REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Mroczniej nie znaczy lepiej. Mowgli: Legenda dżungli od Netfliksa to niepotrzebna wersja Księgi dżungli

Film "Mowgli: Legenda dżungli", który 7 grudnia trafi na Netfliksa, raczej mało kogo zainteresuje. No chyba, że macie sentyment do dzieła Rudyarda Kiplinga i nie widzieliście niedawnej, zdecydowanie lepszej wersji Disneya z 2016 roku.

29.11.2018
11:50
Mowgli Legenda dżungli netflix
REKLAMA
REKLAMA

Film "Mowgli: Legenda dżungli" w reżyserii Andy’ego Serkisa należy zaliczyć do największych hollywoodzkich pechowców tej dekady. Prace nad nim rozpoczęły się na początku 2014 roku. Miał wówczas nosić tytuł "Księga dżungli: Początek". Jego premiera, pierwotnie planowana na październik 2016 roku, była kilka razy przesuwana. Jednym z powodów była potrzeba dopracowania efektów komputerowych, które przy pomocy techniki performance capture miały dać filmowe życie Bagheerze, Shere Khanowi czy Baloo.

Jednak chyba najważniejszym powodem aż dwuletniego opóźnienia filmu "Mowgli: Legenda dżungli" była premiera "Księgi dżungli" od Disneya.

I na dobrą sprawę nie ma co dochodzić tego, czy Disney wykonał ten ruch świadomie, czy było to po prostu niefortunne zrządzenie losu. Po sukcesie "Czarownicy" i "Kopciuszka" można było się spodziewać, że w kolejce są też i inne filmowe adaptacje bajek Disneya, w tym "Księgi dżungli" właśnie. Być może Disney przyspieszył produkcję własnej "Księgi…",, tak by nie być "tym drugim". I z Jonem Favreau na pokładzie jako reżyserem udało im się sprawnie wprowadzić "Księgę dżungli" do kin już w kwietniu 2016 roku. Z ogromnym sukcesem, film bowiem zarobił prawie miliard dolarów na całym świecie.

I pewnie gdyby nie fakt, że w momencie premiery "Księgi dżungli" film Serkisa był w dużej mierze nakręcony, bardzo prawdopodobnym jest to, że zrezygnowano by z jego produkcji. Serkis jednak nie odpuścił, dostał od studia więcej czasu, gdyż premierę jego filmu postanowiono odłożyć na kilka lat. Po drodze jeszcze Warner sprzedał prawa do "Mowgliego" Netfliksowi i oto jesteśmy w punkcie wyjścia. Jak więc prezentuje się "Mowgli: Legenda dżungli"?

Tak, jak zapowiadał Andy Serkis, jest to bliższa literackiemu oryginałowi opowieść o małym indyjskim chłopcu, wychowanym przez zwierzęta w dżungli.

Jest więc o wiele mroczniej, poważniej, chwilami też brutalniej. Ale czy lepiej? Moim zdaniem nie.

Disneyowska "Księga dżungli" to jedna z moich pierwszych ulubionych bajek z dzieciństwa. Siłą rzeczy sentyment robi wiec swoje. Dwa lata temu powróciłem do książki Kiplinga w fenomenalnej aktorskiej odsłonie i nadal ta historia zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Tymczasem, oglądając "Mowgliego" magia tej opowieści gdzieś uleciała. I nie chodzi tu wcale o to, że "Mowgli: Legenda dżungli" podąża trochę innymi ścieżkami fabularnymi niż bardziej bajkowa wersja ze studia Myszki Miki.

W prostocie i szlachetności wersji Disneya, tej z 1967 i 2016 roku, zawarty jest klarowny i chwytający za emocje przekaz o wartościach rodzinnych, przyjaźni oraz poszanowaniu miejsca, z którego się pochodzi i z którym czuje się więź. Choć "Księga dżungli" korzysta z klasycznych dramatycznych schematów fabularnych, robi to w tak zręczny sposób, że z łatwością angażuje uwagę widza.

"Mowgli" w wersji Serkisa niestety tego nie potrafi.

Twórcy tej inkarnacji "Księgi dżungli" większą uwagę skupili na poczuciu osamotnienia tytułowego bohatera, jego potrzebie przynależności i akceptacji, następnie odrzuceniu, po czym odnalezieniu swego miejsca.

Niemałą część filmu zajmują też rozważania na temat praw rządzących światem. Prawo dżungli jest rzeczą świętą, to ono ostatecznie kształtuje losy i motywacje bohaterów. Są to ciekawe zagadnienia, ale Serkis trochę nieumiejętnie o nich opowiada. Z jednej strony tworzy film dla dorosłego widza. Podejście do głównych wątków i liczne mroczne oraz brutalne sceny nie nadają się do pokazania dzieciom. Jest tu kilka scen, które spokojnie mogłyby znaleźć się w horrorze. Z drugiej strony reżyser używa wielu uproszczeń oraz skrótów fabularnych, tak więc starszy widz raczej będzie rozczarowany tym, co ogląda.

Tym bardziej, że warstwa formalna, choć całkiem atrakcyjna, wypada blado przy niedawnej wersji Disneya. W "Księdze dżungli" tytułowa dżungla wyglądała olśniewająco, a także stanowiła dość istotne tło, na którym rozgrywała się akcja. Wiele scen z finezją wykorzystywało malowniczą scenerię. W filmie z 2016 roku dżungla nie tylko fascynowała wizualnie, ale też stanowiła żywy mikrokosmos - organizm w którym funkcjonowali główni bohaterowie.

W "Mowgli: Legenda dżungli" puszcza to tylko tło jak każde inne. To o wiele bardziej kameralny i oszczędny (żeby nie powiedzieć biedniejszy w skali) film.

Serkisa ewidentnie ona nie interesuje. Podobnie zresztą jak sam Mowgli. O dziwo wersja disneyowska przedstawiała go w o wiele pełniejszym świetle. Do tego grający go Neel Sethi był kapitalny. Rohan Chand jako kolejny Mowgli jest co najwyżej poprawny. Serkis ukazuje go jako zagubione dziecko, które wie, że odstaje od reszty i rozpaczliwie próbuje się wpasować do grupy. A pod sam koniec staje się niemalże samotnym mścicielem, ogarniętym żądzą zemsty, niczym dziecięca wersja Rambo.

mowgli netflix

Również postaci zwierząt były mimo wszystko ciekawiej zarysowane w wersji Favreau. Shere Khan u Serkisa przeszedł wprawdzie interesującą "przemianę". U Disneya jest to klasyczny czarny charakter, złowieszczy, przerażający, budzący respekt. W "Mowglim" Khan jest trochę bardziej wyrafinowany. Ma podobne motywacje, ale tutaj jest bardziej mącicielem, intrygantem, którego knowania prowadzą do tragicznych wydarzeń. On sam z kolei nie podnosi łapy na żadne ze zwierząt, lojalnie przestrzegając praw dżungli.

Gdyby jeszcze warstwa wizualna była równie niesamowita jak w filmie z 2016 roku, to przymknąłbym oko na niektóre przewinienia.

Tymczasem poziom CGI w "Mowgli: Legenda dżungli" jest zwyczajnie kiepski. To znaczy, jak na standardy z 2012 roku spisuje się w porządku.

W wielu miejscach animacja Bagheery czy Baloo jest na naprawdę dobrym poziomie, ale już w przypadku wilków, Shere Khana bądź Kaa, z daleka widać sztuczność rodem ze średnio budżetowej animacji dla dzieci. Zwierzęta w CGI wyglądają dobrze, ale jednak widać, że są animowane.

Mowgli-netflix-2018

Jest to dla mnie o tyle szokujące, że reżyserem jest człowiek, który pomógł w narodzinach nowej gałęzi sztuki, jaką jest performance capture. Role Serkisa jako Golluma, King Konga czy Cezara z nowej "Planety Małp" to kompletnie nowa jakość w kreowaniu postaci w CGI. Spodziewałem się, więc, że prędzej "położy" on fabułę niż dopracowanie efektów specjalnych.

Oczywiście "Mowgli" pod tym względem nie wygląda na tyle źle, by stał się obiektem kpin i wyśmiewających go memów. No, ale niestety prezentuje się jak skromniejszy i biedniejszy kuzyn poprzednika. Zabrakło mu rozmachu, twórcy rozsmakowali się w srogiej, iście szekspirowskiej powadze swojej opowieści (w filmie nie ma praktycznie ani krzty humoru), a dołożyli za to sporo nieporadnych cięć montażowych, mało satysfakcjonującą animację i kiepsko sklecone wątki z dwóch rozdziałów książkowej wersji "Księgi dżungli". Cały trzeci akt z kolei wydaje się wyrwany z kontekstu, przyspieszony, z mało wyraźnym finałem.

REKLAMA

Nie dziwię się, że Warner "oddał" ten film Netfliksowi. Tutaj "Mowgli" ma szansę na jako takie życie pośród odbiorców treści w streamingu. W kinach dzieło Serkisa przepadłoby zupełnie.

Nie pokazuje niczego nowego i przełomowego względem "Księgi dżungli". To nadal ta sama opowieść, tylko z trochę inaczej rozłożonymi akcentami. Wizualnie rozczarowuje, nawet jak na średnie standardy. Pośród użytkowników Netfliksa z pewnością znajdą się widzowie, którzy z chęcią sięgną po mroczniejszą wersję historii Mowgliego. Miejcie tylko na uwadze, że sam fakt, iż film jest mroczniejszy i poważniejszy, nie czyni go z automatu lepszym.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA