REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

HBO też zachciało się mieć swojego cyberpunka. 451 stopni Fahrenheita - recenzja

Lada moment pojawi się nowy film produkcji HBO, czyli 451 stopni Fahrenheita. Sprawdzamy, czy kolejna adaptacja książki Raya Bradbury’ego, rozgrywająca się w futurystycznych realiach, broni się jako samodzielna i zamknięta produkcja.

17.05.2018
13:42
451 stopni fahrenheita recenzja hbo
REKLAMA
REKLAMA

Głównego bohatera w nowej produkcji HBO na wyłączność zagrał Michael B. Jordan. Aktor po swoim występie jako antagonista w marvelowskim Black Panther stał się szalenie rozpoznawalny, więc dla HBO film z jego udziałem może być niezłym asem w rękawie. Niestety jego obecność jednak nie wystarczyła, żeby 451 stopni Fahrenheita trzymało w napięciu od początku do końca.

 class="wp-image-137371"

Fahrenheit 451 to w końcu tylko i aż kolejna dystopijna wizja przyszłości.

W fikcyjnym świecie książki zostały całkowicie zakazane. Ludzie przyjmują medykamenty sprawiające, że są spolegliwi. Specjalne brygady strażaków mają za zadanie tropienie wywrotowców, którzy kolekcjonują słowo pisane w akcie sprzeciwu wobec opresyjnej władzy. Michael B. Jordan wciela się w jednego z funkcjonariuszy, którego, a jakże, zaczynają trapić wątpliwości.

Motyw przewodni jest na dobrą sprawę dokładnie taki sam, jak w literackim pierwowzorze. I to niestety największy minus filmu. Ray Bradbury, pisząc swoją powieść, nie mógł wiedzieć, że ludzkość na początku XXI wieku sama zacznie porzucać papier na rzecz informacji w formie cyfrowej, w tym sieci społecznościowych i e-booków.

Plus dla HBO za to, że próbowało motyw niemalże rytualnego palenia książek uwspółcześnić.

W odróżnieniu od pisanego przed erą cyfryzacji oryginału, po zakazaniu przez władzę czytania książek, ludzie są zachęcani do… bezmyślnej konsumpcji treści poprzez social media. W myśl zasady ustanowionej przez samego Benjamina Franklina (przynajmniej wedle bezimiennych władców mających kontrolę nad obiegiem informacji) obywatele mają poświęcić wolność na rzecz szczęścia.

Fahrenheit 451 stopni Fahrenheita 4 class="wp-image-124642"

Bohaterowie w tej dziwnej, pokręconej rzeczywistości funkcjonują od lat i nawet nie pamiętają, jak wyglądał drzewiej świat. Niestety w filmie obserwujemy ich teraźniejszość niemalże wyłącznie przez pryzmat żyjącego w oderwaniu od społeczeństwa młodego człowieka. Owszem, postanowił zakwestionować porządek rzeczy, ale film nie umiał odpowiednio tego umotywować.

„Czy uwierzysz, że strażacy kiedyś gasili pożary?”

Mam wrażenie, że motyw przewodni 451 stopni Fahrenheita po prostu się… zestarzał. Misja realizowana przez strażaków rozumiana dosłownie w cyfrowym świecie jest po prostu niedorzeczna. Nawet obecny tutaj „wielki brat” w formie nie ekranu, a sztucznej inteligencji zawieszonej pod sufitem, bynajmniej nie jest nowatorskim konceptem.

Trudno identyfikować się z bohaterami, jeśli nie sposób postawić się na ich miejscu. Jasne, można byłoby traktować film jako metaforę, ale sam obraz niezbyt do tego zachęca. Postaci drugoplanowe są jednowymiarowe, „przemiana” głównego bohatera mdła, a świat przedstawiony niewiarygodny. No i podobne historie oglądaliśmy w filmach już dziesiątki razy.

Fahrenheit 451 stopni Fahrenheita 4 class="wp-image-124639"

HBO próbuje płynąć z prądem.

Podczas oglądania 451 stopni Fahrenheita od HBO nie mogłem się w pełni skupić na rozwoju akcji. Moje myśli krążyły stale wokół innych dzieł - nie tylko 1984 pióra Orwella wraz z jego adaptacjami, pięknego wizualnie Ghost in the Shell i gęstego jak smoła klimatu Blade Runnera 2049, ale też pesymistycznego Black Mirror i nieco rozczarowującego Modyfikowanego Węgla.

Gdyby nie fakt, że prace nad filmem rozpoczęły się już w 2016 roku, można by odnieść wrażenie, że stacja HBO szukała na gwałt odpowiedzi na hity swojego największego konkurenta, by przy okazji zgarnąć uwagę widzów spragnionych klimatu science-fiction po ostatnich kinowych premierach. Po raz kolejny bowiem zasępiony główny bohater snuje się po pełnym neonów świecie.

451 stopni Fahrenheita nie budzi jednak zbyt wielu emocji.

Blade Runner 2049 miał ułatwione zadanie, bo był kontynuacją klasyki gatunku. Altered Carbon - chociaż nie jest bez wad - miało cały sezon na to, by sprzedać Kovacsa. W obu przypadkach zajrzeliśmy za kulisy brudnego świata i wyjaśniono nam rządzące nim mechanizmy. W filmie od HBO zabrakło tej autentyczności.

Fahrenheit 451 stopni Fahrenheita 4 class="wp-image-124645"

451 stopni Fahrenheita to taki typowy film telewizyjny, który można obejrzeć w leniwe popołudnie, ale lepiej nie obiecywać sobie po nim nic szczególnego. W dodatku rozpieściły mnie produkcje kinowe i seriale Netfliksa, a w 451 stopni Fahrenheita niewielki budżet na produkcję też niestety widać.

REKLAMA

Efekty specjalne są w porządku, ale brakuje tu różnorodności. Jeśli dodać do tego, że w towarzystwie postaci odgrywanej przez Michaela B. Jordana spędziliśmy tylko niecałe dwie godziny, okazuje się, że to za mało, by polubić tego bohatera i zacząć przejmować się jego losem.

Premiera filmu już 20 maja 2018 roku w HBO GO i o 20:10 w HBO.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA