REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Jak wypada The Next Day na drugi dzień? Nowa płyta Bowiego w WiMP

Wiele powiedziano już o Davidzie Bowie i jego ostatniej płycie. W dniu premiery The Next Day w kontraście do radiowych "hitów" i letnich "przebojów" miał się jak Freddy Kruger do ogrodnika z tępym sekatorem: ucinał wszelkie wątpliwości co do jego jakości. Jak album prezentuje się po ponad pół roku od premiery? Jest dobra okazja, by to sprawdzić - płyta dostępna jest już w WiMP.

08.11.2013
9:41
Jak wypada The Next Day na drugi dzień? Nowa płyta Bowiego w WiMP
REKLAMA

Oczekiwania były ogromne i w zdecydowanej większości zostały zaspokojone. Bowie pięknie się starzeje, a ta sama reguła dotyczy także The Next Day (bo chociażby o Heathen nie można powiedzieć tego samego). Dopiero po jakichś dziesięciu latach z czystym sumieniem będę mógł powiedzieć, że materiał jest ponadczasowy, ale tezę wysnuję już dzisiaj. The Next Day składa się bowiem z elementów, które wytrzymały próbę czasu. Fundamenty większości z nich tkwią w ziemi niegdyś podzielonego miasta nad Szprewą. I nawet nie trzeba było ich odrdzewiać - bardziej pasuje mi tu określenie "twórczy recykling".

REKLAMA
David Bowie’s The Next Day

Niepodważalna sprawność Bowiego w poruszaniu się w różnych stylach muzycznych bywa niezauważalna, gdy na wierzch wypływa hasło "trylogii berlińskiej". Low, "Heroes", Lodger - trzy płyty o umiarkowanie komercyjnym potencjale, które przypieczętowały wpisanie muzyka do księgi wybitnych artystów XX. wieku. Jest w nich magia i strach, smutek i schizofreniczna radość imprez z pogranicza dwóch światów. The Next Day jest klamrą spinającą tamten okres twórczości i jednocześnie manifestem: Bowie to nie tylko Berlin, ale też i nie przeszłość.

"Połamańce" rodem z Low słyszę w If You Can See Me. W mniejszym stopniu słychać je na reszcie płyty, ale nie dominują nad resztą. I dobrze! Sama okładka mówi: to rozdział zamknięty. Dziś z uśmiechem politowania patrzy się na glamrockowe kapele lat 70. i 80., a tu proszę! - w Valentine's Day rozbrzmiewa gdzieś echo Let's Dance, a kawałek jest niebanalny i świeży. Love is Lost to ukłon w kierunku Joy Division - oddanie hołdu nowatorskiej kapeli, która niegdyś nazywała się jak jedna z piosenek Bowiego.

REKLAMA

Duszny, postpunkowy utwór jest na takim poziomie, jakiego próżno szukać wśród współczesnych kapel parających się tym gatunkiem (lub tym, co z niego zostało). Pierwszy singiel, Where Are We Now, jest nadal w moim odczuciu - pomimo kompozycyjnej urody - umiarkowanie atrakcyjny. Ballada jednak lepiej sprawdza się w zestawie z pozostałymi utworami niż solo - pozwala na chwilę oddechu. Z kolei (The Stars) Are Out Tonight buja jak bujało - ten kawałek jest rock'n'rollowy jak siemasz i swoimi polifoniami wędruje aż do Ziggiego Stardusta.

The Next Day to album znakomity, bez konkretnego, wiodącego przeboju, ale wciąż niesłychanie bogaty i interesujący. W zasadzie to dobrze, że ta płyta nie ma konkretnego hitu - dzisiaj rzadko spotyka się wydawnictwa zawierające coś ciekawego poza silnie promowanym singlem. Na tym tle płyta Bowiego wybija się dużo ponad normę i patrząc na to, co dziś dzieje się w MTV, wybijać się będzie jeszcze przez długie lata.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA