REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Rock and roll wiecznie żywy. Recenzujemy nowy album Whitesnake

Sentymentów nigdy dość. Jeśli tęskno wam do hard rocka z lat 80. i nadal z chęcią wracacie do takich kawałków jak Here I Go Again (ale nie w wersji Mandaryny) czy Still Of The Night, to mam dla was dobrą wiadomość – Whitesnake powracają i nadal są w dobrej formie.

10.05.2019
15:48
whitesnake flesh and blood
REKLAMA
REKLAMA

Whitesnake to specyficzna grupa. Mająca w swoich szeregach fenomenalnych muzyków i jeden z najlepszych głosów w historii rocka. Mogliby tworzyć wiekopomne rockowe arcydzieła, ale zamiast tego woleli skupić się na prostej (by nie powiedzieć głupiutkiej w warstwie lirycznej) mieszance hard rocka z bluesem skierowanej do mas.

Powstali jako grupa, w której wokalista David Coverdale mógł kontynuować swoje muzyczne podboje, po tym jak skończył współpracę z Deep Purple w drugiej połowie lat 70. Szczytów popularności sięgnęli dopiero około dekadę później, gdy rozgrzali do czerwoności heavymetalową publikę napakowanym przebojami albumem „Whitesnake” z 1987 roku. Niemalże z dnia na dzień ze znanego w pewnych kręgach zespołu zmienili się w megagwiazdy światowego formatu. Ich sława była intensywna, ale nie trwała długo, bo już na początku lat 90. masowy słuchacz powoli odwracał się od „starego” rocka, a swą uwagę kierował w stronę grunge’u, popu czy rapu.

Na pewno jednak Whitesnake zapisali się w historii muzyki i trzeba im przyznać, że bez względu na okoliczności, zawsze byli tacy sami, spójni, szczerzy i nieulegający jakimkolwiek nowym trendom. Są kapele, którym zmiany i dopasowywanie się do współczesności wychodzi dobrze i organicznie, ale są też i takie, które na tym tracą albo wręcz w ogóle tego nie potrzebują. I Whitesnake należą do tego ostatniego grona.

Czegokolwiek by nie powiedzieć o ich muzyce (zastrzeżeń można mieć niemało), na pewno robi wrażenie ich konsekwencja i wierność rockowym ideałom. A nowy album grupy, „Flesh & Blood” jest na to najlepszym dowodem.

Oto bowiem w samym środku 2019 roku dostajemy uroczo vintage’owy krążek pełen dźwięków rodem z dokonań Whitesnake z lat 70. i 80. Ma to oczywiście swoje jasne i ciemne strony. Kapela Davida Coverdale’a nigdy nie zachwycała tekstami, niemalże grafomańskimi, w których to podmiot liryczny niezbyt wymyślnym językiem uwodził, jęczał i wyznawał miłość bądź chęć do miłosnych figli licznym kobietom. I jasne, to samo robi obecnie chociażby Bruno Mars, ale jednak po arystokratach rocka, działających na scenie ponad 40 lat (!) można chyba oczekiwać więcej. Z drugiej strony, jeśli nigdy wam to nie przeszkadzało, to i teraz nie zwrócicie na to większej uwagi.

Od strony muzycznej „Flesh & Blood” nie przynosi żadnej muzycznej świeżości. Nie uświadczymy tu ani jakichkolwiek odkrywczych solówek, wybitnych riffów, a i sam wokal Coverdale’a jest już wyraźnie słabszy niż kiedyś (co jest oczywiście zrozumiałe w jego wieku), tak więc nowy krążek Whitesnake nie jest ani petardą, ani wielkim wydarzeniem w rockowym świecie.

Tym niemniej, słuchając „Flesh & Blood” naprawdę przyjemnie spędziłem czas w krainie mocnych dźwięków, pełnych dobrego rytmu i solidnego rzemiosła. I chyba to jest to, czego należy oczekiwać już na tym etapie od kapeli z tak długim stażem.

Otwierające album kawałki Good To See You Again i Gonna Be Alright wprowadzają w atmosferę krążka, choć skłamałbym twierdząc, że jakkolwiek udaje im się zapisać w pamięci. Tym jednak co od razu rzuca się w uszy jest kapitalna produkcja. Brzmienie jest dopieszczone do granic możliwości. Przede wszystkim soczyste gitary wysuwają się na pierwszy plan. Bas i perkusja wyraźnie dotrzymują im kroku, ich brzmienie jest klarowne, czyste, ale też nie na tyle „wypolerowane”, by mieć wrażenie, że słuchamy pop rocka. Oj nie, jak pisałem wyżej „Flesh & Blood” to rasowy hard rock.

Jednak pierwszy naprawdę dobry, mocny i wpadający w ucho kawałek to dopiero trzeci na krążku, singlowy Shut Up And Kiss Me. Pełen luzu, dobrej zabawy, mocnych riffów, ze znakomitą solówką. Wokal Coverdale’a brzmi tu zdecydowanie najsilniej.

Hey You (Make Me Rock) trochę zwalnia tempo, zbliżając się w rejony Led Zeppelin, szczególnie słyszalnie w potężnie brzmiącym, rytmicznym riffie przewodnim. I tu możemy uświadczyć znakomitej (szkoda, że takiej krótkiej) gitarowej solówki.

Kolejne kawałki, Always & Forever i When I Think Of You trochę zaniżają loty, wypadają bowiem bezbarwnie na tle poprzedników i sprawiają wrażenie klasycznych zapchajdziur.

Trouble Is Your Middle Name z kolei z łatwością zalicza się do najlepszych kawałków na płycie.

REKLAMA

Bluesrockowy początek stanowi idealne wprowadzenie do świetnego refrenu, który ma szansę zrobić niemałą furorę na koncertach. Podobnie zresztą jak Will I Ever i Get Up, czyli jedne z najbardziej dynamicznych kawałków na „Flesh & Blood”.

Tych, którzy nigdy nie przepadali za Whitesnake pewnie i tak nie przekonam do posłuchania najnowszego krążka grupy, choć to obiektywnie rzecz biorąc solidna porcja gitarowego grania. Z kolei fani kapeli pewnie i tak sięgną po „Flesh & Blood”. Nawet okładka płyty wygląda znajomo, przypominając te z czasów ich największej świetności. I dopóki granie na sentymentach będzie prezentowało tak dobry poziom, to ja nie mam absolutnie żadnych większych zastrzeżeń. Możecie bez obaw sięgnąć po nowe dokonanie Whitesnake – gwarantuję, że się nie zawiedziecie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA