REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Ten głos to prawdziwy skarb. Christina Aguilera i jej nowy album Liberation – recenzja

Jeden z najlepszych i najpotężniejszych kobiecych głosów w historii muzyki rozrywkowej, po latach muzycznej przerwy brzmi jeszcze mocniej. "Liberation" z pewnością nie zawiedzie fanów Christiny Aguilery i dobrego pop-soulu.

15.06.2018
21:07
christina aguilera Liberation recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Jak ten czas szybko leci. Zdaje się, że jeszcze całkiem niedawno zewsząd słychać było wakacyjny przebój "Genie in a Bottle" początkującej wówczas nastoletniej gwiazdy pop. Dziś Christina Aguilera ma 37 lat, oszałamiającą karierę za sobą, dwójkę dzieci, jest po rozwodzie i do niedawna znana była głównie jako jurorka w amerykańskiej wersji talent-show The Voice.

Barwę, skalę i istną potęgę strun głosowych wokalistki spokojnie można uznać za skarb.

Ją samą można z kolei postawić w panteonie największych głosów i najlepszych wokalistek w historii szeroko rozumianego popu i nie tylko.

Swój ostatni album stydyjny, "Lotus", wydała w 2012 roku, czyli 6 lat temu. To w kategorii muzyki pop bardzo, bardzo długo. Na tyle długo, że można to nazwać epoką i tym samym odsunąć od siebie niemałą część fanów. O tyle szkoda, że choć może i repertuar Aguilery nie jest mi specjalnie bliski, tak jej głos jest absolutnym unikatem i szkoda go tak marnować.

Ale lepiej późno niż wcale. 2018 rok to moment, w którym w końcu doczekaliśmy się powrotu Aguilery do tego, w czym jest najlepsza, czyli mistrzowskiego śpiewu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w chwili obecnej pod względem wokalnym nie ma ona sobie równych w mainstreamowej muzyce.

"Liberation" daje oczywiście temu głosowi w pełni wybrzmieć, choć, na szczęście, Christina Aguilera wcale nie epatuje swoją skalą i z rozwagą karmi słuchacza wyjątkowymi umiejętnościami.

Jeśli miałbym podsumować "Liberation" jednym słowem, to brzmiałoby ono "dojrzałość". To album mierzący się z dorosłym życiem, jego blaskami i cieniami, miłością, rozczarowaniem, problemami dużego i małego kalibru. Dojrzały jest też czysto muzycznie. To pop, ale nie miałki, zaś przemyślany, oparty na prostych acz niebanalnych pomysłach, sprawnie skomponowany i udanie nawiązujący do klasyki soulu, a chwilami i rocka.

Dojrzałość bije też z samej okładki "Liberation", na której Christina Aguilera pokazała się w kontrze do promowanych w mediach wizerunków gwiazd, czyli bez (mocnego) makijażu, z widocznymi piegami, w pełni naturalna.

Odsłaniając swoją prawdziwą twarz, dosłownie i w przenośni. I jest to piękna twarz.

christina aguilera liberation

"Liberation" pięknie się też zaczyna. Tytułowy utwór, pełniący funkcję intro, to wspaniała melodia na fortepian i orkiestrę. Pełen mistycznej dramaturgii, rodem z kinowej superprodukcji instrumentalny kawałek wspaniale nastraja słuchacza na resztę podróży.

"Maria" bliska jest znanym fanom wokalistki motywom neo-soulowym. Aguilera pyta się w nim: Gdzie jest Maria? Jest to drugie imię Christiny, które artystka utożsamia właśnie ze swoją normalną, naturalną "sobą". Jej prawdziwe "ja" gdzieś zniknęło, przytłoczone wielką karierą, prawidłami show-biznesu, ale teraz kobieta powoli dojrzewa do tego, by dopuścić ją w końcu do głosu i pozwolić swobodnie oddychać.

"Sick of Sittin'" to prawdziwa muzyczna rewelacja. Powstały we współpracy z Andersonem Paakiem kawałek to elektryzująca mikstura old scholowego funku i hard rocka z początku lat 70. Głos Aguilery idealnie pasuje do takich dźwięków. Aż się prosi, by nagrała kiedyś cały album w takim klimacie. Czuć w niej energię Janis Joplin i charyzmę Stevie Nicks.

"Fall in Line", w którym Aguilera połączyła siły z Demi Lovato, spokojnie można uznać za oficjalny hymn ruchów Time’s Up oraz #MeToo.

Panie przestrzegają w nim młode kobiety, by nie oddwały swego ciała i duszy na własność innym ludziom. Namawiają też do walczenia o swoje prawa i marzenia oraz do tego, by ich głosy zostały usłyszane. Oparty na orkiestralnym, marszowym rytmie numer, z soczystymi basami w tle jest wyraźną satyrą na hip-hopowy szowinizm i mizoginię. Jest to satyra na tyle subtelna, że nie jest ona wcale łatwa do wyłapania. Ale zapewne taki był zamysł autorów.

"Deserve" to prawdziwa wokalna ekwilibrystyka. W tym jednym kawałku Christina Aguilera prezentuje swoje umiejętności wokalne w pigułce. Pływa po pięciolinii z piekielną łatwością, skacząc po skali z olimpijską prezycją. Wchodzi w takie rejestry, w których większość wokalistów nie poradziłoby sobie bez pomocy auto-tune’a.

A poza tym, to zwyczajnie piękny i przejmujący utwór, pełen emocji i chwytającej za gardło dramaturgii. A do takich rzeczy jej wokal jest stworzony. Głos Aguilery nie nadaje się do śpiewania cichych i spokojnych kołysanek, on musi głosić wielkie emocje, nieść ze sobą pokłady operowej tragedii.

Ważną informacją dla fanów Christiny Aguilery jest fakt, iż jej głos jest nadal w najwyższej formie.

REKLAMA

To chyba jedyny pozytyw tak dugiej przerwy w nagrywaniu i koncertowaniu. Nabrał on głębii, charakteru, lekkiej chrypki, która nadaje mu tylko dodatkowego uroku i zadziorności. Ale poza tym brzmi nadal tak samo donośnie i świeżo, jak na jej debiutanckim krążku czy na "Stripped".

Nawet jeśli nie jesteście fanami wokalistki, to głosu Aguilery powinniście posłuchać. Płyta "Liberation" jest ku temu o tyle dobrą okazją, że jest jej najbardziej dojrzałym dokonaniem, tak od strony kompozycjnej, wokalnej, jak i lirycznej. W swoim gatunku jest to naprawdę kawał świetnej roboty.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA