REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy
  3. VOD

„Porwanie Stelli” to letni thriller Netfliksa, który jest niczym lekki podmuch wiatru, a nie burza z piorunami

Porwanie Stelli” to niemiecki thriller o dwójce oprawców, którzy z ulicy porywają młodą dziewczynę. Film ogrywa znane klisze podobnych historii. Może dlatego, że tę konkretną opowieść mogliśmy już dwukrotnie oglądać na ekranie?

15.07.2019
21:30
Porwanie Stelli - plakat
REKLAMA
REKLAMA

Remaki i nowe wersje znanych historii są chlebem powszednim Hollywood. Od jakiegoś czasu coraz silniej wkradają się także na europejski rynek filmowy. Niedawno pisaliśmy o kilkunastu wersjach filmu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. Teraz przyszedł czas na „Porwanie Stelli”. To już trzecia wersja historii rozpisanej na trójkę aktorów i niewielkie mieszkanie.

W 2009 roku dostaliśmy oryginalną brytyjską „Uprowadzoną Alice Creed” z wyśmienitą rolą Gemmy Arteton. W 2014 roku Holendrzy dali nam zaś film „Pewniak”, który nawiązywał do tamtej opowieści. Teraz niemiecki oddział Netfliksa stworzly łudząco podobne „Porwanie Stelli”. Każda z tych historii opowiada o porwaniu z ulicy dziewczyny dla okupu, przez dwóch mężczyzn, którzy niedawno wyszli z więzienia.

 Trzeba przyznać, że potencjał dramatyczny drzemiący w tej historii jest rzeczywiście duży.

Porwanie Stelli - Netflix class="wp-image-304192"

Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że sytuacja komplikuje się z każdą kolejną sceną, a na jaw wychodzą nowe informacje dotyczące bohaterów, które wywracają dotychczasową opowieść do góry nogami. Właśnie w takich warunkach idealnie można sprawdzić, czy reżyser potrafi tworzyć prawdziwie angażujące kino.

Niemiecki twórca, Thomas Sieben, niestety nie posiadł tej umiejętności. Na papierze jego film posiada wszystkie elementy, które sprawiłyby, że widz będzie siedzieć na krawędzi fotela. Niemal klaustrofobiczną lokalizację, skupienie na bohaterach, zwroty akcji, czy momenty walki wręcz i wymachiwania bronią. W praktyce, poprzez przeciętne aktorstwo i zwyczajną, niemal niewidoczną pracę kamery, obraz nie budzi żadnej z oczekiwanych emocji.

Na szczęście film nie jest pozbawiony walorów. Ciekawa jest w szczególności sekwencja otwierająca, w której dwóch mężczyzn wysiada z ciężarówki i udaje się do sklepu z narzędziami, aby wybrać kilka niezbędnych dla misji przedmiotów.

Scena ta przypomina wiele momentów z opowieści o niecnych ludziach, którzy z pomocą ogólnodostępnych produktów, szykują się do dokonania zbrodni. Włącznie ze sceną z pierwszych „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, w której reżyserka celowo ogrywała pomysł, wedle którego przedmioty kupowane przez bohatera, mogą sprawić wrażenie, że jest seryjnym mordercą, a nie fanem wyuzdanego seksu.

„Porwanie Stelli” to thriller jedynie letni, który nie wykorzystuje napięcia, wynikającego z zamknęcia trójki bohaterów w małej przestrzeni i skupienia się na psychicznych urazach, związanych z więzieniem i zmuszaniem drugiej osoby do wykonywania rozkazów. Wątek, wedle którego to nie jedynie Stella jest więźniem sytuacji, ale też Tom, jeden z porywaczy, jest tu jedynie lekko zaznaczony, a nie w pełni rozwinięty.

Nowa wersja historii nakręcona jest bez polotu.

Tego rodzaju filmy powinny też stanowić swoisty tour de force, jeśli chodzi o zdolności aktorskie obsady, biorącej udział w projekcie. Niestety, Jella Haase i Max von der Groeben nie dają z siebie wszystkiego. Nieco lepiej prezentuje się Clemens Schick, ale jego rola wydaje się mniejsza, niespecjalnie zapada w pamięć.

REKLAMA

„Porwanie Stelli” to film, który nie podnosi naszego ciśnienia – kolejnym sekwencjom zwyczajnie brakuje napięcia. A to chyba najgorsza rzecz, którą można powiedzieć o thrillerze.

Lepiej obejrzeć oryginalną „Uprowadzoną Alice Creed”, bądź wyśmienitą „Śmiertelną wyliczankę”, która wychodzi od podobnego pomysłu na fabułę, ale zmierza w zupełnie inną, ciekawszą stronę. „Stella” zniknie bowiem z naszej głowy w kilka chwil po seansie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA