.

Znacznie ciekawsze jest jednak to, co dzieje się w głowie bohatera, jak łączy on wydarzenia i jak nie dowierza oczywistym przesłankom.

Lovecraft przeżywa obecnie prawdziwy renesans (chociaż to określenie w kontekście opisanych przez niego okropieństw brzmi upiornie) głównie za sprawą gier komputerowych i gier fabularnych - „The Sinking City” czy „Call of Cthulhu” to tylko dwa przykłady gier wideo z ostatniego roku. Oba te media, w których to gracze wcielają się bohaterów horroru, wydają się idealnie pasować do przeżywania koszmarów. Immersyjność tych mediów, a więc zanurzanie się w przedstawiony świat, część odpowiedzialności za przeżywane emocje przerzuca na uczestnika.

Lovecraft jednak, niczym jedna z opisywanych przez niego istot, czai się gdzieś w ciemnościach i wpływa pokrętnie na popkulturę.

Pojęcie lovecraftowskiego horroru już funkcjonuje, ale wydaje się ono bardzo nieostre, jako że wątki i motywy od niemal 100 lat wykorzystywane są w popkulturze i przerabiane tak często i intensywnie, że z łatwością ich echa można znaleźć w co drugiej opowieści z dreszczykiem. Pozwolę sobie jednak dość śmiało założyć, że tam, gdzie człowiek ściera się z niemożliwym do racjonalnego pojęcia złem, które uświadamia mu jego małość we wszechświecie, tam najmocniej czuć macki świata Lovecrafta. Bez względu na to, jak wielu recyklingom zostanie poddana, to wszędzie tam, gdzie poznanie prowadzi do śmierci lub szaleństwa, tam widać wpływ tego nihilizmu, o którym pisał Houellebecq.

Moim ulubionym przykładem jest „Ósmy pasażer Nostromo”, który pozornie tempem akcji, protagonistami i bardzo namacalnym zagrożeniem nie ma wiele wspólnego z powolnym śledztwem Lovecrafta i jego konsekwencjami. U niego prędzej członek rodziny jednego z zabitych badałby przyczyny wypadku, niż był ich świadkiem. Ale zajrzyjcie w głąb i zobaczcie, że bohaterowie w gruncie rzeczy odpowiadają na sygnał, jak im się zdaje, SOS. Dopiero później dowiadują się, że był to sygnał ostrzegawczy. Zagubieni ścierają się z nieznanym, które nawet nie czekało na nich w przestrzeni kosmicznej. Ono, ów Obcy, po prostu było. Próba poznania prawdy konfrontuje ich z bezmiarem zła we Wszechświecie. I jeśli odrzucimy inne filmy z serii z ich niesatysfakcjonującymi odpowiedziami, to dostrzeżemy ogrom kosmosu i tylko jedną z jego bestii. Bestii, która nie ma moralności czy agendy. Nie wiemy, komu Obcy służy, ani po co został stworzony. Nie wiemy nawet, jak długo mógł czekać, aż znajdzie kolejnego nosiciela.

Gdy docieramy do finału, szybko okazuje się, że na żadne z pytań nie dostaniemy odpowiedzi.

REKLAMA

Kosmos pokazał jedno ze swoich oblicz, twarz brutalną, niezrozumiałą i groźną dla człowieka. Chociaż finał pozwala bohaterce ujść z życiem i to ono góruje nad śmiercią i złem, to Ripley nie wynosi nic, poza ocaleniem własnego życia. „Ósmy pasażer Nostromo” wyraźnie rymuje się z duchem opowiadań Lovecrafta, bo kontynuuję jego wizję świata. Straszy tym, czego człowiek nie może zrozumieć i co odciska się na jego psychice.

Lovecraft, podobnie jak zło z jego opowiadań, czai się i wpływa na sztukę i popkulturę, niczym jego kosmiczne bestie na swoich wyznawców. Czasem przedziera się do filmu i literatury bardzo pokrętnymi drogami. „Ósmy pasażer Nostromo” tak wiernie oddający strach przed nieznanym został zainspirowany pracami szwajcarskiego malarza Hansa Rudolfa Gigera. Zbiór, z którego pochodzi projekt Obcego, nosi tytuł „Necronomicon”. Przypadek?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA