REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Komisarz Maciejewski po raz ostatni oprowadza po Lublinie. Gliny z innej gliny - recenzja

Choć nie mogę zaliczyć się do miłośników krótkich form epickich, jakimi są opowiadania, po zakończeniu tomu Gliny z innej gliny Marcina Wrońskiego jestem przekonany, że to godne zwieńczenie cyklu poświęconego komisarzowi Maciejewskiemu.

05.06.2018
17:05
Marcin Wroński. Gliny z innej gliny
REKLAMA
REKLAMA

Ten wstęp nie jest przypadkowy. Prawdę mówiąc, już na etapie zapowiedzi, że przygody przedwojennego policjanta zakończy zbiór opowiadań, obawiałem się, że będzie to najsłabsze ogniwo cyklu. Nie sięgałem być może po książkę z drżącymi dłońmi, ale jako wielki fan serii i prozy Wrońskiego, spodziewałem się mało efektownego końca. Jakże się myliłem.

Wroński ponownie oprowadza po Lublinie.

10 tomów cyklu o granatowym policjancie to najlepszy przewodnik po Lublinie, jaki miałem kiedykolwiek w rękach. Choć jest pozbawiony zdjęć, plastycznie pokazuje moje rodzinne miasto z czasów przedwojennych i tużpowojennych. Kocham Lublin i nadal staram się zdobywać wiedzę na jego temat, ale żadne historyczne źródło nie działało na wyobraźnię w sposób, w jaki robił to przez ponad dekadę Marcin Wroński swoimi kryminałami.

Do dziś pamiętam opisane w innej recenzji uczucie, gdy siedząc na balkonie wynajmowanego ówcześnie mieszkania, przewracałem stronice, czytając fragment powieści osadzony w zasięgu mojego wzroku. Był to wówczas zupełny przypadek, a nie zamierzenie, tym bardziej wrażenie było piorunujące.

W zbiorze Gliny z innej gliny pisarz ponownie zabiera czytelników "na miasto". Odwiedzimy m.in. Kośminek, Starówkę, ale też LSM. Niczym wehikułem czasu przeniesiemy się na plac Zamkowy, początkowo nazwany placem Zebrań Ludowych. To miejsce szczególne, powstałe na zgliszczach dzielnicy żydowskiej. Za sprawą pisarza, jego bohater Zygmunt Maciejewski, uczestniczył w budowie nowego porządku u stóp lubelskiego zamku.

Kolejny raz czytając prozę Wrońskiego, odniosłem wrażenie, że zagadki kryminalne stanowią jedynie pretekst do pokazania nie tylko ukochanego miasta, ale również kontekstu czasu. Ta pocztówka jednak nie przypomina dzisiejszych przesaturowanych, słodkich widokówek. Bliżej jej do reportażu. Lublin autora nie jest przyjemny dla oka. Nie do końca pojąłem zabieg, który sprawia, że chce się o tym mieście czytać w tym nieco mrocznym świetle, ale jest on piekielnie skuteczny.

Opowiadania zebrane w dziesiątej książce poświęconej Maciejewskiemu osadzone zostały w II Rzeczpospolitej i PRL-u. Wroński jest autorem pięciu z nich. Trzy napisali jego koledzy po piórze: Ryszard Ćwirlej, Andrzej Pilipiuk i Robert Ostaszewski. Całość szokuje wręcz zadziwiającą spójnością. To nieco zabawne, ale jestem przekonany, że większość czytelników nie rozpoznałoby opowiadań innych pisarzy, gdyby nie zostały podpisane ich imionami i nazwiskami. Trzej literaci opowiadają oczywiście krótkie historie z udziałem komisarza. Jedna z nich, stworzona przez Ryszarda Ćwirleja, opisuje gościnne występy Maciejewskiego w Poznaniu w czasie Powszechnej Wystawy Krajowej w 1929 roku.

Trudno uwierzyć, że Gliny z innej gliny to koniec cyklu.

Nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z ostatnim tomem serii. I nie chodzi tu wyłącznie o deklarację Wrońskiego, bo artyści potrafią zmieniać zdanie, o czym świadczyć mogą liczne trasy pożegnalne weteranów sceny muzycznej. Nie mam na myśli również pożegnania pisarza z bohaterem, które możemy wyczytać w posłowiu. Koniec ogłaszają wątki podjęte w opowiadaniach. Sporo dowiemy się o powojennych losach Maciejewskiego i jego przedwojennego podwładnego Witolda Fałniewicza. Poznamy również bliżej jedynego syna komisarza - Aleksandra. Gliny z innej gliny to symboliczna kropka, postawiona na końcu dzieła, które powstawało przez 10 lat.

Z Maciejewskim (z Wrońskim nie zamierzam) żegnałem się już przy okazji ostatniej powieści serii, Czasu Herkulesów. O ile wówczas wiedziałem, że pojawi się jeszcze jedna książka, dziś autor pozbawia mnie tej nadziei i muszę przyznać, że czuję się z tym nieswojo. Od siedmiu lat (bo zacząłem czytać prozę pisarza-krajana z opóźnieniem) każdego roku czekałem na kolejny tom przygód przedwojennego policjanta.

REKLAMA

Książki te spełniały wiele funkcji. Jak już wspominałem, były świetnym przewodnikiem po mieście z czasów moich dziadków. Dostarczały też wysokich lotów rozrywki, bo Marcin Wroński włada piórem sprawnie, a jego język literacki jest nie tylko bogaty, ale okraszony tym typem ironii, którym delektuję się z wyjątkową przyjemnością.

Nie wiem, co zgotuje mi lubelski pisarz po tym wieloletnim cyklu. Po latach spotkań z zapijaczonym komisarzem, zżyłem się z nim na tyle, że pożegnanie jest naprawdę trudne. Cóż mogę napisać, ocierając łzę? Żegnaj, Zyga. Będzie mi cię brakowało.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA