REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Progresywny band w regresie. TesseracT i ich nowy album Sonder – recenzja

Czwarty album brytyjskiej grupy grającej progresywny metal, bądź jak kto woli popularny w pewnych kręgach djent, nie przynosi niestety żadnych ciekawych zmian. Poza świetnym instrumentarium oraz kombinacjami z tempem i rytmem, TesseracT zamiast rozwijać, wydaje się cofać.

20.04.2018
11:08
tesseract sonder
REKLAMA
REKLAMA

TesseracT nie jest może nadzwyczaj znaną grupą, aczkolwiek pośród słuchaczy progresywnego rocka i metalu zaskarbili sobie całkiem niemałą sympatię. Ich pierwsza płyta "One" udanie łączyła progresywne brzmienia, świetną technikę, nowatorskie podejście do rytmiki (a konkretniej polirytmiki, której opanowanie stanowi wyższą szkołę jazdy dla każdego muzyka) i melodyjność przemieszaną z ostrymi i zadziornymi wokalami.

Wielu fanów zaczęło przypisywać ich do podgatunku metalu, zwanego djent. Oparty on jest na mocnych, rwanych i niskotonowych riffach oraz nietypowym taktowaniu.

Przy drugiej, znakomitej płycie "Altered State" oryginalny wokalista Daniel Tompkins został zastąpiony przez Ashe’a O’Harę. Jego anielski, delikatny głos sprawił, że grupa zwróciła się już w pełni ku melodyjnym, prawie popowym wokalizom. Stali się wówczas bardziej przystępną wersją grup w stylu Meshuggah.

Współpraca z O’Harą jednak szybko się zakończyła i za mikrofonem ponownie stanął Tompkins, którego słyszymy też na najnowszej płycie grupy, "Sonder".

Ów album zaczyna się świetnie i od naprawdę mocnego uderzenia. Potężny niczym walec riff otwierający Luminary jest w stanie burzyć ściany.

Szkoda tylko, że później jest rozcieńczony przez delikatniejsze dźwięki oraz wokal Tompkinsa, który niestety wchodzi w rejestry bliższe boysbandom niż metalowym śpiewakom.

Znacznie lepiej wypada King, w którym miażdżący riff towarzyszy nam przez sporą część utworu. Nadal uważam, że wokal jest w tym kawałku (i przy okazji całej płycie) zbyt delikatny, eteryczny i za mało w nim pazura. Ale sama aranżacja oraz warstwa instrumentalna jest świetna. Liczne zmiany tempa, mroczna atmosfera, ciężar i niebanalne frazowanie wynoszą go powyżej przeciętnej.

Zdecydowanie najciekawszym kawałkiem na "Sonder" jest Juno. Okraszony świetnym, funkowo-metalowym riffem, w którym szczególnie błyszczy gitara basowa. Do tego dochodzą "poplątane" rytmy, interesujące przejścia i zmiany atmosfery.

Trochę jednak za dużo na "Sonder" wtórności i powtarzania tych samych schematów, bowiem co drugi kawałek brzmi prawie tak samo. Gdzieś w połowie płyty dopada nas znudzenie powtarzalnością i rozmemłanymi aranżacjami, w których słychać brak pomysłu na album jako całość.

"Sonder" trwa niewiele ponad 30 minut, co poniekąd dowodzi, że panowie z TesseracT trochę nie bardzo mieli koncept na dłuższą formę, bo materiału starcza tu na EP-kę co najwyżej.

Jest na tej płycie dużo klimatycznego grania, kiedy to ciężkie riffy ustępują miejsca atmosferycznym, niemal ambientowym dźwiękom.

Najwyraźniej słychać to w Beneath My Skin czy Mirror Image, ale mam wrażenie, że muzycy trochę za bardzo się ich chwycili, czy wręcz ugrzęźli w nich zbyt głęboko, przez co nagrali raczej album, którego można posłuchać sobie w tle, niż potraktować na serio i zaangażować się w niego emocjonalnie.

REKLAMA

A szkoda, bo TesseracT to nadal jedna z ciekawszych metalowych grup XXI wieku, ciągle z potencjałem, znakomitymi muzykami, tylko chwilowo trochę przystopowali.

"Sonder" nie jest złym albumem, ale należy raczej do takich, które spokojnie można sobie darować, nawet jeśli jesteście fanami grupy. Traktuję go jako etap przejściowy w dalszym rozwoju formacji.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA