REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Justin Bieber wcale nie jest taki zły!

No dobra, jest. Nawet bardzo. Ale szczerze mówiąc, powiedzcie sami - co to za sztuka zmieszać biednego Kanadyjczyka z błotem? Każdy to robi, nuda. Spróbujmy zatem zrobić coś odwrotnego - poszukajmy pozytywów w twórczości znanych i nielubianych gwiazdek pop!

19.04.2013
12:00
Muzyka klubowa
REKLAMA
REKLAMA

Tekst dedykuję wszystkim niezadowolonym z mojego zestawienia najgorszych wykonawców, ze szczególnym uwzględnieniem pytających o Biebiera - proszę bardzo, poużywajcie sobie. :)

Justin Bieber

Na pierwszy ogień weźmy zatem właśnie Justina Biebera, którego nazwisko pojawia się chyba zawsze, gdy tylko jest mowa o złej muzyce ogólnie. Ale czy to właśnie jego muzyka jest tym, co spowodowało, że taka rzesza internautów (i ludzi) tak bardzo tej postaci nie trawi? Mam swoją teorię, że chyba jednak nie. Nie zrozumcie mnie źle, nie podam wam za Chiny Ludowe żadnego utworu JB, który mógłbym określić jako “dobry” - ale idę o zakład, że te przeciętne w gruncie rzeczy kawałki, napisane przez profesjonalistów za grubą kasę, śmiało mogłyby być wykonywane przez innych popowych artystów i na pewno nie wywoływałyby takiej niechęci, jak obecnie. Bo moim zdaniem, jedynym powodem, dla którego tak bardzo nie lubimy Justina Biebera, jest właśnie Justin Bieber we własnej osobie, a konkretnie jego persona: osobowość, sposób bycia, a nawet wygląd zewnętrzny. Od czasów gdy ledwo odrastał od ziemi i ledwo widział cokolwiek spod swojej obciętej przy garnku grzywki, po ostatnią metamorfozę w Cristiano Ronaldo wannabe - gość zwyczajnie nie wzbudza sympatii i niezależnie od tego, jaki faktycznie jest w rzeczywistości, wydaje się maksymalnie zmanierowaną i zapatrzoną w siebie gwiazdką. A ostatnie wpadki tylko go pogrążają jeszcze bardziej.

Ciekaw jestem cholernie, jak wyglądałaby kariera Justina Biebiera, gdyby nie cały internetowy hejt skierowany w jego osobę - i wydaje mi się, że pewnie dzięki wsparciu dobrych producentów, pomocy bardziej doświadczonych kolegów (pamiętajmy, że JB odkrył Usher) i jakimś paru udanym singlom, śmiało mógłby iść w ślady takiego Justina Timberlake’a (którego też nikt przecież poważnie na początku nie traktował). Ale cóż, teraz, niezależnie od tego, co nagrywa (a inna sprawa, że ostatnie nagrania są już nie tyle słabe, co po prostu strasznie przeciętne i przezroczyste), to i tak zostanie przejechany walcem internetowego hejtu. Ale pewnie sam jest sobie winien.

Nicki Minaj

Kolejna powszechnie krytykowana i wyśmiewana piosenkarka (see what I did here?) to Nicki Minaj, swego czasu wokalistka/raperka na dorobku pod skrzydłami Lil’ Wayne’a, obecnie ciemnoskóra wersja Lady Gagi jeśli chodzi o wizerunek sceniczny, okazjonalna autorka własnego materiału i nałogowy gość w nagraniach innych gwiazdek - serio, czy jest ktoś ze sceny pop, kto jeszcze nie nagrywał z Nicki? Podejrzewam, że w nowych wersjach ProTools czy innego oprogramowania producenckiego jest już nawet specjalna wtyczka automatycznie dodająca featuring Nicki Minaj. W każdym razie, jakoś mało kto tę panią trawi i teoretycznie można to łatwo uzasadnić jej dosyć specyficznym (żeby nie powiedzieć: dziwnym) stylem, zarówno ubioru, jak i rapowania/śpiewania. Z drugiej strony, taka Missy Elliott swego czasu również śmiało bawiła się stylem i eksperymentowała ze swoją muzyką, zapracowując zresztą na ogromne uznanie i wysoki status w rapowym światku. Wydaje mi się zatem, że akurat w przypadku Nicki problem tkwi w tym, że tak naprawdę żadna z niej “artystka”, jakkolwiek luźno by tego górnolotnego określenia nie użyć - poza charakterystyczną barwą głosu nie ma tak naprawdę wiele do zaoferowania, a już szczególnie jeśli pod lupę weźmiemy warstwę, hm, liryczną jej utworów. Zresztą, mówimy tu o autorce takiego oto kawałka:

Niewiele utworów w dorobku Nicki tak naprawdę mówi o czymkolwiek istotnym - znajdą się może jakieś nieporadne próby opowiedzenia maksymalnie prostym językiem o związkach damsko-męskich i tak dalej, ale cała reszta to historyjki o przysłowiowej dupie Maryni, często podlane mało subtelnymi seksualnymi aluzjami. Ale z drugiej strony, Nicki nigdy nie zgłaszała pretensji do robienia czegokolwiek więcej, niż nagrywania rozrywkowej muzyki. To nie jest dziewczyna, która próbuje wam wmówić, że to co robi, to wysoka sztuka - ba, czasami mam nawet wrażenie, że cała jej kariera to jeden wielki trolling i sprawdzanie, jak daleko może się posunąć w nagrywaniu czegokolwiek, co jej się spodoba. Ja zawsze widziałem Nicki Minaj jako wokalistkę, której się w którymś momencie powiodło, złapała Pana Boga za nogi i doskonale się w takiej sytuacji bawi, korzystając jak tylko się da - i stąd kompletny brak hamulców w doborze zarówno ciuchów, jak i linijek. Nie wiem jak wy, ale mi trudno nie lubić takiego wykonawcy, przy zastrzeżeniu, że przy całej mojej wstydliwej sympatii do Nicki, jej muzyka jest, fakt, zła. I kiczowata. I w złym guście. Ale panna Minaj się tym nie przejmuje, więc ja też nie zamierzam.

Miley Cyrus

To jeśli już jesteśmy przy paniach, warto wspomnieć o niejakiej Miley Cyrus, swego czasu gwiazdce Disneya, obecnie głównie wtykającej swój świeżo wyhodowany pełnoletni biust, gdzie się tylko da. Miley zawsze uosabiała w pewien sposób taki model disnejowskiej młodocianej gwiazdki, która trochę gra, trochę śpiewa, ale głównie wyróżnia się tym, że już za chwilkę zacznie dojrzewać, więc będzie o czym pisać w portalach plotkarskich. No i nasza gwiazdka mniej więcej tak funkcjonowała przez jakiś czas, występując w show Hannah Montana, ale kiedy przygoda z Disneyem się skończyła, to córka najgorszego piosenkarza country po tamtej stronie Atlantyku nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Najpierw chciała nagrywać typowy teen pop/rock, potem zapatrzyła się w Lady Gagę, a jeszcze potem próbowała reaktywować karierę filmową, ale z takim skutkiem, że za wszelką cenę starała się potem nie dopuścić do pojawienia się owych filmów na ekranach kin. Obecnie zmieniła image, utrzymuje, że bitches love cake, a ostatnio mogła się też pochwalić udziałem gościnnym w sitcomie Dwóch i Pół. Jak więc widać, trochę się kariera naszej Miley zatrzymała. Jeśli więc miałbym jakoś jej, hm, twórczości bronić, to przywołałbym właśnie te ciągnące się za nią teraz jak cień lata występów pod szyldem Disneya. Dlaczego? Ano młodziutka Miley Cyrus była wówczas po prostu kolejną szeregową celebrytką, jakie wówczas masowo disnejowska telewizja produkowała i zwyczajnie nagrywała piosenki dla swoich rówieśników, targetowane właśnie do widzów wspomnianej Hannah Montana. I zdarzały się słabsze kawałki, ale trafiło się jej wówczas też parę całkiem udanych w swoim gatunku - a bezpretensjonalnego, lekkiego i wpadającego w ucho teen popu w zasadzie próżno szukać na listach przebojów. I jasne, to nic ambitnego, ale o wiele bardziej nadaje się do słuchania, niż Miley próbująca być sexy, Miley próbująca nawiązać do country, Miley próbująca coverować Nirvanę czy, o zgrozo, Miley próbująca swoich sił w aktorstwie. No i szczerze mówiąc, dziewczyna ma całkiem fajny głos, niech tylko ktoś jej napisze jakieś sensowne piosenki na wychodzącą w tym roku płytę i może jeszcze coś z tego będzie.

One Direction

No i na sam koniec zostawiłem sobie One Direction, angielski boysband, z masą popularnych singli na koncie i jeszcze większą ilością internetowych krytyków. Przesłuchajmy zatem jakiś ich kawałek:

Hm...

REKLAMA

Nope, nie, dzięki. NIE. Poddaję się. Mówimy tutaj o bandzie chłopaczków, którzy próbują być słodcy jak cukiereczki, sprzedając maksymalnie ogłupiający bełkot pod przykrywką wrażliwości i nieśmiałości. Mówcie co chcecie o Justinie Bieberze, ale on przynajmniej nie udawał w takim Baby, że jakaśtam młodociana laska mu się podoba tak naprawdę jedynie z charakteru i chciałby ją tylko potrzymać za rękę czy jakie tam inne bzdury sprzedają te chłopaczki swoim nieletnim fankom. Zasada jest prosta - jeśli jesteś mniej szczerym i bardziej irytującym wykonawcą niż JB - zgiń, przepadnij.

Z przykrością zatem muszę przyznać, że moja misja nie do końca się powiodła - można próbować zrehabilitować różnych wykonawców, ale w końcu trafi się na pewien mur nie do sforsowania. I takim jest też One Direction - a gdybym robił jakąś listę najgorszych popowych wykonawców, w cuglach zajęliby pewnie pierwsze miejsce. Za wykalkulowane i cyniczne żerowanie na kompleksach i fantazjach swojego targetu, za mdły wizerunek (no dajcie spokój, boysbandy z lat 90-tych miały o stokroć więcej charakteru), za przesłodzone piosenki i pewnie milion innych powodów.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA