REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Ta kaseta VHS zmieniła moje życie. Dzięki Star Wars stałem się geekiem, zanim to było modne

Gwiezdne wojny na zawsze będą miały ciepłe miejsce w moim serduszku. Luke, Han i Leia towarzyszą mi od dzieciństwa aż po dziś dzień. Zawdzięczam filmom o machaniu świecącymi kijkami w kosmosie znacznie więcej niż tylko mile spędzone chwile przed ekranem.

04.05.2018
18:16
Star Wars saga
REKLAMA
REKLAMA

Odległa galaktyka wciągnęła mnie jak bagno już za małolata. George Lucas pod koniec lat 90. zdecydował się odświeżyć swoje kultowe filmy w ramach Edycji Specjalnej. Ja z kolei na przełomie tysiącleci dostałem od Świętego Mikołaja fenomenalnie wyglądający, w złocie i czerni z podobizną Lorda Vadera, zestaw trzech kaset VHS z oryginalną trylogią Star Wars.

Gwiezdne wojny łączą pokolenia.

Pierwszy raz obejrzałem Nową nadzieję z rodzicami i młodszą siostrą. Od pierwszych chwil byłem o-cza-ro-wa-ny. Nawet po dwóch dekadach od premiery praktyczne efekty specjalne, które tylko delikatnie poprawiono przy użyciu komputerów, robiły niesamowite wrażenie. Przez kolejne dni i tygodnie buzia mi się nie zamykała, a nie potrafiłem gadać o niczym innym.

star wars edycja specjalna vhs class="wp-image-159942"

Czwarty epizod obejrzeliśmy w rodzinnym gronie, ale nie zliczę, ile razy widziałem potem te filmy, dobierając się do magnetowidu, gdy tylko nikt inny nie korzystał z telewizora. Pewnie setki. Całymi dniami wyobrażałem sobie, jak potoczyły się losy ulubionych bohaterów. Udawałem, że latarki są rękojeściami mieczy świetlnych i budowałem X-Wingi z klocków Lego. Na kilka lat, zanim do sprzedaży trafiły pierwsze oficjalne zestawy.

Dzięki gwiezdnowojennym filmom stałem się w młodości molem książkowym.

Gwiezdne wojny obejrzałem w czasach, gdy o internecie jeszcze nie słyszałem. Informacje o popkulturze można było czerpać wtedy tylko w sposób analogowy. Wśród moich rówieśników nie było w dodatku nikogo, kto by miał na punkcie Star Wars aż takiego świra jak ja, więc przez długi czas nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak Expanded Universe!

Dodam też, że wcześniej nie byłem przesadnym entuzjastą słowa pisanego. Nie powiedziałbym, żeby książki kojarzyły mi się za dzieciaka wyłącznie z nudnymi lekturami, ale nie sięgałem po nie zbyt często. To się jednak zmieniło, gdy zobaczyłem w księgarni po raz pierwszy powieść wydawnictwa Amber z charakterystycznym logo na okładce.

dziedzic-imperium-star-wars-zahn class="wp-image-159957"

Nagle ta fascynująca odległa galaktyka stała się kilkukrotnie większa.

Zacząłem przygodę z Expanded Universe w dość nietypowy sposób, bo od Ciemnej Strony Mocy, czyli drugiego tomu trylogii Timothy’ego Zahna o Admirale Thrawnie. Podczas lektury często nie rozumiałem kompletnie, o czym czytam! Na kartach powieści pojawiały się imiona, które nic mi nie mówiły, a bohaterowie odwoływali się do wydarzeń, o których nie miałem pojęcia.

To tylko rozpaliło moją ciekawość i zacząłem pochłaniać kolejne pozycje i miniserie w ramach cyklu. Trwało to z mniejszymi lub większymi przerwami latami, bo mania Star Wars na całym świecie tylko przybierała na siłę. Rocznie ukazywało się kolejne kilka powieści, więc przez lata byłem stałym bywalcem większości warszawskich księgarni i bibliotek.

Nawet skompletowanie listy dotychczas wydanych pozycji było nie lada wyzwaniem.

Namierzenie tego, gdzie można wypożyczyć lub w ostateczności kupić za przyoszczędzone kieszonkowe książki, których jeszcze nie czytałem, było naprawdę czasochłonnym i wymagającym zajęciem. Samo śledzenie kolejnych premier bez dostępu do internetu wymagało od dzieciaka sporo zachodu.

new-jedi-order Star Wars class="wp-image-159948"

Było w tym jednak sporo uroku. Kupowanie ebooków na Kindle’a w dniu premiery nie ma już tej samej magii. Z rozrzewnieniem wspominam sytuacje, w których udało się dorwać wreszcie upragnioną pozycję, zwłaszcza jeśli było to zwieńczenie trylogii lub jakiejś dłuższej serii.

Dzięki książkom Star Wars szlifowałem w dodatku język angielski i pokochałem audiobooki.

Na studiach byłem już na bieżąco z wydawanymi w Polsce książkami. Moja ciekawość fikcyjnego świata skłoniła mnie do tego, żeby kupować pełne charakterystycznych efektów dźwiękowych audiobooki i sprowadzać do Polski książki wydawane w języku angielskim. I to w czasach, gdy zagraniczne sklepy bynajmniej nie chciały za bardzo wysyłać produktów na polskie adresy.

Dzięki sadze Star Wars złapałem zresztą bakcyla na fantastykę w ogóle. W przerwach pomiędzy pochłanianiem kolejnych książek o przygodach Luke’a, Hana, Lei (i dziesiątek bohaterów stworzonych od podstaw na potrzeby Expanded Universe) zaczytywałem się w Tolkienie i Sapkowskim. Dorwałem się też do biblioteczki ojca z jego lat młodości, w tym m.in. Lema. A to był tylko start.

gwiezdne wojny nowa nadzieja class="wp-image-156339"

Żadne inne fikcyjne uniwersum nie pochłonęło mnie tak totalnie, jak Gwiezdne wojny.

W młodości uwielbiałem gry RPG, a do dzisiaj potrafię zatracić się w serialach i grach wideo. Czytam komiksy i oglądam ich blockbusterowe adaptacje. Po kolejnych sezonach Westworld, Detektywa czy Gry o tron spędzam godziny na Reddicie, dyskutując z innymi fanami na temat fabuły i hipotez.

Żaden inny wytwór popkultury nie pochłonął mnie jednak w takim stopniu, co Gwiezdne wojny. I do dzisiaj mam straszne mieszane uczucia na temat przejęcia praw do marki Star Wars przez korporację Disney. Owszem, dostaliśmy kilka nowych świetnych filmów, ale nie obyło się bez poświęceń.

Tęsknię za Expanded Universe.

Autorzy powieści i scenariuszy komiksów oraz twórcy gier przez dekady rozwijali odległą galaktykę. Filmy były punktem wyjścia dla zupełnie nowych historii. Wykreowano dziesiątki bohaterów z krwi i kości i rozpisano losy rodu Skywalkerów o kilka pokoleń wprzód. I nagle z dnia na dzień to wszystko zniknęło.

star wars the last jedi gwiezdne wojny ostatni jedi 7 class="wp-image-115782"

George Lucas sprzedał Disneyowi prawa do marki Star Wars. Nowi właściciele uznali, że Gwiezdne wojny mają zbyt duży bagaż. Nie chcieli adaptować historii pisarzy zatrudnianych przez Lucasfilm lata wcześniej, tylko opowiadać własne historie. Dotychczasowe historie w ramach Expanded Universe uznano za legendy.

Oczywiście nikt nie zabrał mi kolekcjonowanych przez lata książek z półki.

Nikt nie wymazał masy wspaniałych wspomnień. Disney zresztą odbudowuje odległą galaktykę nowymi filmami i powieściami. Cały czas jednak mam w głowie przeświadczenie, że historia tego mojego Luke’a Skywalkera, którego poznałem w dzieciństwie, kilka lat temu się definitywnie skończyła.

REKLAMA

Gwiezdne wojny trwają jednak nadal. Ja z kolei ciągle fascynuję się tą wizją. Na twory Disneya patrzę co prawda nieco dojrzalszym i bardziej krytycznym okiem, ale jestem zadowolony z kierunku, jaki korporacja obrała.

I przede wszystkim wiem, że moje życie byłoby znacznie uboższe, gdybym te 20 lat temu nie włożył tej niepozornej kasety VHS do magnetowidu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA