REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy /
  3. VOD
  4. Netflix /

Come Sunday od Netfliksa zadaje istotne pytania na temat wiary w Boga – recenzja

Kolejna już oryginalna produkcja Netfliksa, tym razem oparta na prawdziwych wydarzeniach, stawia wprawdzie odpowiednie pytania o naturę wiary i Boga, ale robi to w niezbyt interesującym stylu i formie.

13.04.2018
22:15
Come Sunday recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Bohaterem "Come Sunday" jest znany na całym świecie i uwielbiany przez członków swojego kościoła pastor Carlton Pearson. Pewnego dnia, pod wpływem porażającego reportażu o dzieciach i dorosłych ludziach w Afryce, którzy codziennie umierają w wyniku wojen, chorób i głodu, zaczyna on kwestionować swą dotychczasową wiarę oraz polemizować z biblijnymi doktrynami.

Sam punkt wyjścia "Come Sunday" jest dość ciekawy.

Jakby na to nie patrzeć, religia, wiara to formy filozofii, tak więc zawsze dopuszcza się w ich obrębie dyskusję. W przypadku wiary w Boga dochodzi jeszcze aspekt związany z tym, że Słowo Boże spisane zostało tysiące lat temu, tak więc pewne newralgiczne kwestie mogły zostać w nim źle wysłowione, bądź nieprawidłowo odczytane.

Pastor Carlton Pearson w "Come Sunday" doznaje właśnie takiego objawienia. Obrazy potworności, jakie dotykają ludzi w Afryce, którzy nie mieli szczęścia urodzić się w kraju dostatku i poznać Słowa Bożego, sprawiły, że spojrzał on na sedno nauk Kościoła z zupełnie innej perspektywy.

Czy Bóg kocha nas wszystkich? Jeśli tak, co dlaczego skazuje niektórych na cierpienie przez całe życie, choć niczym nikomu nie zawinili? Dlaczego jedni mają wszystko, a inni nie mają nawet co jeść? Pastor Pearson znalazł na to odpowiedź - jego zdaniem wszyscy jesteśmy zbawieni już od urodzenia. Na tym polegała ofiara Boga na krzyżu.

Gdy wygłosił przemówienie, oznajmujące, że wszyscy ci cierpiący w Afryce zostaną z automatu zbawieni, jego wierni zaczęli się buntować.

Bo w końcu jak to ma być? Jedni muszą zabiegać całe życie o zbawienie, a inni dostają je tak po prostu, tylko dlatego, że żyją w mniej uprzywilejowanych warunkach?

Praktycznie przez cały seans "Come Sunday" przychodzi nam więc obserwować bijącego się z myślami pastora Pearsona oraz to, jak odwaraca się od niego stopniowo cała parafia. Ale nie tylko, bo również i przyjaciele, a także rodzina.

Jest gdzieś w filmie Netfliksa ta zadziorność i polemika znana z amerykańskiego kina społecznego lat 60. i 70., które surowo kontestowało rzeczywistość i politykę kraju. Niestety, te motywy w wydaniu "Come Sunday" związane z tematyką religijną, ugrzęzły gdzieś w dość mętnym scenariuszu.

Polemika pastora Pearsona z wiarą to samograj, a twórcom skryptu nie wystarczyło już wyobraźni i pomysłów, by ubrać to wszystko w jakąś zajmującą opowieść.

Przyglądamy się więc jak pastor rozmawia z wiernymi i bliskimi, przedstawia swoje racje i wątpliwości, a jego rozmwócy odwdzięczają mu się tym samym.  Dzieje się tu niewiele. I nie oczekuję wcale fajerwerków i wielkich dramatów, ale też nie jestem w stanie przymknąć oka na to, że "Come Sunday" przez lwią część seansu jest zwyczajnie nudny i w gruncie rzeczy płytki.

Film stawia ciekawe pytania, ale nie wchodzi w nie głębiej, tylko mieli je w tej samej postaci do samego końca. No i przede wszystkim, mam wrażenie, że twórcom wydawało się, że sam punkt wyjścia się obroni, więc nie trzeba nic więcej dookreślać i obudować całości ciekawą dramaturgią.

A ciepri przez to cały drugi plan. Danny Glover, wcielający się w wujka pastora Pearsona, pojawia się na ekranie raptem na dwie-trzy minuty. Jason Segel, grający przyjaciela pastora, odtwarza swą postać cały czas na jednej nucie.

Za to prawdziwą gwiazdą filmu jest Chiwetel Ejiofor, który daje w "Come Sunday" naprawdę imponujący popis umiejętności aktorskich.

come sunday film

Znakomicie sprawdza się podczas swoich kazań, kiedy odznacza się charyzmą niemal gwiazdy rocka. Równie dobrze jednak potrafi oddać stan duchowy i emocjonalny swojej postaci, jej zwątpienie, walkę samego z sobą, jak i również z ludźmi wokół, którzy zaczynają w niego wątpić.

REKLAMA

Ale sama znakomita rola Ejiofora to trochę za mało bym mógł z czystym sumieniem polecić wam "Come Sunday". Lata temu, Igmar Bergman m.in. w "Gościach wieczerzy pańskiej" po mistrzowsku podjemował temat wiary i Boga, jednocześnie tworząc fascynujące portrety psychologiczne swoich postaci oraz znakomicie rozpisaną dramaturgię ujętą w ramy fabularne. "Come Sunday" na tle tego filmu jawi się wyjątkowo mizernie.

Tak więc jeśli macie chwilę, którą zamierzacie poświęcić na film o tematyce bliskiej "Come Sunday", osobiście polecam wam "Gości wieczerzy pańskiej" Bergmana. Zrobi na was piorunujące wrażenie, zadając przy tym nawet mocniejsze pytania o naturę wiary i Boga. Jak zawsze jednak wybór pozostawiam wam.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA