REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Joe Satriani i jego ścieżka dźwiękowa do niepewnych czasów. Recenzujemy album „Shapeshifting”

Profesor riffów, geniusz w teorii i praktyce (gitarowych) strun, mistrz kompozycji i jeden z najbardziej uśmiechniętych muzyków jakich znam. Joe Satriani przybywa z odsieczą w niespokojnych czasach dając nam chwilę wytchnienia i zapomnienia z albumem „Shapeshifting”.

10.04.2020
16:38
joe satriani shapeshifting recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Joe Satriani nie przestaje mnie fascynować od co najmniej kilkunastu lat. Kiedy tylko po raz pierwszy usłyszałem jego Summer Song wiedziałem, że to będzie coś więcej niż tylko chwilowa muzyczna miłość do dźwięków, które generuje. Jest w jego twórczości coś niesamowicie pozytywnego, pełnego kojącej energii, coś swojskiego, a jednocześnie nowego i egzotycznego. Bez względu na to czy gra jakieś kawałki odwołujące się do rockowych standardów czy kombinuje z brzmieniem. Czy są to proste rock n’ rollowe numery czy skomplikowane solówki wykonane z prędkością światła.

Przy każdej nadarzającej się okazji próbuję uzmysłowić ludziom, że Satriani to na dobrą sprawę wokalista, tyle że on śpiewa za pomocą swojej gitary.

Nie znam innego instrumentalisty, przynajmniej pośród gitarzystów, który posiadałby tak fenomenalną umiejętność do pisania wpadających w ucho melodii i stwarzał uczucie, że nie słucha się utworu instrumentalnego, tylko wokalnego.

Dodatkowo jestem szczerze zdziwiony, że do tej pory gwiazdy popu nie zgłosiły się do niego z prośbą o napisanie choćby jakiejś wiodącej melodii do ich kawałków, bowiem dźwięki, jakie wytwarza Satriani, mogłyby zrobić furorę pośród mainstreamowych wykonawców muzyki rozrywkowej.

Ale skupmy się na głównym powodzie tego tekstu, a jest nim premiera najnowszego, siedemnastego już (!) krążka mistrza gitary. Właściwie wszystko, co napisałem wyżej, można spokojnie odnieść do tego albumu. Jest przyjemnie znajomy i egzotyczny zarazem.

Utwór tytułowy, który otwiera „Shapeshifting” ładuje nas od razu solidną dawką energii. Króciutkie i konkretne intro na perkusji wprowadza nas w świat mocnych, pełnych dramaturgii riffów i przesterowanych dźwięków.

Big Distorstion łączy w sobie hard rockowy ciężar i rock n’ rollową lekkość odwołującą się chwilami do tradycji z lat 50 i 60.

All For Love na chwilę zwalnia tempo. Joe Satriani powraca w nim do atmosfery z jednego ze swoich wcześniejszych krążków, „Strange Beautiful Music”. Space rock spotyka się tu z neo-klasycznymi naleciałościami.

Ali Farka, Dicka Dale, an Alien and Me brzmi z kolei jak kawałek, który można puścić w momencie, gdy w końcu odwiedzą nas kosmici.

Pełen przedziwnych dźwięków, rytmicznie uplasowany gdzieś pomiędzy tradycjami wschodu i zachodu. Iście ekstrawagancka mikstura.

W Teardrops wracamy do korzeni Satrianiego, czyli bluesa. To z tego gatunku rodzą się wszystkie dźwięki, które słyszymy na jego albumach. A ten konkretny kawałek to przepiękna ballada z cudownym, mocnym refrenem, który na długo przyklei się do waszej pamięci.

Podobnie jak np. intro do Nineteen Eighty, które jest oczywistą parafrazą legendarnego Eruption od Van Halen. Zarówno na tym, jak i na całej reszcie kawałków na „Shapeshifting” wyraźnie słychać, że Joe Satriani nadal się wspaniale bawi muzyką i sam nadal czerpie z tego całego procesu wielką frajdę. A to się z miejsca udziela słuchaczowi.

Jeśli miałbym trochę ponarzekać, to muszę jednak przyznać, że „Shapeshifting” nie należy do czołówki najlepszych albumów muzyka.

REKLAMA

Choć słuchało mi się go wybornie, to sądzę, że po jeszcze kilku podejściach odłożę go na bok i pewnie prędko nie wrócę. Utwory robią wrażenie, ale na tle całego dorobku Satrianiego niestety nie wyróżniają się niczym szczególnym. Tu nawet nie chodzi o odkrywanie nowych muzycznych lądów, tylko bardziej o same kawałki, które w większości są po prostu w porządku, ale jakoś nie zapisują się, poza drobnymi wyjątkami, na dłużej w pamięci. Warsztatowo jest bardzo dobrze, ale to chyba każdy fan Satrianiego wie, gdy zabiera się za słuchanie jego kolejnych krążków.

Na pewno jednak jest to świetny album na odpędzenie negatywnych myśli, pełnoprawny muzyczny eskapizm i solidną zabawę (wewnętrzną) na dobrym poziomie. Tym niemniej, po serii kapitalnych albumów jakimi dotąd raczył mnie Satriani nie ukrywam, że jestem tyci zawiedziony. Z drugiej strony, pamiętajmy, że mamy do czynienia z muzycznym maestro, którego kariera rozpoczęła się ponad 30 lat temu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA