REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy /
  3. Seriale

Prawo krwi. Jaki wpływ ma na nas przemoc w filmach i serialach?

W następstwie strasznych wydarzeń, takich jak zamach terrorystyczny, bądź strzelanina w szkole częstym wątkiem podejmowanym przez media jest wpływ przemocy w filmach, serialach czy grach wideo na odbiorców. Czy rację mają ci, którzy próbują tego typu filmom bądź brutalnym grom wideo przypisać niemałą część winy za wielkie tragedie?

10.07.2019
12:50
pulp fiction przemoc w filmach
REKLAMA
REKLAMA

Historia kultury i popkultury, zaczynając od Biblii, przez malarstwo, komiksy, a kończąc na filmach i serialach, to opowieść, w której przemoc gra rolę pierwszoplanową.

Nie trzeba wcale długo szukać, by bez problemów znaleźć masę przykładów hiperbrutalnych produkcji, jakimi raczą nas współczesne kino czy serwisy streamingowe. Wystarczy wymienić choćby takie tytuły jak „Pulp Fiction”, „Kingsman” czy niedawny, mocno reklamowany „Polar” od Netfliksa. Sceny przemocy aż wypływają z tych filmów, nawet jeśli podane są one z mniejszym bądź większym przymrużeniem oka.

kadr z filmu Polar

W samych tylko grach wideo, nierzadko jako uczestnicy wydarzeń, mamy za zadanie kogoś zabić. Swego czasu niesławą w tym kontekście obrosła gra „Call of Duty: Modern Warfare 2”, gdzie w jednej z misji gracz miał możliwość wystrzelania z pistoletu cywilów znajdujących się na lotnisku.

Kadr z gry Call of Duty: Modern Warfare 2

Nie zapominajmy też o „Grand Theft Auto” oraz prawdziwym dziele sztuki, czyli dyptyku „Red Dead Redemption”. W obu produkcjach Rockstar Studios niemalże na każdym kroku rozgrywki mamy do wyboru opcję porozmawiania z ludźmi, pobicia ich, okradzenia albo zabicia. Czasem wymaga tego od nas dana misja, ale w każdej chwili możemy dopuścić się takiego czynu, nawet jeśli nie jest to cel samej fabuły.

W kinie przemoc istnieje właściwie od samych narodzin tego medium.

Z początku było ono traktowane jako fikcyjne przedłużenie niegdysiejszej fascynacji ludu publicznymi egzekucjami. Tu należy wspomnieć o „The Execution of Mary, Queen of Scots” z 1894 roku. Film trwa niecałe 40 sekund i jest uznawany za jeden z pierwszych, który wykorzystywał triki montażowe i posługiwał się manekinami, by „oszukać” widza. Przedstawia on scenę ścięcia głowy tytułowej bohaterce z takim realizmem, że ludzie oglądali go wierząc, że to co widzą, jest prawdą.

Kilka lat później, w 1903 roku, w filmie „Napad na pociąg” jeden z bandytów w pewnym momencie zwraca się z pistoletem wycelowanym prosto w widza. A cała produkcja właściwie oparta jest na śledzeniu poczynań przestępców.

Kadr z filmu Napad na pociąg

Warto zaznaczyć, że to właśnie ten film zapoczątkował cały gatunek westernów, które z kolei po latach ewoluowały we współczesne kino akcji oraz sensacyjne.

Pierwszym przełomem w pokazywaniu przemocy w kinie był radziecki "Pancernik Potiomkin”.

Myślę tu o legendarnej, przerażającej scenie na schodach w Odessie, gdzie w filmie rozegrała się masakra ludności dokonana przez wojska carskie.

Kadr z filmu Pancernik Potiomkin

W latach 60. i 70., kiedy triumfy święciło kino gangsterskie, typu „Bonnie i Clyde” czy „Ojciec chrzestny”, przemoc zaczynała być pokazywana z jeden strony bardziej dosłownie, a z drugiej w sposób ewidentnie ją gloryfikujący. "Mechaniczna pomarańcza" Stanleya Kubricka epatowała przemocą i sadyzmem. W wielu krajach była zresztą zakazana przez długie dekady z tego względu. Z tymże ten film akurat posługiwał się wstrząsającymi obrazami, by uzmysłowić widzom potworne skutki przemocy.

Kubrick jako pierwszy pruszył tym filmem dyskusję na temat przemocy.

Już sam fakt, że w pewnym momencie filmowy przywódca grupy oprawców, Alex, zostaje schwytany i podejmowane są na nim próby „leczenia” jego skłonności do przemocy obrazami... przemocy, stanowią wyraźną polemikę (także wewnętrzną) dzieła Kubricka z tym zagadnieniem.

Kadr z filmu Mechaniczna pomarańcza

Ponad 20 lat później Oliver Stone dał widzom kolejny powód do przemyśleń na temat naszej, coraz bardziej przesiąkniętej przemocą, kultury. W filmie „Urodzeni mordercy” portretuje dwójkę seryjnych morderców, Mary i Maxa, którzy podróżują przez Stany Zjednoczone i zostawiają za sobą jedną wielką rzeź. Ich śladem podążają kamery telewizyjne, które kreują ich na współczesnych bohaterów masowej wyobraźni.

Stone pokazuje za pomocą tej tragifarsy naszą wewnętrzną fascynację (potrzebę?) przyglądania się przemocy. Wskazuje na to, że obecne pokolenia wydają się znudzone „zwyczajnymi” herosami popkultury (gwiazdami pop czy nawet celebrytami) i potrzebują czegoś więcej, by nasycić tym swoją uwagę. Przy okazji genialnie punktując same media, które niczym sępy żerują na tej „fascynacji” gawiedzi i robią wszystko, by im te „obrazki” dostarczać.

Kadr z filmu Urodzeni mordercy

Żyją w nas gdzieś wewnątrz poukrywane pierwotne instynkty trzymające w ryzach agresję, która towarzyszy naszej egzystencji od zarania dziejów.

Należymy do rodziny zwierząt, i nawet tysiące lat ewolucji oraz cywilizacji nie zdołają tego w pełni wyplenić. O tym m.in. mówi książka Chucka Palahniuka, brawurowo przeniesiona na duży ekran przez Davida Lyncha. Mowa tu oczywiście o filmie „Podziemny krąg”. Jego bohater, Jack, pozornie ma wszystko, do czego aspiruje niejeden z nas. Dobrą pracę, luksusowe mieszkanie – właściwie otoczył się wszystkim tym, co w naszej kulturze uznane jest za pożądane. Jego życie to obraz sukcesu, przynajmniej takiego, który obowiązuje u progu XXI wieku. A jednak nie czuje się z tym w pełni komfortowo. Odczuwa wewnętrzną pustkę, brak, czuje się niczym zwierzę zamknięte w klatce. Sposób na uwolnienie swoich popędów znajduje w „Podziemnym kręgu”, gdzie organizuje walki na gołe pięści. Tam znalazł to, czego mu brakowało. Adrenalinę, krew, przemoc, energię.

Przemocą jesteśmy otoczeni niemalże od maleńkości. Wprawdzie bajki dla maluchów do lat 4 pozbawione są jakiejkolwiek brutalności, ale już animacje przeznaczone dla starszych dzieci często opierają się na walce ze złem, pokonywaniu przeciwników, przeważnie z użyciem siły. Sam pamiętam, że mając jakieś 6 lat z pojęciem śmierci oswajał mnie „Król lew”, w którym to przeżywałem śmierć Mufasy.

Główną funkcją kina jest funkcja odkrywcza, kino zawsze dążyło do tego, by ukazać fakty, zdarzenia, procesy, z którymi nie mamy do czynienia w codziennym życiu (…). Doświadczenia ekstremalne, z którymi konfrontuje nas kino, mogą być wprawdzie naszym udziałem w życiu, ale wówczas płacimy cenę, na którą nigdy nie zgodzilibyśmy się dobrowolnie (źródło: Alicja Helman w „Przemoc na ekranie. Praca zbior.” 2001).

Przemoc jest wynikiem zła, a „ciemna strona mocy” od zawsze zdaje się bardziej atrakcyjna.

Może nie w kontekście przebywania z nią na co dzień w realnym życiu, ale na pewno w przypadku przyglądania się jej. Często też nasze fascynacje złem są przez media dodatkowo „podkręcane” poprzez odpowiedni montaż, zdjęcia, pokazujące przestępców czy morderców jako atrakcyjne do obserwowania postaci. Nierzadko jest tak, że pozytywni bohaterowie wypadają zwyczajnie nudno i nijako przy czarnych charakterach.

Nie sposób przy tym nie wspomnieć o coraz liczniejszych przykładach antybohaterów czy wręcz np. seryjnych morderców pokazywanych jako, mimo wszystko, pozytywne postaci. A przynajmniej takie, którym kibicujemy i trzymamy ich stronę. Seriale takie jak choćby „Dexter” czy „Barry” są w stanie mocno namieszać ludziom w głowach. W obu przypadkach jesteśmy po stronie seryjnych morderców, którzy koniec końców są pozytywnymi bohaterami w obrębie danego serialu.

Kadr z serialu Dexter

Z drugiej strony z przemocą stykamy się już w szkole, czytając Homera czy nawet Biblię, bądź oglądając i czytając newsy ze świata w telewizji czy internecie. Chcąc nie chcąc wychowujemy się od małego w świecie pełnym przemocy.

Czy jednak jesteśmy w stanie z pewnością stwierdzić, że przemoc w filmach i grach wideo ma bezpośredni wpływ na demoralizowanie społeczeństwa?

Kluczowym wątkiem w dyskusji o wpływie przemocy oglądanej w filmach, czy poniekąd przeżywanej w grach wideo, jest to, czy treści te trafiają na „podatny grunt”.

Przemoc na pewno ma na nas wpływ. To nie jest tak, że tego typu bodźce są dla nas obojętne i nie powodują żadnych reakcji. Jednak co z tego wykiełkuje, zależy już bardziej od tego, na jaką osobę trafi. O ile zdecydowana większość odbiorców gier wideo, filmów, seriali nie przekłada brutalnych scen przemocy na rzeczywistość, tak na pewno istnieje ułamek, na który tego typu popkulturowe twory działają niczym katalizator bądź płachta na byka.

Fikcyjne (w większości) opowieści pozwalają nam uczyć się je akceptować (bo niestety nie pozbędziemy się ich z naszego życia) z zachowaniem odpowiedniego dystansu, jako że przyglądamy się historiom oddzielonym od nas ekranem bądź kartą książki czy komiksu.

W 2007 roku badacze z uniwersyteckiego Medical Center’s Functional Magnetic Resonance Imaging Research Center wykazali, że obszary mózgu odpowiedzialne za wypieranie zachowań agresywnych (m.in. jądro migdałowate) stają się mniej aktywne po tym, gdy dana osoba obejrzała kilka filmowych klipów zawierających sceny przemocy.

Mówiąc wprost, ciągła ekspozycja na sceny przemocy obniża nasze zdolności do kontrolowania agresji.

Co więcej, naukowcy  zauważyli też, że po wielokrotnym powtarzaniu scen z przemocą zwiększa się aktywność obszaru mózgu odpowiedzialnego za planowanie, a gdy już zaczniemy myśleć o zachowaniach agresywnych, trudniej nam powstrzymać się przed ich wykonaniem.

Po pierwsze jednak, nie zbadano jeszcze dokładnie tego, w jakim stopniu wpływ przemocy na nasz mózg działa praktyce. Czyli, nawet jeśli budzi w nas agresję, to ilu ludzi rzeczywiście przechodzi do czynów. I jak duży procent takich zachowań jest wynikiem tylko i wyłącznie ekspozycji danej osoby na sceny przemocy.

Zastanawiam się też, na ile jest to w ogóle możliwe do zbadania. Załóżmy, że policja złapała jakiegoś mordercę i on przyznał się, że przed dokonaniem zbrodni oglądał „Teksańską masakrę piłą mechaniczną”. Czy jesteśmy w stanie na 100 proc. stwierdzić, że to ten film odegrał główną rolę w morderstwie? To on zachęcił do zabicia ludzi przez tego człowieka? A może tylko nieznacznie wpłynął na i tak skrzywioną psychikę, która prędzej czy później skłoniłaby go do mordu?

Kadr z filmu Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną

Oglądana przez nas przemoc może być katalizatorem strasznych aktów, ale tylko gdy ma ona kontakt z „podatną” jednostką.

Kimś, kto przeżył traumę, boryka się z choroba psychiczną, czuje się wyrzutkiem społecznym, brakuje mu akceptacji itp. Nie potrzeba na to nawet żadnych badań, wystarczy rozejrzeć się dokoła.

Gdyby przemoc z filmów czy gier miała taki sam zły wpływ na każdego z nas, to, biorąc pod uwagę skalę dostępności i popularności wszelkiej maści produkcji z przemocą w tle, co chwila wokół nas dochodziłoby do morderstw. Samą tylko grę „Grand Theft Auto V” kupiło na całym świecie ponad 100 mln ludzi. Czy to znaczy, że otacza nas 100 mln potencjalnych morderców i degeneratów? Gdyby tak było, to nasz gatunek byłby właśnie na krawędzi wyginięcia.

Oczywiście dyskusja o wpływie przemocy na całe społeczeństwa ciągle stanowi ważny punkt do rozważań. I bardzo dobrze, potrzebna jest nam ciągle trzeźwa i świeża dyskusja na ten temat. Stanowi ona zresztą jeden z fundamentów odpowiedniego dystansu do tego zagadnienia.

Z jednej strony w dyskursie o przemocy w (pop)kulturze znajdują się teorie wywodzące się z psychoanalitycznej koncepcji redukowania popędów za pośrednictwem wyobraźni (Aronson, Człowiek istota społeczna, 1995, s. 36-37). Jest to tzw. hipotezą katharsis. Zakłada ona, że w wyniku wysiłku fizycznego bądź przyglądaniu się aktom przemocy i agresywnym zachowaniom innych ludzi, uwalniania zostaje „agresywna” energia. Ekspozycja na agresję powoduje oczyszczenie nagromadzonego w widzach okrucieństwa.

Po drugiej stronie, niejako w kontrze koncepcji katharsis, jest desensytyzacja, czyli znieczulenie. Zakłada ona, że poprzez wielokrotnie powtarzane konkretne bodźce przestają być stymulujące i znika reakcja fizjologiczna organizmu zwykle im towarzysząca. Pod wpływem częstego oglądania scen agresji i przemocy widzowie stają się niejako przekonani o ich normalności i przestają na nie reagować (Zimbardo, Psychologia i życie, 1996, s. 591). Następuje zobojętnienie na tego typu sceny, a do wywołania reakcji potrzeba coraz to silniejszych bodźców.

Na zdecydowaną większość ludzi przemoc w mass mediach działa więc rozładowująco.

Chroni społeczeństwo przed o wiele większą niż obecnie plagą brutalności, morderstw, pobić, gwałtów. Tkwią w nas atawistyczne popędy. Oglądając więc takiego „Dextera” spoglądamy poniekąd na siebie samych. A przynajmniej odnajdujemy w tej postaci to, co siedzi w nas głęboko ukryte. I w większości przypadków samo oglądanie wystarcza, by „nakarmić” owe popędy i powstrzymać je przed wyjściem na zewnątrz. Oczywiście należy pamiętać, by nie eksponować małych dzieci na obrazy przemocy, w ich przypadku skutki są przeważnie przeciwne.

Zmierzam więc do tego, że, paradoksalnie, przemoc w fikcyjnym, oddalonym od rzeczywistości uniwersum może być nam potrzebna. Dba o naszą równowagę, dając przestrzeń do ujścia frustracji i napięć. Pewnie nie przekonam sceptyków i przeciwników przemocy na małych i dużych ekranach. Ich krucjata przeciwko brutalnym grom, filmom i serialom nieprędko się skończy, o ile w ogóle do tego dojdzie.

Warto jednak pamiętać, że nic nie jest tak jednoznaczne i oczywiste jak nam się wydaje. A każdy problem jest o wiele bardziej złożony i nie ma na niego prostego rozwiązania. Zwracam jedynie uwagę, że często szukamy tego rozwiązania nie tu, gdzie trzeba.

REKLAMA

Popkultura nie działa w próżni. To, że pełne przemocy filmy, seriale czy gry wideo istnieją na rynku, to przede wszystkim wynik zapotrzebowania odbiorców na tego typu treści.

Zresztą idealnie punktuje to Michael Haneke w swoim mistrzowskim „Funny Games”. Bohaterowie filmu nieraz zwracają się w stronę widza, którego traktują jak biernego obserwatora okrutnych zdarzeń pokazywanych na ekranie, zadając tym samym pytanie: "Po co to oglądasz?". I już my sami powinniśmy sobie na nie odpowiedzieć.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA