REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Filmy zaczynają być poprawiane już po premierach i jest to niepokojące zjawisko

To wprawdzie mogą być tylko pojedyncze przypadki, ale patrząc na przykłady poprawek CGI w „Kotach” oraz „korekcji” tytułu filmu „Ptaki nocy” w USA mające miejsce już po premierze obu produkcji, można zadać pytanie – czy nadeszły już czasy patchowania filmów jak gier wideo?

12.02.2020
21:10
birds of prey poprawiane filmy
REKLAMA
REKLAMA

Patchowanie, czyli łatanie, to w przypadku gier wideo działanie stare jak elektroniczny świat. Tworzenie gier to logistycznie i programistycznie coraz to bardziej skomplikowane przedsięwzięcie. Nie twierdzę, że tworzenie filmu nie jest równie wielkim i skomplikowanym wyzwaniem, ale w przypadku gier patche wychodzą za darmo, dana produkcja na dobrą sprawę sama się aktualizuje i my nie musimy o tym specjalnie myśleć.

W przypadku filmów sprawa nie wygląda już tak różowo. No bo jeśli film trafił do kin w wersji niedokończonej/niedopracowanej, to możemy mieć pecha i zobaczyć go właśnie w takiej formie. A gdy już twórcy postanowią poprawić swe błędy i wysłać do kin poprawioną wersję, to nikt nam nie zwróci pieniędzy za bilet na wcześniejszy seans, nikt też nie zaprosi nas bezpłatnie na to, byśmy go sobie obejrzeli w skończonej wersji skoro wcześniej zapłaciliśmy pełną cenę za coś, co było niedopracowane.

Moje rozważania mogą brzmieć kuriozalnie, ale w ostatnich kilku tygodniach z Hollywood dochodzą nas niepokojące sygnały, że może nadchodzi nowa era, w której filmy będą łatane już po premierze w kinach.

To, że do kin czy serwisów streamingowych trafiają często filmy niedopracowane i niedokończone, nie jest wcale wielką tajemnicą ani czymś nowym. Wystarczy poszperać w sieci, by znaleźć całą masę artykułów, postów, tweetów wytykających największym produkcjom zawstydzające błędy. Od przelatującego na niebie samolotu w „Troi” po starbucksowy kubek w ostatnim sezonie „Gry o Tron”. Sęk w tym, że one w większości nie są specjalnie widoczne gołym okiem.

Co innego, gdy hollywoodzkie studia i reżyserzy nie wyrabiają się z deadline’ami i wypuszczają do kin produkcje ewidentnie niedokończone, w których błędy są widoczne. Gdybym był złośliwy, napisałbym, że „Skywalker. Odrodzenie” był w całości jednym wielkim niedokończonym bałaganem, któremu przydałaby się jakaś gruntowna poprawka, ale tego nie napisałem, prawda?

Jedną z najgłośniejszych wpadek tego typu ostatnich lat jest przypadek niedopracowanego CGI w filmie „Koty”.

Nie chcę się już pastwić nad tym filmem, bo dostał on i tak solidne ciosy od krytyków i widzów, stając się popkulturowym pośmiewiskiem. Nawet grający w filmie aktorzy, James Corden i Rebel Wilson, na niedawnej gali Oscarów nabijali się z poziomu efektów specjalnych w „Kotach”.

Niedługo po premierze filmu widzowie zaczęli umieszczać w mediach społecznościowych kadr z „Kotów”, w którym kocia postać grana przez Judi Dench miała kompletnie ludzką rękę.

Jeszcze jakieś 10 lat temu twórcy przyznaliby się do tego błędu, przeprosili i tyle. Dziś w dobie natychmiastowych reakcji na pretensje fanów wystarczyło kilka dni po premierze i wytwórnia wysłała do kin w USA poprawioną wersję „Kotów”, z ręką kocią, a nie ludzką.

Co istotne, media w Stanach na tyle dużo miejsca poświęciły tej bezprecedensowej sytuacji, że coś, co można uznać za dobrą monetę wytwórni, która słucha uwag fanów i się do nich odnosi, stało się tylko dodatkowym gwoździem do trumny „Kotów”, które w normalnych warunkach popadłyby w zapomnienie po paru miesiącach. Tymczasem przeszły do niechlubnej historii kina jako pierwszy w dziejach załatany po premierze film.

Parę miesięcy wcześniej pierwszy zwiastun tego niepokojącego trendu miał miejsce w zwiastunie do filmu „Jeż Sonic”. Tam sytuacja była wprawdzie trochę inna – to wytwórnia uważała, że „wie lepiej” i naciskała twórców, by tytułowy jeż wyglądał tak, jak oni tego chcieli. I dopiero po krytyce, która pojawiła się w reakcji na pierwszy teaser wytwórnia wydała dodatkowe pieniądze, by poprawić wygląd Sonica na taki, który byłby bliższy oryginałowi.

Teraz z kolei obserwujemy kolejne wydarzenie, które odbiega od tego, do czego przyzwyczaiły nas wytwórnie, a mianowicie istotnej korekty tytułu filmu „Ptaki Nocy”.

W oryginalnej wersji brzmiał on do niedawna tak jak w polskiej, czyli „Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)”. Wczoraj został zmieniony na: „Harley Quinn: Birds of Prey”.

birds of prey nowy tytul class="wp-image-375780"

Wytwórnia w obliczu rozczarowujących wyników finansowych stara się robić co może na tym etapie, by jakoś uratować sytuację. Szkoda tylko, że obudziła się po fakcie. Szkoda też, że nikt w tamtejszym dziale marketingu nie zwrócił wcześniej uwagi na niejasny i zdecydowanie za długi tytuł.

„Birds of Prey” to nie jest tak samo mocna marka jak Justice League czy Avengers, podobnie zresztą jak sama Harley Quinn, która jest postacią zrodzoną w animowanej serii o Batmanie. Nowy tytuł powinien obowiązywać od początku. Natomiast czy ta korekta cokolwiek zmieni? Oczywiście, że nie, bo nie sprawi, że nagle ludzie zaczną się bardziej interesować tym filmem.

Powodem klapy „Birds of Prey” należy się doszukiwać w słabym marketingu już od samego startu. Zwiastuny promujące tę produkcję były nijakie, nawet nie opowiadały o fabule. Za długi i niejasny tytuł to tylko wierzchołek góry lodowej.

REKLAMA

Tego typu patchowanie filmów, tak od strony formalnej jak i marketingowej jest dość dziwnym zabiegiem.

W grach wideo przyjęło się, że to standard, w przypadku kina jednak stwarza negatywne wrażenie i robi danej produkcji czarny PR, stwarzając wrażenie nieprofesjonalizmu.To ewidentne przesuwanie marginesu błędu, który wytwórnie mogą nam proponować jako coś, co powinniśmy zaakceptować. Oczywiście nie chcę tu pisać czarnych scenariuszy - to pojedyncze przypadki i oby tak zostało.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA