REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy
  3. VOD

„Klaus” wzruszy was, rozbawi, a dzięki warstwie wizualnej stanie się obowiązkowym filmem świątecznym

Netflix ma swojej bibliotece wiele filmów świątecznych i jeszcze więcej animacji. W ten sensie stworzenie swojego pierwszego animowanego filmu pełnometrażowego, który jednocześnie będzie opowieścią o Świętym Mikołaju, była czymś oczywistym. Jak wypadł „Klaus” i dlaczego zakochają się w nim widzowie zmęczeni stylem Pixara?

18.11.2019
21:29
klaus netflix recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Dziękujemy, że wpadłeś do nas poczytać o książkach, filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.

„Klaus” to pod wieloma względami symbol zmian zachodzących na Netfliksie. Firma coraz wyraźnie przeistacza się w klasyczną wytwórnię filmową, która zachowuje jednak pierwszeństwo dystrybucji swoich własnych materiałów. Jakość przygotowania poszczególnych produkcji coraz mniej różni się od tego, co zwykle widzimy przy największych blockbusterach czy telewizji z segmentu prime. Nie oznacza to oczywiście, że Netflix może już nazywać się poważnym konkurentem duetu Disney/Pixar na polu animacji, bo podobny status wymaga czasu i dziesiątek dzieł o wysokiej jakości.

Serwis zanotował jednak w tym względzie naprawdę udany start. „Klaus” to film, który z powodzeniem zdobędzie serca widzów na całym świecie. Produkcja w reżyserii debiutanta, Sergio Pablosa opowiada alternatywną wersję powstania legendy o Świętym Mikołaju i tradycji rozdawania prezentów na Boże Narodzenie. Co platforma stara się w momencie premiery mocno wykorzystać marketingowo, oferując go za darmo i bez konieczności zakładania konta.

Klaus Netflix - recenzja:

Głównym bohaterem animacji jest Jesper. Młody chłopak z woli swojego ojca wstępuje do szkoły listonoszy, ale otrzymuje tam najgorsze możliwe stopnie. Wszystko dlatego, że pragnie jak najszybciej wrócić do życia w luksusie. Ojciec Jespera wobec ciągłych niesubordynacji syna wysłać go na odległą, niezwykle trudną placówkę do mroźnego Smeerensburga. Jego zadaniem jest uczestniczyć w wysyłce co najmniej 6 tys. listów w ciągu roku. W przeciwnym razie zostanie wydziedziczony. Zadanie okazuje się prawie niemożliwe, bo mieszkańcy Smeerensburga żyją ze sobą w olbrzymim konflikcie trwającym od pokoleń.

Ostatnią deską ratunku dla Jespera okazuje się mieszkający w oddaleniu od wszystkich drwal o imieniu Klaus. Mężczyzna ma swojej szopie setki misternie stworzonych zabawek, które główny bohater zaczyna dostarczać dzieciom z miasteczka w zamian za listy wysyłane do magicznego Klausa. Smeerensburg zaczyna się w ten sposób zmieniać, ale nie wszyscy są z tego zadowoleni.

Netflix bardzo sprytnie wplata elementy typowe dla Świętego Mikołaja w historię Jespera i Klausa, a przy tym rozbudowuje ich jako ciekawe postaci.

To bohaterowie dalecy od ideału, mający swoje przeszłe traumy, wady i motywacje, których nie zdradzają na początku filmu. Ich relacja początkowo wydaje się nieco wymuszona, ale twórcy produkcji z czasem coraz ciekawej ją rozwijają. „Klaus” zadaje przy tym pytania o istotę bezinteresowności. Czy coś takiego w ogóle istnieje? A jeśli tak, to jak wpływa na ludzi, którzy doświadczają jej z rąk drugiej osoby. Wszystko to zostaje przetworzone przez perspektywę dzieci Smeerensburga, dzięki czemu historia w wiarygodny sposób urasta do poziomu niemal magicznego świata.

Właściwie każdy element wizerunku Świętego Mikołaja (od jego dziwnego śmiechu przez renifery aż po dom w Laponii) zostaje tu w sprytny sposób przetworzony i dostosowany do opowieści. Większość czasu spośród 96 minut trwania filmu spędzamy właśnie w towarzystwie Jespera i Klausa, co absolutnie nie jest wadą filmu Netfliksa. Inna sprawa, że z tego powodu bohaterowie poboczni i antagoniści zostają zarysowani bardzo pobieżnie. Sporym zawodem jest tu postać Alvy, szkolnej nauczycielki, która pełni zdecydowanie mniejszą rolę w fabule niż sugerują materiały promocyjne.

Klaus” może się pochwalić niezwykle uroczym stylem animacji, który budzi wspomnienia ze złotego okresu Disneya.

klaus netflix recenzja class="wp-image-345491"
Foto: „Klaus” Netflix

Inspiracje są tutaj oczywiste, choć oczywiście wraz z postępem techniki zmieniła się skala możliwości dostępnych animatorom. We wcześniejszym punkcie tekstu nazwałem Sergio Pablosa reżyserskim debiutantem i faktycznie pełni tę rolę po raz pierwszy przy „Klausie”. Nie oznacza to jednak, że mamy tu do czynienia z początkującym twórcą. Pablos zaczynał pracę jako animator przy takich filmach jak „Dzwonnik z Notre Dame” i „Herkules”, a później stał za stworzeniem serii o Minionkach.

W swojej nowej produkcji w udany sposób łączy doświadczenia praca przy dwóch rodzajów tej sztuki. Dzięki temu „Klaus” jest płynny i ma doskonałe światło jak w animacji 3D, a jednocześnie czuć w nim indywidualny styl ręcznej animacji. Wydaje się wręcz, że dzięki stronie wizualnej dzieło Netfliksa będzie wkrótce wymieniane jako jedno z najciekawszych w tej dekadzie.

REKLAMA

Sama historia i motywy przedstawione w „Klausie” w teorii nie są niczym niezwykłym. Podobne przesłanie znajdziemy w większości świątecznych filmów. Twórcy idą też gdzieniegdzie na skróty, tak jakby uważali, że dzieci i tak nie zauważą, więc po co się męczyć. Ale dzięki wizualnie wyróżniającemu się światowi, dobrze zbudowanej relacji między bohaterami oraz umiejętnym graniu na emocjach produkcja na pewno znajdzie licznych fanów. Sam się zresztą do nich zaliczam.

Animowany film „Klaus” jest już dostępny na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA