REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Od „Córek Dancingu” do produkcji Netfliksa. Julia Gniadecka opowiada nam o swojej drodze po szczeblach filmowej drabiny

Młoda, ambitna, wie, czego chce i kieruje się pasją. Oto obraz współczesnej Polki i kobiety sukcesu. Pochodząca z Trójmiasta Julia Gniadecka spełnia swoje marzenie i pnie się w górę w branży filmowej. Zaczynała w Polsce, a obecnie współpracuje z Netfliksem.

08.07.2019
20:08
julia gniadecka wywiad spiders web
REKLAMA
REKLAMA

Julia Gniadecka - wywiad Rozryka.Blog

Czytałem Twoje CV na LinkedIn i gołym okiem widać, że praca w branży filmowej to twój sukcesywnie realizowany cel od samego początku. Ale kiedy już wiedziałaś, że chcesz zajmować się filmem zawodowo?

Pierwszy raz pomysł pojawił się mniej więcej jak miałam 14 lat. Dość szybko doszłam do wniosku, że najlepiej spełnię się w roli producenta. I stąd pojawił się plan na studia menadżerskie – chciałam wpierw nabrać podstaw zarządzania, jeszcze przed specjalizacją filmową.

Przyglądając się twojej drodze zawodowej, znajduję w niej trochę punktów wspólnych z moją własną. Też na dobrą sprawę od początku wiedziałem, że chce być jakoś związany z filmem. Kieruje mną przede wszystkim pasja do ruchomych obrazów. Jak rozumiem, w twoim przypadku jest tak samo?

Jak najbardziej. Ale przede wszystkim sposób, w jaki filmy wywierają na nas emocje.

Twoim zdaniem pasja jest niezbędnym kluczem do odniesienia jakkolwiek pojmowanego sukcesu w jakiejkolwiek branży?

Branża filmowa wymaga wiele poświęceń i wiele cierpliwości. I to rzadko w imię dobrego zarobku czy wygodnego życia. Pasja jest więc niezbędna. Jeśli chodzi natomiast o ogólno pojęty sukces (jakąkolwiek ma się jego definicję!), to nawet największa pasja nie zastąpi ciężkiej pracy. Równie ważna jest też otwartość na zmiany. W takim momentach zawsze staram zaufać się intuicji.

Czy na jakimś etapie bałaś się, ja czasem mam takie obawy, że profesjonalizacja pasji może ją zabić?

Niestety tak się często dzieje. U mnie również nastąpił moment, w którym im więcej styczności miałam z materiałem w pracy, tym trudniej było mi oglądać filmy bez szukania niedociągnięć, szczegółów często dla widza niedostrzegalnych. A niepotrzebnie. Kino trzeba umieć przeżywać.

Pamiętasz pierwszy film, który zrobił na tobie wielkie wrażenie?

Jednym z filmów, który bezpośrednio przyczynił się do tego, że zdecydowałam się na kierunek filmowy, były "Opowieści z Narnii". Pamiętam do dziś, jakie wrażenie zrobiła na mnie jako czternastolatce scena, w której Łucja wchodzi do Narnii przez starą szafę. Do dzisiaj jest to dla mnie metaforą kina – wchodząc do sali kinowej zapominamy o tym, co na zewnątrz, wchodzimy do świata przedstawionego nam w filmie. Przy czym to wiele innych filmów ukształtowało moją wrażliwość filmową.

Jaki jest twój ulubiony gatunek filmowy bądź reżyser?

Steven Soderbergh był dla mnie zawsze przykładem reżysera, z którym chciałam pracować. Choć jego styl jest nadzwyczaj charakterystyczny, żadne jego dwa filmy nie będą takie same. Jest to twórca, który nie spoczął na laurach, który zawsze szuka nowych rozwiązań, nowych sposobów na opowiadanie historii. W jego filmach liczy się scenariusz i gra aktorska. Ciągnie mnie też i do kina, w którym obraz jest ważniejszy niż dialog – tak jak u Krzysztofa Kieślowskiego, a ostatnio Andrieja Zwiagincewa czy Wong Kar Waia.

Co najbardziej cię fascynuje w kinie? Niekoniecznie od strony, którą zajmujesz się zawodowo.

Że jest odbiciem rzeczywistości. Że zmusza nas do samorefleksji. Spojrzenia na coś znajomego z innej perspektywy.

Jak wyglądały twoje początki pracy w branży?

Pierwszą styczność z branżą miałam w wieku 18 lat, podczas stażu w Studiu Filmowym Zebra. Wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to kierunek, któremu chcę się poświęcić. Krótko po studiach dostałam szansę pracy na planie przy „Córkach Dancingu”. Chwilę później ta praca przemieniła się w pełen etat w produkcji.

Twoje pierwsze filmowe projekty na stanowisku asystenta kierownika produkcji/koordynatora produkcji to rodzime kino. Pracowałaś m.in. z Agnieszką Holland, Arkadiuszem Jakubikiem czy Agnieszką Smoczyńską. Jak wspominasz te doświadczenia?

Przede wszystkim jako świetną szkołę – pracy na planie i pracy w zespole.

A jak udało ci się przenieść z naszego rodzimego poletka filmowego na amerykański rynek?

Wyjechałam do Los Angeles na studia podyplomowe – Peter Stark Producing Program na University of Southern California. Jest to program, który ma na celu wystawienie swoich studentów na pracę w branży. Już w pierwszym semestrze zaczynasz swój pierwszy staż.

Szybko znalazłaś pracę w studiach Paramount i Fox Searchlight. Czym się tam zajmowałaś?

Pracowałam przy procesie developmentu – poprzez czytanie scenariuszy, ich analizę i wspomaganie dalszego ich rozwoju w dyskusji pomiędzy scenarzystami a studiem.

Jakbyś miała podsumować, niekoniecznie jednym zdaniem, to jak opisałabyś swoją pracę?

Na przykład przy moim najnowszym projekcie dla Netfliksa, "Distancia de Rescate" odpowiadałam za stronę administracyjną oraz prawną filmu, będąc też pośrednikiem pomiędzy studiem i jego standardami a tym, co dzieje się na planie. Do tego dochodzą kwestie usprawniania komunikacji pomiędzy wszystkimi stronami biorącymi udział w projekcie. To koprodukcja amerykańsko-chilijsko-hiszpańska, każda ze stron operowała w innym systemie prawnym, ale i kulturowym.

Wiadomym jest, że wielkie hollywoodzkie superprodukcje to potężna machina, czy pracując przy mniejszych produkcjach rzuciły ci się w oczy jakieś wyraźne różnice pomiędzy amerykańską a polską rzeczywistością?

Największa różnica dotyczy właśnie wymienionego wyżej developmentu. W kinie polskim, tudzież europejskim rzadko kiedy znajduje się czas i pieniądze na przeprowadzenie tego procesu. W kinie amerykańskim jest on natomiast całkowicie niezbędny. Stąd też filmy w Stanach są tak dopracowane od strony scenariuszowej.

Wydaje mi się, że żyjemy w ciekawym momencie, gdy rynek filmowo-serialowy zaczyna przechodzić swego rodzaju ewolucję. Mam tu na myśli pojawienie się serwisów streamingowych. Jak widzisz przyszłość filmu w tym kontekście?

Zdecydowanie najbardziej boję się o przyszłość kina mniejszego, autorskiego w kontekście dystrybucji kinowej. Gdy kalendarz kin wypełniony jest premierami wysokobudżetowych, eventowych filmów do roku 2025, coraz trudniej jest znaleźć miejsce dla kina niezależnego.

Poza tym cały czas mamy do czynienia z walką o czas widzów. Tylko w samych Stanach Zjednoczonych w zeszłym roku wyszło 500 oryginalnych seriali. O niemalże 25% wzrosła w zeszłym roku liczba oglądanych filmów/seriali przez serwisy streamingowe (co też z pewnością jest w części odzwierciedleniem tego, że odchodzimy od tradycyjnej kablówki). Niemniej jednak, jakim sposobem zachęcić widza aby wieczorem po pracy wsiadł w samochód, pojechał do kina, zapłacił za bilet – kiedy może w równie dobry sposób odpocząć, oglądając film w domu?

Twoim zdaniem da się jakoś pogodzić Netfliksa z doświadczeniem chodzenia do kina? A może w kinach rządzić będą tylko blockbustery i wysmakowane arthouse’we produkcje, natomiast cała reszta „kina środka” będzie dostępna w streamingu? Tylko jak na tym tle odnajdzie się repertuar kin?

Wspomniane przez ciebie „kino środka” już żyje przede wszystkim w streamingu. Komedie romantyczne dosłownie odżyły na Netflksie. Natomiast dwa tygodnie temu Netflix wypuścił „Zabójczy rejs” z Jennifer Aniston i Adamem Sandlerem w rolach głównych. W pierwszy weekend obejrzało go niemal 31 mln widzów na całym świecie. Jak sądzisz, czy zarobiłby równowartość takiej oglądalności, tj. 120 mln dolarów, gdyby wyszedł w kinach?

Filmy przeznaczone do dystrybucji kinowej, a co za tym idzie, repertuar kin, będą na bieżąco dostosowywać się do zmieniającej się demografii. Musimy też pamiętać, że najmłodsze pokolenie widzów nie wychowywało się na powtórkach filmów na kablówce, tak jak ja czy ty, natomiast pierwsze zetknięcie z narracją nierzadko miało w postaci YouTube’a. Ich pojęcie rozrywki będzie inne. A, że czasu mają coraz mniej – coraz częściej oglądając filmy czy seriale w trakcie wykonywania innych czynności - jeśli pójdą do kina, to dlatego, że dana historia jest dla nich w ten czy inny sposób ważna.

Dla mnie najbardziej ekscytującym rosnącej dominacji serwisów streamingowych jest ich globalny zasięg. Nie do sieci kin – tylko do naszych salonów, a nawet i kieszeni. Będziemy widzieć coraz więcej kina realizowanego z myślą o regionalnym widzu. To już zaczęło wpływać na to, jakie filmy i seriale się tworzy. I w jakiej formie. W dodatku pomyśl, jak wielki zasięg ma film, który w innym przypadku zagrałby przez parę tygodni w kinie studyjnym w kilku lokacjach w kraju, a tak ma szansę trafić do widzów na całym świecie.

Przy tym wszystkim pojęcie streamingu też samo w sobie coraz bardziej ewoluuje. Gdy my dyskutujemy o Netflixie, jednym z największych inwestorów, jeśli chodzi o pozyskiwanie talentów w Hollywood, jest dzisiaj Quibi (od: quick bites, nowa inicjatywa of Jeffrey’a Katzenberga, wcześniej założyciela Dreamworks). Będzie to platforma oferująca nową formę serializacji obrazu – fabuły podzielone będą na 8-10 minutowe odcinki. Wśród reżyserów, którzy zadeklarowali realizację projektów dla Quibi, są chociażby Steven Spielberg i Steven Soderbergh.

Wiele się mówi o tym, że branża filmowa zdominowana jest przez mężczyzn. Mimo wszystko twój przypadek pokazuje, że będąc kobietą, w dodatku z innego kraju, można sprawnie wspinać się po szczeblach hollywoodzkiej kariery. Doświadczyłaś na sobie istnienia szklanego sufitu?

Jak w każdej branży, to często zależne jest od tego, z kim masz do czynienia. Ja miałam to szczęście, że zawsze trafiałam na świetnych ludzi, którzy wspierali moje ambicje i plany. To, że poprzednie pokolenie branży filmowej zdominowane było przez mężczyzn, wcale nie oznacza, że obecne też takie będzie. 2/3 mojego programu na USC, tj. 16 osób, stanowiły kobiety. Dla porównania – gdy program startował 1981 na roku były jedynie 2 kobiety. Patrząc po koleżankach z roku, działamy dzisiaj w branży bez jakichkolwiek kompleksów.

Nad czym obecnie pracujesz?

Rozwijam temat serialu wraz ze scenarzystką Mileną Korolczuk. Choć poznałyśmy się w Los Angeles i tworzymy go z myślą o amerykańskim rynku, zdjęcia realizowane będą w Polsce.

Chciałabyś pracować kiedyś przy wielkich superprodukcjach za 200 mln dol., jak np. filmy Marvela, czy może bardziej wolisz mniejsze, kameralne produkcje?

Zależy mi na tym aby tworzyć produkcje, które będą opowiadać naładowane emocjonalnie historie, które trafią do widzów – i które będą przez widzów oglądane. Jaki to będzie format, czy budżet ma mniejsze znaczenie. Tak jak z pewnością fajnym przeżyciem byłby plan superprodukcji, to przy tych mniejszych filmach producent i reżyser mają prawdziwą kontrolę nad projektem.

Branża filmowa, szczególnie ta za wielką wodą, jest dość hermetyczna. Jak sądzisz, co zadecydowało o tym, że Tobie udało się zrobić krok dalej niż większości osób, które marzą o pracy w filmie w Polsce?

Dużo szczęścia i wsparcie rodziny. Ale też dość zdroworozsądkowe podejście do inwestowania w rozwój samej siebie. Jasno postawiony cel był mi zawsze bardzo pomocny. Ułatwiał on przede wszystkim podejmowanie decyzji - tych dotyczących wyboru kierunku studiów, której pracy się podjąć, gdzie zamieszkać. Poza tym, zawsze podstawowym pytaniem było dla mnie, czy dane doświadczenie rozwijać mnie będzie w nowym kierunku.

W którym kierunku chcesz się rozwijać? Widzisz siebie raczej w Hollywood, czy może myślisz o tym, by zdobyć tam doświadczenie i wrócić z tym bagażem do Polski/Europy i tutaj coś zdziałać?

Rozwijam na bieżąco projekt Mozaik Studios, które ma być w Europie Wschodniej partnerem dla globalnego studia. Co wcale nie oznacza, że ze Stanów chciałabym wyjeżdżać. To tu szukam partnerów do najbliższych projektów.

REKLAMA

To być może oczywiste i banalne pytanie, ale marzy Ci się Oscar? Czy to nadal najbardziej pożądana nagroda w tym biznesie?

Jak się pracuje na sukces, można nic nie osiągnąć. Lepiej pracować na siebie. To z resztą potwierdziło się i w moich doświadczeniach w Stanach Zjednoczonych. To kraj w którym sukces wynika z różnorodności, odnosisz sukces jeśli znalazłaś własną niszę. W Stanach nie potrzebują kolejnego producenta, który chce zdobyć Oscara. Ale potrzebują osób, które będą w stanie dostarczyć nowe pomysły, nowy materiał – wykorzystując do tego swoje zaplecze kulturowe i językowe.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA