REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Widziałam już pierwszy odcinek serialu "Kochane kłopoty: rok z życia". Mam mieszane uczucia

Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony cudownie jest ponownie zobaczyć te same postaci w tym samym miejscu, czyli uroczym Stars Hollow, a z drugiej strony mam nieodparte wrażenie, że to, co było, już nie wróci i Gilmore'ówny nigdy nie wzbudzą we mnie takich samych emocji jak kiedyś. "Zima", pierwszy odcinek nowej odsłony "Kochanych kłopotów", niestety w dużej mierze mnie rozczarował. 

22.11.2016
9:23
Pierwsza część serialu "Kochane kłopoty: rok z życia" nieco rozczarowuje
REKLAMA
REKLAMA

Jest tak naprawdę kilka powodów, dla których nie czuję już tej samej "magii", co kiedyś. I biorąc po uwagę fakt, że "Kochane kłopoty" to jeden z moich ulubionych seriali, który widziałam kilka razy (tak, kilka razy siedem sezonów, z których każdy ma dwadzieścia parę odcinków, a epizody trwają około 40 minut; pewnie, gdybym wykorzystała ten czas inaczej, mogłabym już przejąć władzę nad światem) jestem zwyczajnie zła, że pierwszy odcinek wielkiego powrotu dziewczyn Gilmore nie obudził we sentymentu. Czy raczej - obudził, ale sprowadza się to do chęci obejrzenia starych odcinków jeszcze raz i... jeszcze raz.

Halo, tu rok 2016!

Od pierwszych scen "Gilmore Girls: A Year In the Life" ma się wrażenie, jakby ktoś stojący przed kamerą trzymał w rękach ogromny transparent z napisem "Ej, ale nie zapomnij, że jesteś w 2016 roku, OK?!". Być może inni widzowie nie zwrócą na to uwagi, ale dla mnie było to naprawdę irytujące. Ludzie robiący sobie selfie, odwołania do bieżących aplikacji, itp. - jest tego za dużo i wydaje się, jakby zostało to, że się tak kolokwialnie wyrażę, wciśnięte na siłę.

Co prawda w dawnych odcinkach "Kochanych kłopotów" bohaterowie przeżywali np. fascynację internetem, ale to było dość zabawne. Być może również drażniłoby mnie to, gdybym oglądała serial w tamtych czasach, tj. pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych, ale trudno mi to ocenić teraz z tej perspektywy. Hej, Amy Sherman-Palladino, wiemy, że czasy się zmieniły, wiemy, że trzeba to zaakcentować, ale bez przesady! Nie na każdym kroku.

Być może "Kochane kłopoty" miały właśnie ten urok, że rozwój nowoczesnych technologii został w serialu w gruncie rzeczy pominięty. Że w Stars Hollow było sielsko, a dziewczyny, w momencie, kiedy ja ten serial oglądałam, czyli już po jego zakończeniu, nosiły w moim mniemaniu zupełnie niemodne ciuchy. Być może.

Czas nikogo nie oszczędza

Być może komuś nie spodoba się to, co napiszę, ale zwyczajnie dziwnie ogląda się tych samych bohaterów, którzy wyglądają inaczej. To uczucie jest dla mnie porównywalne z tym, kiedy jakiś aktor wciela się w daną postać, a potem wycofuje się z produkcji i na jego miejsce przychodzi... nowy aktor. Już zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego pierwszego, a tu nagle pojawia się ktoś inny. Rzadko kiedy ten nowy ma szansę zdobyć moją sympatię.

Żeby było jasne, bo widziałam zamieszanie, jakie wywołała zmiana wyglądu Miss Patty (Elizabeth Larrieu Torres mocno straciła na wadze), zupełnie nie chodzi mi o tę postać. Jasne, przemiana jest ogromna, ale trudno mieć to "za złe" aktorce (a i takie głosy pojawiały się gdzieś w sieci). Największy szok wywołał u mnie wygląd Lauren Graham, odtwórczyni roli Lorelai Gilmore. Mam wrażenie, że wraz ze zmianą wyglądu straciła coś z dawnej Lorelai. W grze z pierwszego odcinka zabrakło jakiejś świeżości, lekkości. Trudno jest mi też przyzwyczaić się do dorosłej Rory. Ot, takie rozważania i tęsknota za dawnymi czasami.

Nadrabianie przeszłości

Pierwszy odcinek nowej odsłony "Gilmore Girls" jest fabularnie nieciekawy. Przez prawie cały epizod (a jest on niekrótki, bo trwa półtorej godziny!) miałam wrażenie, że cały czas akcja dopiero się zawiązuje i trzeba wszystko naprędce wyjaśnić. Wytłumaczyć, co się działo, a w gruncie rzeczy całość niespecjalnie posuwa się do przodu. Nie mogę jeszcze zdradzić nic z samej fabuły, ale powiem tylko tyle, że ci, którzy kibicowali Lorelai Gilmore powinni być zadowoleni. Natomiast Rory... ale do tego przejdę później.

Brak Richarda Gilmore'a

Oczywiście, to już nie kwestia angażu, a zwykłe życie. Edward Herrmann, odtwórca roli Richarda Gilmore'a, zmarł w 2014 roku. Smutno ogląda się powrót "Kochanych kłopotów" bez niego. Choć nie zawsze pojawiał się na ekranie, był barwną i doskonałą postacią. Herrmann świetnie sportretował dostojnego, dojrzałego mężczyznę z pasjami, który zakochany jest w swojej wnuczce i darzy trudną miłością swoją córkę. Trzy kobiety Gilmore bez niego niestety trochę tracą.

Rory nie jest sobą?

Choć Rory jest osobą, która w trakcie siedmiu sezonów przeszła ogromną przemianę, w gruncie rzeczy jesteśmy w stanie w kilku słowach określić jej osobowość. Przede wszystkim jest ambitna, zaangażowana, odpowiedzialna, zależy jej na ludziach, którzy są wokół. W nowym sezonie "Kochanych kłopotów" dostajemy postać, która nieco odbiega od naszego wyobrażenia. Niestety, nie mogę wam jeszcze powiedzieć o co chodzi, ale ci, którzy dobrze pamiętają Rory, będą zaskoczeni i cóż... trochę zgorszeni jej postawą?

Jeszcze nie przywitaliśmy wszystkich

Szkoda, że w pierwszym odcinku nie zobaczyliśmy wszystkich, za którymi się stęskniliśmy. Rozumiem dawkowanie emocji oraz ewentualne przeszkody produkcyjne, ale... Stars Hollow jeszcze nie przywitało nas z otwartymi rękoma.

Nie jest oczywiście tak, że nic w nowej odsłonie mi się nie podobało.

REKLAMA

Nie. Czasem naprawdę miałam wrażenie, że znów jesteśmy w tamtych czasach, że nic się nie zmieniło i po prostu zapomniałam obejrzeć nowy odcinek "Kochanych kłopotów". Żarty były na niezłym poziomie, chociaż trzeba przyznać, że niektóre nie śmieszyły już tak, jak dawniej. Być może to kwestia otwarcia i rozkręcenia akcji. Taką mam nadzieję. Za bardzo lubię "Gilmore Girls", by odpuścić sobie po pierwszej części. Czekam więc na nastepne.

Oficjalna premiera "Kochane kłopoty: rok z życia" już w najbliższy piątek, czyli 25 listopada 2016 roku. Nie przegapcie!

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA