REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Od początku wiedzieliśmy, czego oczekujemy od Welshly Arms - rozmawiamy z twórcami Legendary

Ich przebój Legendary wziął szturmem rozgłośnie i stacje muzyczne. Ze świecą szukać tych, którzy nie byliby w stanie rozpoznać hitu mającego już ponad 12 milionów wyświetleń na YouTubie. O utworze będącym przepustką Welshly Arms do słuchaczy na całym świecie, ale też o rodzinnym Ohio czy zwiastunie Nienawistnej ósemki, rozmawialiśmy z wokalistą i perkusistą grupy, czyli Samem Getzem i Mikeyem Gouldem.

22.11.2018
19:55
welshly arms wywiad sam getz mikey gould
REKLAMA
REKLAMA

Welshly Arms w wywiadzie dla SW Rozrywka:

Robert Skowroński: W 2015 roku wasz utwór wylądował w zwiastunie Nienawistnej ósemki Quentina Tarantino. Było to w jakiś sposób pomocne dla was jako zespołu?

Sam Getz: To był pierwszy raz, kiedy usłyszeliśmy naszą muzykę, w produkcji, którą uważaliśmy za naprawdę świetną. Jesteśmy fanami Quentina Tarantino. Pomyślałem wtedy, że jest to pomocne nam ulokowanie naszej twórczości. Ktoś, kto nigdy o nas nie słyszał, będzie w stanie odkryć nasz zespół, wygooglować nazwę i poznać więcej piosenek Welshly Arms. To pozwoliło nam poszerzyć naszą publikę. Uważam, że nasz cover piosenki duetu Sam and Dave świetnie wpasował się w zwiastun Nienawistnej ósemki. W pewnym momencie jeden z bohaterów filmu naciska klawisz pianina, udało się to zgrać z tożsamym fragmentem w utworze, co daje super efekt.

Kino i telewizja polubiły waszą twórczość, dało się was usłyszeć jeszcze choćby w promocyjnych materiałach do Sense8 od Netfliksa. Z czego to wynika, wasza muzyka jest filmowa?

Sam Getz: Trochę tak. Jak pomyślimy o tym, w jaki sposób tworzymy i jakie są nasze inspiracje, to okaże się, że jest to dosyć filmowe. Jimmy Weaver, nasz basista i producent, wywodzi się z muzyki klasycznej, więc zawsze myśli o wielkich, monumentalnych aranżacjach w symfonicznym stylu. I mimo że nie gramy tego typu muzyki, to jej duch jest w pewien sposób obecny w naszej twórczości. Ta dodatkowo jest wsparta rockowymi gitarami i bębnami, co dodaje jej siły i energii. Jeżeli ktoś szuka muzyki do filmu czy telewizji, w naturalny sposób może pomyśleć o naszych kompozycjach.

Historia rocka zna wiele przykładów utworów, które stały się ponadczasowymi hitami, a zostały napisane w kilka minut lub też dany wykonawca początkowo nie chciał ich w ogóle umieszczać na płycie. Jak to było z Legendary?

Sam Getz: Może nie do końca było właśnie w ten sposób, ale kryje się za tym pewna historia. Pomysł na refren wpadł mi podczas brania prysznica. Śpiewałem go w kółko. Z reguły jest tak, że rejestruję pomysły na moim telefonie, tak też było i tym razem, ale wiedziałem, że jest to zbyt wyjątkowe, aby musiało czekać. Będąc jeszcze pod prysznicem chwyciłem za telefon i z jedną ręką poza kabiną nagrałem pomysł na Legendary. Później poszedłem z tym do studia i pokazałem szkic reszcie zespołu. Wspólnie dokończyliśmy utwór, który można uznać za jeden z szybciej napisanych pod szyldem Welshly Arms.

I jaka była wasza pierwsza reakcja na pomysł Sama?

Mikey Gould: Ja przynajmniej nie byłem do końca przekonany, bo wydawało mi się, że ten numer zbyt odbiega od naszych wcześniejszych dokonań. Był dużo bardziej popowy niż to, co graliśmy do tej pory. Taki muzyczny zwrot wydawał się trochę ryzykowny, ale cieszę się, że ostatecznie zaakceptowaliśmy ten pomysł.

Legendary jest wszędzie, z jednej strony to wasze błogosławieństwo, a z drugiej przekleństwo. Nie macie już dosyć tej piosenki?

Mikey Gould: Ja tak na to nie patrzę. To fajne uczucie, kiedy przegląda się media społecznościowe i widzi się, że ludzie robią naprawdę kreatywne i inspirujące rzeczy z tym numerem lub pod jego wpływem. To prawdziwa potęga, nie sposób mieć tego dość.

Sam Getz: To samo da się zaobserwować podczas koncertów na żywo. Ludzie są naprawdę podekscytowani śpiewając Legendary razem z nami. Dotyczy to wszystkich miejsc, które odwiedzamy. W ten sposób możemy połączyć się z naszymi odbiorcami na całym świecie. Wytwarza się chemia między zespołem a publiką.

Welshly Arms wywiad class="wp-image-225224"

Można zaryzykować stwierdzenie, że to przełomowy moment w waszej karierze. Nie czujecie się tym przytłoczeni?

Sam Getz: Gramy w różnych składach już od dawna i każde z nas zmierzało właśnie do tego punktu. Od początku wiedzieliśmy, czego oczekujemy od Welshly Arms. Stawialiśmy ostrożnie każdy krok, nie zaczęliśmy przecież jeździć po świecie od samego początku. Najpierw należało dać się poznać słuchaczom, a to mozolny proces. Wszystko więc narastało stopniowo, mieliśmy czas na oswojenie się z każdym etapem, dlatego nie jesteśmy teraz przytłoczeni sukcesem. Jedyne co może doskwierać, to tylko napięty grafik i niewystarczająco dużo czasu na sen, ale i z tym staramy się sobie radzić, aby każdego wieczoru dać najlepszy koncert, na jaki nas tylko stać.

Nagrywaliście płytę u siebie w domu w Cleveland. Skąd takie posunięcie?

Mikey Gould: To naprawdę komfortowe, że nie trzeba przewijać się przez kolejne studia w różnych stanach. Wszystko było na miejscu, można było w każdej chwili nagrać swoje partie, pogadać z ludźmi z zespołu, a na koniec dnia wylądować we własnym łóżku. Wyeliminowaliśmy zagrożenie wszelkich tarć, napiętej atmosfery i walki z czasem, aby wyrobić się w opłaconym czasie. Byliśmy wypoczęci, zrelaksowani i stworzyliśmy sobie przestrzeń dla kreatywności.  

Sam Getz: Korzystaliśmy z własnego sprzętu, nie musieliśmy niczego wypożyczać z żadnego studia. Owszem, czasami to bywa inspirujące, móc zagrać na zupełnie nowym instrumencie, którego nigdy nie miało się w rękach, ale czasami w takim przypadku można się spotkać z ogromnym zawodem. Przyzwyczailiśmy się do naszego sprzętu, znamy jego brzmienie, bo to nasze brzmienie.

welshly arms sam getz wywiad class="wp-image-225242"

Przy tylu członkach zespołu chyba ciężko uniknąć kłótni?

Sam Getz: Dogadujemy się, mamy dla siebie wzajemny szacunek. Za każdym razem, gdy ktoś z nas przychodzi z nowym pomysłem, to jest on traktowany jako ważny, użyteczny i godny przetestowania. To rzadkość, żebyśmy z góry skazali dany pomysł na zapomnienie.

Mikey Gould: Nasze uwagi wobec siebie są zawsze konstruktywne. Nikt nikomu nie chce robić na złość, kieruje nami dojrzałość, a to pozwala uniknąć kłótni.

Cleveland wpływa na wasze brzmienie? Jak rytm miasta przekłada się na waszą muzykę?

Sam Getz: Warszawę postrzegam jako podobne miasto do Cleveland, z tym tylko że jest większa. Nasze rodzinne miasto, to z pewnością miejsce ciężko pracujących ludzi, co wpływa też na nas. Tacy byli nasi rodzice, tacy też jesteśmy my. Decydując się na bycie muzykami wiedzieliśmy, że trzeba będzie zakasać rękawy, być może jeszcze bardziej niż w przypadku innych profesji. Nie każdy rodzic musi zrozumieć decyzję swojego dziecka, że nie będzie ono szukać zwykłej pracy, a zamiast tego będzie grać i próbować z tego wyżyć. Jednak z racji tego, że wychowywaliśmy się w rodzinach, które wiedzą, co to poświęcenie i ciężka praca, spotkaliśmy się ze zrozumieniem najbliższych. Cleveland i okoliczne miasta, jak np. Detroit czy Pittsburgh, mają oczywiście swoje okołobluesowe brzmienie, spójrzmy ot choćby na przykład Jacka White’a, który jest z Detroit. Coś jest w Środkowym Zachodzie, że sięga właśnie po takie granie.

welshly arms mikey gould wywiad class="wp-image-225245"

Skoro mowa o ciężkiej pracy, może macie już pomysły na nowy materiał, czy jest jeszcze zbyt wcześnie, aby o tym myśleć?

Sam Getz: Nigdy nie jest za wcześnie.

Mikey Gould: Cały czas pracujemy nad nowymi numerami i nagrywamy. Nigdy nie jest tak, że wydajemy płytę i zupełnie przestajemy komponować. Sam zawsze podrzuca jakieś nowe pomysły, czasami są bardziej dopracowane, czasami mniej. Razem staramy się je oszlifować, nawet wtedy, kiedy jesteśmy w trasie. Bywa tak, że do danego szkicu wracamy po paru tygodniach, ale nic nie ginie.

REKLAMA

Oczekiwania po albumie No Place Is Home są duże. Czujecie presję związaną z kolejną płytą?

Sam Getz: Już wcześniej, po naszym debiucie, pojawiło się trochę presji, ale nie było to negatywne uczucie, a raczej rodzaj motywatora. Chcieliśmy zrobić płytę przynajmniej tak dobrą jak ostatnia i chyba udało się to osiągnąć. Jesteśmy bardzo dumni z albumu No Place Is Home. Gramy co wieczór utwory z niego pochodzące i wciąż mamy z tego frajdę. Powoli wracamy do domu, w którym spędzimy całą zimę i naprawdę nie mogę się doczekać, aż zobaczę, jak nowe doświadczenia przełożą się na dźwięki. To co przeżywamy teraz, wpływa na to, co stworzymy w przyszłości.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA