REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Ethan Hunt to heros na miarę naszych czasów. Na czym polega fenomen serii Mission: Impossible?

Pomimo dość przeciętnego startu udało się stworzyć z "M:I" potężną franczyzę, która potrzebowała trochę czasu, by znaleźć swoją tożsamość. To też jedna z nielicznych serii, która staje się lepsza praktycznie z każdą kolejną odsłoną.

02.08.2018
16:30
Mission Impossible 2
REKLAMA
REKLAMA

Z okazji premiery szóstej odsłony serii "Mission: Impossible" pozwoliłem sobie na niedługie podsumowanie całej dotychczasowej drogi, jaką przeszedł Ethan Hunt i jego ekranowy odtwórca, czyli niezmordowany i wiecznie młody Tom Cruise.

"Mission: Impossible" można bez dwóch zdań uznać za projekt życia Toma Cruise’a. W żadną inną produkcję filmową nie zaangażował się on tak mocno, duchem i ciałem, co w przygody Ethana Hunta. To właśnie przy "Mission: Impossible" kultowy aktor po raz pierwszy stanął także na stanowisku producenta. Z tak imponującym dorobkiem na karku i pozycją w Hollywood, był to kolejny krok w zyskiwaniu dla siebie wolności twórczej. Za cel obrał sobie popularny serial szpiegowski o tym samym tytule, który święcił triumfy w latach 60. i doczekał się ponad 170 odcinków.

Z serialu Cruise wziął jednak głównie fabularny punkt wyjścia, szpiegowski rodowód oraz kultowy motyw muzyczny, który na potrzeby filmu zremiksowali członkowie grupy U2. Ethan Hunt jest więc jego oryginalną kreacją, powstał z myślą o wersji kinowej.

Z początku sam nie rozumiałem fascynacji Cruise’a tym bohaterem, którego trudno nie porównywać z Jamesem Bondem.

I choć twórcy pierwszej odsłony "Mission: Impossible" z 1996 roku starali się jak mogli, by odróżnić agenta IMF od agenta 007, to Hunt z miejsca został okrzyknięty amerykańskim Bondem. Bardziej zawadiackim, luzackim i przyjaznym Bondem. Bliższym superherosom, którzy robią niezwykłe rzeczy, jak gdyby obdarzony był super mocą (albo super szczęściem). O ile bowiem Bond w dużej mierze polega na swoich gadżetach i zmyśle taktycznym, tak Ethan Hunt jest niczym niepowstrzymana siła natury, która zrobi wszystko (dosłownie), wliczając w to nadludzkie czyny, by wykonać misję.

W "Rogue Nation" postać grana przez Aleca Baldwina określiła Ethana Hunta jako "żywą manifestację przeznaczenia". I coś w tym jest. Hunt to bohater ostatniej akcji. Heros naszych czasów. Nikt tak jak on nie stanowi żywej paraboli współczesnej kinematografii oraz jej rozwoju.

Nie ma drugiego bohatera filmowego, który oparty byłby na interakcji z otoczeniem, ruchem, kinetyką.

mission impossible 1996

Tak jak kino jest sztuką opowiadania obrazem, tak Ethan Hunt określa sam siebie swoimi czynami i tym, że za wszelką cenę jest w stanie poświęcić wszystko dla ratowania innych i wypełnienia misji niemożliwej dla każdego innego.

A tytułowa misja jest zawsze w centrum uwagi tej serii. Zaraz obok Toma Cruise’a oczywiście. Gdy startowało pierwsze "Mission: Impossible Cruise", ten był już dawno u szczytu sławy. 10 lat po "Top Gun" oraz całym szeregu innych kultowych filmów, w których zagrał na przełomie lat 80. i 90. Zresztą u szczytu sławy jest do dziś, co czyni jego karierę prawdziwym ewenementem w historii Hollywood. Mody się zmieniają, gwiazdy przychodzą i odchodzą, a Tom Cruise jest ciągle tam gdzie był 10, 15 i 20 lat temu. I w sumie ostatnim czego potrzebował była wielka franczyza, choć jak się okazało, z czasem stała się ona prawdziwym ukoronowaniem jego gwiazdorskiej drogi.

Mimo wszystko nic nie zapowiadało tak niezwykłego obrotu zdarzeń. Pierwsze "Mission: Impossible" różniło się znacznie od najnowszych odsłon serii.

To mroczny, rozgrywający się w europejskiej scenerii thriller szpiegowski wyreżyserowany przez Briana De Palmę. Reżysera mniej interesowały pościgi czy absurdalne sekwencje akcji (scena z pociągiem i goniącym go helikopterem jest tyleż samo efekciarska, co po prostu głupia) – on był skupiony na grze pozorów, myleniu tropów i tej bardziej kameralnej sztuce szpiegowskiego fachu.

mission impossible

I choć pierwsze "Mission: Impossible" ma parę niezłych momentów, to jednak jego rozwlekła formuła plasuje go pośród średniej klasy widowisk akcji.

To jednak i tak nic w porównaniu z "Mission: Impossible 2". Tym razem za kamerą stanął legendarny John Woo, który niestety dał się ponieść zbyt dużemu rozmachowi oraz budżetowi i zaserwował widowni tandetnego filmowego potworka. Drugą odsłonę przygód Ethana Hunta trudno oglądać bez zgrzytania zębami.

Woo pozbawił M:I prawie wszystkich elementów szpiegowskich, które umiejętnie balansowały komiksowe piruety, na rzecz typowego hollywodzkiego kina akcji klasy B. Pełnego kiepskich efektów specjalnych, niefortunnego seksizmu i mizoginii oraz kiczowatych sekwencji (nie zabrakło oczywiście typowego elementu kina Johna Woo czyli białych gołębi).

Eksperyment ze zmianą reżysera, który miał wprowadzić świeże spojrzenie i tchnąć nowego ducha w serię, okazał się pomyłką.

Ale Cruise się nie poddał i w 2006 roku w kinach mogliśmy oglądać "Mission: Impossible 3", który wyreżyserował, debiutujący na tym stanowisku, J.J. Abrams.

I tym razem się udało. Pod kierownictwem Abramsa seria w końcu zaczęła zmierzać w dobrym kierunku. Trochę tak jakby dwie poprzednie odsłony były bardziej prologami, zaprawą przed właściwym rozpoczęciem akcji. To w trójce zresztą rozpoczyna się motyw fabularny, który mniej bądź bardziej rezonuje do najnowszej części. W "M:I 3" po raz pierwszy bowiem poznajemy Ethana Hunta prywatnie. Mamy wgląd w jego życie rodzinne (planuje ślub ze swoją narzeczoną Julią). Przyglądamy się temu, jak próbuje on łączyć związek z pracą jako tajny agent.

Po raz pierwszy Ethan Hunt, jako postać, nabiera realnych kształtów, a Cruise ma trochę więcej do grania. Wcześniej jego bohater opierał się tylko i wyłącznie na jego charyzmie. Nie wiedzieliśmy o nim nic poza tym, że jest mistrzem w swoim fachu. Teraz, ten prywatny kontekst, choć wcale nie oryginalny i nadmiernie dobrze rozpisany, sprawia, że cała akcja nabiera dramaturgii. Hunt ma konkretny cel i powód, by ukończyć kolejną misję niemożliwą.

"Mission: Impossible 3" jest też pierwszą odsłoną serii z naprawdę kapitalnymi kreacjami aktorskimi. Tego typu kino nie potrzebuje ich na gwałt, ale na pewno nie szkodzą one w odbiorze. Po raz pierwszy przedstawia nam się Benji, grany wybornie przez Simona Pegga, który kradnie niemalże każdą scenę w filmie.

Ale i tak największe wrażenie robi Philip Seymour Hoffman, jako główny przeciwnik Hunta. To jedna z jego najlepszych ról w karierze. Choć tak naprawdę, na papierze jest to po prostu kolejny czarny charakter, to Hoffman nadał mu głębi oraz prawdziwego charakteru, stając się bezapelacyjnie, jak dotąd, najlepszym czarnym charakterem serii.

Dodajmy sobie do tego świetnie wyreżyserowane, pomysłowe i szalenie efektowne (choć na granicy absurdu, co okazało się być znakiem rozpoznawczym M:I) sceny, a otrzymamy jeden z lepszych filmów akcji pierwszej dekady XXI wieku.

Wraz z czwartą odsłoną serii Tom Cruise zaczął sięgać po niemożliwe.

Chodzi tu oczywiście o jego zapierające dech w klatce piersiowej wyczyny kaskaderskie. To właśnie "Mission: Impossible - Ghost Protocol" rozsławiło go pod tym względem. I choć od pierwszej odsłony Cruise sam wykonuje najbardziej skomplikowane i niebezpieczne zadania, przyprawiając o palpitacje serca współproducentów i reżyserów, tak dopiero od "Ghost Protocol" w pełni rozwinął swe skrzydła w tej dziedzinie.

Mission Impossible 2 2000

Wcześniej zasłynął z kultowego zwisania na linach w "jedynce", efektownego wspinania się na skalne szczyty w Utah czy powodującego oczopląs pościgu motocyklowego w "M:I 2". Od "Ghost Protocol" natomiast mamy do czynienia z zupełnie nowym, wyższym poziomem.

W czwartej, mojej jak dotąd ulubionej, odsłonie (gdy piszę ten tekst nie widziałem jeszcze "M:I Faollout") Cruise porwał się na chyba najbardziej imponującą sekwencję, jaką widziałem na dużym ekranie.

Mission Impossible ghost protocol

Wspiął się na najwyższy budynek świata, znajdujący się w Dubaju Burdż Chalifa! Pamiętam jak dziś, że ta sekwencja przyprawiła mnie o zawrót głowy. Niepotrzebne było żadne 3D, CGI i tym podobne triki. To, czego dokonał Cruise w Ghost Protocol, jest tyleż samo imponujące, co niewiarygodne. A wszystko to, by dać widowni niezapomniane doświadczenie. Oczywiście Cruise robi to też dla własnej satysfakcji, ale czy coś w tym złego?

W "Ghost Protocol", reżyser Brad Bird, dotąd pracujący przy animacjach, m.in. "Stalowy gigant"czy"Iniemamocni", nie tylko zafundował widzom fenomenalne sekwencje akcji - genialnie zaaranżowane i przemyślane pod kątem logistycznym - ale też w końcu zdołał poprowadzić sprawnie fabułę. Potrzeba było aż czterech filmów, by "Mission Impossible" w końcu dorobiło się zgranej grupy agentów. Dotychczas w każdym kolejnym filmie owe grupy przechodziły zmiany bądź przetasowania. Teraz nareszcie i to zagrało.

Z pierwszych odsłon ostał się Luther grany przez Vinga Rhamesa. Z nowszych części stałymi członkami obsady stali się Benji (Simon Pegg), Ilsa (Rebecca Ferguson) i Will (Jeremy Renner). Dzięki temu M:I zaczęło być w pełni angażujące nie tylko pod kątem wirtuozerskich scen akcji, których nie ma w żadnym innym widowisku, ale też i bohaterów w nim występujących. Dotyczy to też Ethana Hunta, który przestaje być tylko pomnikowym i bezosobowym agentem wykonującym misje z odhumanizowaną precyzją, a staje się człowiekiem z krwi i kości.

Piąta odsłona serii wprawdzie nie przebiła rozmachem kaskaderskich scen z "Ghost Protocol", ale i tak potrafiła solidnie wbić w fotel.

Już w samym prologu przychodzi nam ze szczęką na podłodze patrzeć jak Ethan Hunt, w dość "niestandardowy" sposób, próbuje "złapać samolot".

mission impossible rogue nation

Mówiąc konkretniej, wskakuje na skrzydło i próbuje dostać się do środka olbrzymiego Airbusa w momencie jego startu w powietrze! I tak, Cruise na prawdę zwisał z lecącego samolotu. W "Rogue Nation" jest jeszcze jedna szczególnie warta zapamiętania sekwencja, w której tym razem Cruise wstrzymuje oddech i nurkuje pod wodą przez całe 6 minut.

Piąta odsłona Mission Impossible sprowadziła na pokład reżysera Christophera McQuarrie’ego, z którym Cruise pracował wcześniej przy filmie "Jack Reacher: Jednym strzałem" i na tyle się polubili, że aktor-producent zaprosił go, po raz pierwszy w historii serii, do wyreżyserowania także i kolejnej, szóstej części.

REKLAMA

Wygląda więc na to, że M:I jako seria w końcu stanęła na dwóch nogach, znalazła dla siebie miejsce w popkulturze oraz wypracowała formułę, która działa niczym perfekcyjnie naoliwiona maszyna.

Na chwilę obecną, nie wliczając jeszcze wyników finansowych "Fallout", Mission: Impossible jest 20 najbardziej kasową filmową franczyzą w historii. Wygenerowała dotąd 2,7 mld dol. zostawionych w kinowych kasach na całym świecie. Tom Cruise dopiął swego.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA