REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Najpierw wyzwolicielka, potem komiczny łotr z propagandowej kreskówki. Daenerys z „Gry o tron” nic nie osiągnęła

Zmiany, które przyniósł ostatni odcinek serialu „Gra o tron”, według jednych są przełomowe i zamykają erę znanej nam historii Westeros. Inni z kolei twierdzą, że zakończenie było przewidywalne i banalne. Prawda jest jednak taka, że twórcy zachowali się wyjątkowo zachowawczo.

22.05.2019
22:00
Daenerys gra o tron
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga, tekst zawiera spoilery.

Scena z serialu: równo ustawione rzędy posłusznych, nieludzkich żołnierzy. Stoją bez ruchu przed twierdzą, która przyprószona jest śniegiem. Na zniszczonych murach powiewają proporce w czarno-czerwonych barwach. Kiedy zjawia się królowa, kolorystyka nie zostaje przełamana, władczyni ma na sobie czarny strój.

Pierwsze skojarzenie to Najwyższy Porządek ze świata „Gwiezdnych wojen”.

Daenerys gra o tron

Kilka machnięć smoczych skrzydeł później uświadomiłem sobie, że ta referencja nie prowadzi wcale do Odległej Galaktyki, a do bardzo realnego, chociaż widać na tym przykładzie, że dość wyświechtanego, motywu. Daenerys i jej wojska przedstawiane są tu niemalże jak totalitarne siły, skojarzenie z III Rzeszą jest tu zapewne bardzo na miejscu. Znacznie ciekawsze jednak okazuje się to, co Daenerys mówi.

Nie odłożymy włóczni, dopóki nie wyzwolimy wszystkich ludzi na świecie – takie słowa kieruje Matka Smoków do swoich żołnierzy.

Przekaz jest przerażający, bo cała scena rozgrywa się nad gruzami spalonego ogniem miasta. Jeśli jednak spojrzymy odcinek wstecz, to zobaczymy, że Smocza Królowa wyzwalała miasto tak intensywnie, że swąd palonych ciał i budynków można było czuć zapewne wiele kilometrów od Królewskiej Przystani. Cała jej przemowa jest więc tak przerysowana, że aż niezamierzenie komiczna. Dany jawi nam się tu niemalże jak zła królowa z bajki, bajki bardzo brutalnej, okrutnej i wyjątkowo politycznej.

Daenerys wychodzi bowiem od wyzwalania niewolników. To prawda, przewodzi oddziałom hultajów, rozbójników, gwałcicieli itd., ale stara się ich w miarę możliwości cywilizować. Pali tych, którzy w imię własnego interesu uciskali innych ludzi. Wydawało się, że z perspektywy tego brutalnego świata, Dany to wiatr zmian dla całego Westeros. Niejednokrotnie przecież widzieliśmy, że w tym świecie liczy się jedynie pozycja, władza i komfort możnych, tych lepiej urodzonych. Bitwa Bękartów chyba najjaśniej pokazała nam, że w wojnach wywołanych przez szlachtę, giną ludzie bez względu na status społeczny.

Idea, którą Daenerys niosła obok smoka na sztandarach, została zmiażdżona przez twórców serialu „Gra o tron”.

Razem z gwałtowną przemianą bohaterki ginie idea, może nie równości w naszym dzisiejszym rozumieniu, ale przynajmniej zerwania z tradycją. Oczywiście Dany jest dzieckiem tego świata, wie, jakie korzyści płyną z jej własnego pochodzenia. Jednocześnie do 8. sezonu można było powiedzieć, że chce przynajmniej przerwać bezsensowne cierpienie. Z tej perspektywy, na poziomie politycznym, twórcy popełnili jeszcze jedną zbrodnię na fabule. Idealistkę walczącą z uciskiem przemienili w kogoś na kształt totalitarnego wodza, którego logika jest pokrętna i niczym nie przypomina tego, co leżało u podstaw jego wcześniejszych działań. Z jednej strony to historia znana jak świat i pojemna jak Związek Radziecki, ale z drugiej strony „Gra o tron” miała, podobnie jak Dany, ambitne cele, ale nie potrafiła sobie z nimi poradzić.

Bo jak w kontekście wyzwalania świata wyglądają zgliszcza Królewskiej Przystani?

Kobiety, mężczyźni, dzieci zbyt długo cierpią przygnieceni kołem – mówi Dany, ale nie przeszkadza jej, że ludzie z jej opowieści leżą przygnieceni gruzami, które sama na nich zrzuciła.

Kiedy Dany zapowiada „wojnę, co to ma być o pokój”, wiadome jest, że finał będzie zachowawczy. Bo przedwczesna śmierć władczyni wywołała reakcję łańcuchową, która doprowadziła do koronowania Brandona Starka. To o tyle ciekawe, że z propozycją wyszedł Tyrion, który miał okazje służyć wielu królom i wiedzieć, jak trudne jest, aby nawet sprawiedliwy władca zostawił po sobie potomka dorównującemu ojcu. Jak wiele zła bierze się z kwestii sukcesji.

gra o tron teorie

I ideę Dany najbardziej ośmiesza... Samwell Tarly.

Sugeruje on, aby dać głos tym, których rządy będą dotyczyć, więc nie tylko szlachcie, ale też, jak rozumiem, prostaczkom, ludziom z gminu. Oczywiście uczestniczący w tej naradzie całą sprawę zbywają śmiechem. I w zasadzie to zostaje po budowanej historii „wyzwolicielki z okowów”. Bo przecież system, który możemy nazwać monarchią elekcyjną, nie zmienia absolutnie nic. O tym, kto zasiądzie na tronie, będą decydowali przedstawiciele najznamienitszych rodów i ci, którzy dysponują największą armią, tyle tylko, że efekty ich działań, jak rozumiem, będą najpierw widoczne przy wspólnym stole.

To o tyle bolesne, że chociaż bohaterowie słodko-gorzki sposób kończą swoje losy, a my możemy uznać, że większość z lubianych postaci dostała to, na co pracowała od 10 prawie lat, to z perspektywy politycznej, świat Westeros ruszył do przodu. Ale w kierunku zupełnie innym, niż sugerowałoby to, czego nie tylko moglibyśmy się spodziewać, ale oczekiwaliśmy przez niemalże cały seans. Czego ja oczekiwałem.

REKLAMA

Jednocześnie dziwi mnie, że tego wątku, tej spuścizny nie niesie nikt, kto dotychczas towarzyszył królowej.

Cóż, większość nie żyje, z Szarym Robakiem dzieje się coś bardzo złego, co jest tematem na inny tekst, ale Tyrion podejmuje decyzję, że świat powinien zostać po staremu, wykluczając jedynie kwestie dziedziczenia, a w konsekwencji utrzymując status quo. Z resztą z tej historii bardzo szybko zniknęli ci, którzy wywodzili się z gminu albo byli niewolnikami. Ich wątki zostały pozamykane lub urwane. I jeśli o coś mam żal do twórców, to właśnie o to, że zabrakło im odwagi, aby rozwinąć to, na co pracowali przez tyle lat.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA