REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Powrót w chwale. Alter Bridge „The Last Hero”, recenzja sPlay

Jeden z najlepszych zespołów współczesnego rocka po raz kolejny nie zawodzi. Płyta "The Last Hero" zachwyci wiernych fanów Alter Bridge, jak i ma szansę zapewnić grupie nowych wielbicieli.

06.10.2016
19:08
Alter Bridge „The Last Hero”. Powrót w chwale - recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Pamiętam, że powstanie Alter Bridge było dla mnie jednym z ciekawszych wydarzeń na scenie muzycznej swego czasu. Byłem wielkim fanem grupy Creed i grającego w niej na gitarze Marka Tremontiego. Gdy Creed zawiesiło działalność, byłem lekko przybity, ale na szczęście dość szybko na scenę powrócił Tremonti wraz z basistą i perkusistą zespołu, którzy razem z nieznanym mi wówczas wokalistą Myles'em Kennedy, uformowali Alter Bridge. Z początku myślałem o tym projekcie jak o Creed 2.0 i choć chwilami brzmienie i melodie, głównie te z ich pierwszej płyty, przywodziły na myśl skojarzenia z macierzystą formacją, to wiedziałem, że Alter Bridge to nowa marka z dość sporym potencjałem.

Idealnie łączą oni ciężar z lekkością, pazur z melodiami; ich muzyka jest bardziej dynamiczna niż ta, którą grali jako Creed. Myles i jego skala głosu wprowadzali do brzmienia zupełnie nowy oddech. Od czasu debiutu, Alter Bridge trzymają się tradycji, wedle której wydają płyty raz na trzy lata. Jest to o tyle dobra praktyka, że właściwie za każdym razem przynosi nam ona świetne albumy.

Tak też jest z "The Last Hero", który fani grupy mogą potraktować jako bezpośrednią brzmieniową kontynuację poprzedniej płyty "Fortress".

Co oczywiście w żadnym razie nie jest minusem, bo tak jak "Fortress", tak i "The Last Hero" udały się i to bardzo. No, a skoro formuła się sprawdza, to po co ją od razu zmieniać?

alter_bridge_the_last_hero class="wp-image-74795"

Słyszalną od pierwszych taktów nowością na płycie jest fakt użycia przez Tremontiego siedmiostrunowej gitary.

Nadało to brzmieniom piosenek jeszcze większą głębię, skalę i ubogaciło całą kompozycję. Idealnie to słychać w fantastycznym, otwierającym album Show Me a Leader, zaczynającym się od ponad minutowego, kapitalnego intra (wraz z gitarową solówką niemalże na starcie).

Jest to idealny kawałek nadający całości znakomite tempo i dający pojęcie, co nas czeka na reszcie krążka. Jest dynamicznie, rytmicznie, melodyjnie. Riffy Tremontiego są przeszywające i ostre jak brzytwa. Jego wirtuozerskie solówki i zmyślnie harmonie po prostu imponują i udowadniają, że to jeden z czołowych gitarzystów, jakich obecnie można posłuchać.

Również wokale Mylesa nie zawodzą. Pomimo długich lat spędzonych w biznesie, pobocznych płytach nagrywanych ze Slashem, jego struny głosowe nadal są w znakomitej formie. Ciągle zachwyca wyczuciem melodii, skalą, harmoniami.

"The Last Hero" daje słuchaczowi solidnego kopa, jakiego powinniśmy oczekiwać od rasowego rockowego grania. Płyta praktycznie nie daje wytchnienia. Każdy kolejny utwór zchwyca dynamiką, rytmem, pomimo skondensowanej formy poszczególnych kawałków, są one na tyle rozbudowane kompozycyjnie, że nie ma się poczucia monotonii.

REKLAMA

To nadal stare Alter Bridge, tylko po prostu jeszcze lepsze. Nie ma tu rewolucji, ale za to jest całkiem spójna ewolucja.

Oj, czekam teraz tylko na najbliższy koncert Alter Bridge w Polsce. Ich najnowsza płyta z pewnością znajdzie się w moim topie 2016 roku.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA