REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

„Dostęp do zawodu jest łatwiejszy, ale o wiele trudniej wyłowić z tego grona artystów”. Rozmawiamy z autorem zdjęć do „Midsommar. W biały dzień”

Urodzony w Polsce operator Paweł Pogorzelski wspomina oglądanie polskich filmów w dzieciństwie, zdradza swoje wizualne inspiracje, a także odsłania kulisy powstawania jednego z najbardziej niepokojących horrorów ostatnich lat - „Midsommar. W biały dzień”.

03.07.2019
10:17
pawel pogorzelski wywiad spiders web
REKLAMA
REKLAMA

Paweł Pogorzelski - wywiad z Rozrywka.Blog

Polsko brzmiące imię i nazwisko każe przypuszczać, że pochodzisz znad Wisły. Od dawna mieszkasz w USA?

Urodziłem się w Polsce, we Włocławku. Miałem 2 lata, gdy moi rodzice wyemigrowali do Kanady. Wychowywałem się więc w Montrealu. Następnie w 2008 roku przeprowadziłem się do Los Angeles, gdzie obecnie mieszkam.

Jak zrodziła się twoja pasja do filmu i opowiadania obrazem?

Wszystko dzięki mojemu tacie. Gdy przeglądaliśmy rodzinne albumy ze zdjęciami i podczas rodzinnych wyjazdów szybko zauważył, że mam oko do fotografii. Pasja zaczęła się krystalizować, gdy zacząłem oglądać coraz więcej filmów, najpierw z rodziną, a potem już we własnym zakresie.

Jakie filmy bądź operatorzy najbardziej cię ukształtowały jako artystę operującego obrazem?

Jest tego bardzo dużo. Gdy dorastałem, oglądałem z rodziną bardzo dużo polskich filmów, m.in. dzieła Andrzeja Wajdy czy Krzysztofa Kieślowskiego. Pamiętam też np. „Potop” Jerzego Kawalerowicza. Następnie, już w szkole filmowej, gdy miałem 18-19 lat odkryłem prawdziwą żyłę złota jeśli chodzi o inspiracje. Od „Wschodu słońca” F.W. Murnaua z lat 20., po filmy Kubricka. Potężne wrażenie zrobił na mnie „Matrix” oraz zdjęcia Rodrigo Prieto do takich filmów jak „Amores Perros” czy „25. godzina”. Pamiętam też, gdy do kin wszedł po raz pierwszy „Dogville” Larsa von Triera, zrobił na mnie ogromne wrażenie, przede wszystkim od strony wizualnej. Był nie tylko przepięknie sfilmowany, ale też zupełnie inny od wszystkiego, co można było wówczas obejrzeć w kinie.

Jak rozpoczęła się twoja znajomość z reżyserem Ari Asterem?

Poznaliśmy się w szkole filmowej American Film Institute w 2008 roku, niedługo po mojej przeprowadzce do L.A. Niemalże od razu znaleźliśmy wspólny język i się zaprzyjaźniliśmy. Zrobiliśmy razem kilka szkolnych filmów krótkometrażowych na pierwszym roku. Tak dobrze się nam razem pracowało, że zrobiliśmy też razem film dyplomowy, „The Strange Thing About the Johnsons” w 2011 roku. Przez kilka następnych  lat zrobiliśmy razem kilka kolejnych szortów, aż w końcu w 2018 roku udało się nam nakręcić pełny metraż. Było to „Dziedzictwo. Hereditary”.

ari aster pawel pogorzelski midsommar

Jak wygląda wasza współpraca na planie?

Jesteśmy niczym stare małżeństwo. Mamy bardzo podobne gusta, ale zdarza się, że zupełnie inaczej patrzymy na te same zagadnienia. I wtedy rodzące się między nami starcia potrafią być naprawdę gorące. Ale przy tym wszystkim na tyle dobrze się znamy i rozumiemy, że nie żywimy do siebie urazy, a nasze spory szybko gasną. Chwilami wydaje mi się, jakbyśmy byli dwiema stronami jednej osoby.

Horror to specyficzny gatunek, także od strony operatorskiej. Jak przygotowujesz się do ich kręcenia?

Nie wydaje mi się, bym podchodził do kręcenia filmów jak do horrorów per se. Sam film, jego scenariusz kieruje cię i podpowiada ci w pewien sposób, jak go nakręcić. Podczas zdjęć do „Dziedzictwa. Hereditary” z Arim w ogóle nie myśleliśmy o tym w kategoriach takich, że to musi być straszne. Bohaterowie filmu mają konkretną podróż do przebycia, a moim zadaniem jest odpowiednie ujęcie tej podróży w kadrze. Moją rolą jest rozszyfrowanie tego, jaki jest wizualny język potrzebny do opowiedzenia tej konkretnej historii. Dla mnie ani „Dziedzictwo. Hereditary”, ani „Midsommar” nie są filmami, których główną cechą jest straszenie.

Powiedziałeś, że podchodziłeś do kręcenia „Dziedzictwa. Hereditary” nie tyle jak do horroru, co jak do dramatu. Czy w przypadku „Midsommar” też miałeś w głowie jakiś inny niż horror gatunek?

Dla mnie „Midsommar” jawi się niczym baśń. Moi rodzice często czytali mi w dzieciństwie dużo baśni ludowych, w tym także i polskich. Opowieści o Babie Jadze czy leśnych stworach. I po dziś dzień zostały mi po nich obrazy w głowie. Tym bardziej, że te baśnie zawsze miały w sobie niemało mroku i niepokoju. Bohaterowie musieli przezwyciężyć ten mrok, nie po to, by „uratować świat”, ale po to, by przeżyć. Sądzę, że oglądając „Midsommar” te folklorystyczne tropy od razu rzucą się widzom w oczy.

Skąd pomysł, by najnowszy film Astera, „Midsommar”, nakręcić w tak jasnej palecie barw? Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem horror nakręcony w takiej poetyce.

To również wynikło przede wszystkim ze scenariusza. Akcja „Midsommar” rozgrywa się latem na północy Szwecji, gdzie wtedy nie występuje noc. Od samego początku wiedzieliśmy więc, że nasz film będzie spowity w bardzo jasnych, jaskrawych barwach. Już podczas zdjęć próbnych, jeszcze w Los Angeles, kręciliśmy sceny w jak najjaśniejszym świetle pod kątem docelowego rozpoczęcia właściwych zdjęć. Filmowaliśmy aktorów w bardzo jasnych kostiumach, by zobaczyć, jak nasze kamery poradzą sobie z taką ilością światła i jasności w obiektywie.

Jak to wypłynęło na twoją pracę jako operatora?

Największym wyzwaniem było utrzymanie zdjęć w jasnych barwach przez cały czas. Pojawiające się i odchodzące chmury oraz poruszające się po niebie słońce sprawiały, że musieliśmy nauczyć się pracować niejako z rytmem natury. Oprócz tego wyzwaniem były też zdjęcia w pomieszczeniach, a konkretnie decyzje dotyczące tego, jak bardzo ciemne mają być wnętrza tych pomieszczeń. Pracując nad „Midsommar” użyliśmy chyba wszystkich znanych mi technik i narzędzi. Od specjalnych obiektywów, po wszelkiej maści drony, żurawie czy 60-metrowe ścieżki do jazd kamerą.

Florence Pugh w „Midsommar” jest fenomenalna. Jak wspominasz pracę z nią na planie?

Była niesamowita. Oczywiście w pełni profesjonalna, bardzo miła, uprzejma i w pełni skupiona. To były bardzo trudne i wyczerpujące zdjęcia dla aktorów i ekipy. Wszyscy byliśmy nieustannie wystawieni na upalne słońce, natomiast Florence nie zważała na przeciwności i nadawała ton reszcie.

Czy inspirowaliście się jakimiś konkretnymi filmami przy pracach nad „Midsommar”?

Pod kątem operowania kolorami, przypatrzenia się tonacji skóry oraz kostiumów, obejrzeliśmy z Arim „Czarnego narcyza” z 1947 roku. Oprócz tego filmy Martina Scorsese właściwie zawsze stanowią i dla mnie, i dla Ariego punkt wyjścia, jeśli chodzi o studiowanie ruchów kamery. Podobnie jak filmy Kubricka (w tym przypadku choćby „Mechaniczna pomarańcza”) czy braci Coen.  Do kręcenia scen, gdy kamera podąża, niemalże tańczy z aktorami, dużą inspiracją były filmy Romana Polańskiego.

Zaskoczył cię sukces waszego poprzedniego filmu, „Dziedzictwo. Hereditary”?

Tak, bardzo. Gdy skończyliśmy zdjęcia do „Dziedzictwa. Hereditary”, razem z Arim wiedzieliśmy, że udało się nam stworzyć coś bardzo cool. Daliśmy z siebie wszystko i byliśmy dumni z efektu końcowego, ale nie mieliśmy jednocześnie pojęcia, że zostanie on odebrany z aż tak wielkim entuzjazmem.

W przypadku „Midsommar. W biały dzień” jest podobnie w tym względzie, że również jesteśmy zadowoleni z tego, co udało się nam stworzyć. Ale też trudno jest przewidzieć to, jak zostanie on odebrany przez publiczność. Ari jest cały czas bardzo niepewny jeśli chodzi o swoje dzieła, ja natomiast cały czas mu powtarzam, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty i udało się nam skończyć kolejny pełnometrażowy film. A to wcale nie jest takie łatwe i oczywiste. Oczywiście jeśli „Midsommar” odniesie sukces, podobnie jak „Hereditary”, to będziemy wniebowzięci, ale to nie jest w tym wszystkim najważniejsze.

Jak dotąd dałeś się poznać jako autor zdjęć do mrocznych dramatów psychologicznych na styku horroru, widziałbyś się jednak w jakimś kompletnie odmiennym i bardziej jednorodnym gatunku? Chciałbyś zrobić film akcji, komedię albo science-fiction?

Mam nadzieję, że będę mógł nadal znajdować dla siebie ciekawe, unikalne i trochę szalone projekty, jak to ma miejsce obecnie. Zależy mi na tym, by kręcić filmy, które, tak jak wspomniany przeze mnie wcześniej „Dogville”, zrobią na widowni wielkie wrażenie, trochę wybiją z rytmu, potrząsną nim. Na pewno nie celuję w to, by kręcić tradycyjnie filmy, jednorodne gatunkowo. Jest ich wystarczająco dużo na rynku. Jestem obecnie w dość komfortowym dla mnie artystycznym miejscu, bo nie pracuję przy filmach, które znajdują się gatunkowo w określonej szufladce. Pracowałem na to ciężko, więc tym bardziej to doceniam.

Sądzisz, że w dzisiejszych czasach łatwiej jest stać się zawodowym i odznaczającym się oryginalnym stylem operatorem filmowym w dobie tak łatwego dostępu do wszelkiej maści kamer w smartfonach i platform wideo, typu YouTube?

Wydaje mi się, że jest łatwiej znaleźć pracę jako operator niż kiedykolwiek. W obecnych czasach panuje jednak moda, by utrzymywać zdjęcia w trochę mrocznych, nasyconych w kolory stylach, dążąc przede wszystkim do stworzenia atmosferycznych ujęć. Wielu uważa, że wystarczy dobrać odpowiednie światło i już się jest wielkim fotografem, bo dało się światu ładne zdjęcie.

Gdy przyglądam się dokonaniom starej gwardii operatorów, takim jak Vilmos Zsigmond, Roger Deakins, jak również polskim operatorom, jak Janusz Kamiński czy Sławomir Idziak, widzę artystów, którzy za pomocą obrazów snuli wspaniałe, poruszające historie. Niemal w każdym kadrze przekazywali widzom prawdziwe emocje.  Ich zdjęcia były proste i złożone zarazem. Dziś natomiast artystyczny aspekt zdjęć gdzieś zanikł. Wystarczy spojrzeć np. na Instagrama, gdzie niemal każdy fotograf zamieszcza praktycznie takie same zdjęcia. Nie ma w tym serca. Tak więc, na pewno dostęp do zawodu jest zdecydowanie łatwiejszy, ale za to o wiele trudniej wyłowić z tego grona prawdziwych artystów.

Zrobiłbyś kiedyś film na smartfonie?

Jasne. Jeśli tylko scenariusz bądź linia artystyczna danego projektu by to uzasadniała, albo wręcz wymagała, to czemu nie.

REKLAMA

Zdradzisz co nieco o twoich kolejnych filmowych projektach?

Pracuję obecnie nad zdjęciami do nowego filmu Any Lily Amirpour. A potem, cóż, trzymam kciuki za to, by kolejny scenariusz Ariego dostał zielone światło. Wiem już, co to będzie, bo czytałem scenariusz i jeśli tylko uda się nam rozpocząć zdjęcia, to sądzę, że zszokujemy nim świat.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA