REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

iTunes Editors’ Choice #1 - hołd dla lat 60-tych i samplowe szaleństwo

Nie mam pojęcia, czym konkretnie zajmują się tajemniczy ‘editors’, których ‘choice’ prezentuje nam strona główna iTunes, ale trzeba przyznać, że mają naprawdę niezły gust.

19.03.2013
18:00
iTunes Editors’ Choice #1 – hołd dla lat 60-tych i samplowe szaleństwo
REKLAMA
REKLAMA

Po kliknięciu w ładny banner “Editors' Choice - recent albums”, przekierowani zostajemy na skromną podstronę sklepu, gdzie znajdziemy 10 rekomendowanych przez iTunes albumów, które pojawiły się niedawno w ofercie tego sklepu. I co istotne - niemal wszystkie są naprawdę dobre i faktycznie warte zakupu.

lol

Mamy zatem “Push the Sky Away” Nicka Cave’a (8,99€), o którym pisałem jakiś czas temu. Album naprawdę wyśmienity, pewnie jeden z najlepszych w karierze Australijczyka - urzekający w swoich intymnych, lirycznych momentach i uderzający bogactwem dźwięków i pokazujący potencjał muzyków tych mocniejszych. To zdecydowanie udany rok dla powrotów wielkich muzyków, wspaniałe płyty nagrali i Cave, i Bowie. Czekamy na więcej.

Mamy też “Holy Fire” Foals, dla której również wybudowałem ostatnio ołtarzyk, więc nie zamierzam się powtarzać. Tak czy inaczej - warto sprawdzić.

Jeśli natomiast Nick Cave i jego posępne piosenki to dla was pogodne klimaty rodem z Pana Tik-Taka, jest wówczas szansa, że przypadnie wam do gustu płyta “If You Leave” Daughter (8,99€), londyńskiego trio, łączącego folkową bazę swoich utworów ze smętnym i monotonnym kobiecym wokalem w stylu Laury Marling czy żeńskiego odpowiednika Justina Vernona (a.k.a. Bon Iver). Wychodzą z tego wyjątkowo ponure i pesymistyczne piosenki, podkreślone jeszcze tekstami o utraconej miłości, braku celu, wiecznego żalu i tak dalej. Edgar Allan Poe po przesłuchaniu tego materiału stwierdziłby zdegustowany, że to jest dla niego zbyt przygnębiające. Co nie znaczy, że to zła płyta - trudno odmówić jej nastrojowości, utwory są melodyjne i zróżnicowane muzycznie, a zarówno wokalistka, jak i muzycy spisują się bez zarzutu. Docenicie ją na pewno, jeśli tylko będziecie w odpowiednim nastroju (czyli np. przerżniecie dziesięć milionów złotych w karty, meteoryt spadnie wam na dom i zniszczy dorobek całego życia, albo ogłoszona zostanie nowa część Final Fantasy).

Gorąco polecam za to wszystkim płytę “Lady” duetu o tej samej nazwie. Za projektem stoją dwie panie: Nicole Wray oraz Terri Walker i daję głowę, że znają się od dziecka i doskonale dogadują, bo to jak współpracują ze sobą wokalnie na tej płycie, robi niesamowite wrażenie. Cały album przywołuje ducha soulowych nagrań z lat 60-tych nie tylko brzmieniem, ale i formą - trudno tu szukać nowoczesnych, hiphopowych bitów, gościnnych występów raperów czy innych ozdobników obecnych na płytach innych współczesnych soulowych artystów. Ale “Lady” wcale nie brzmi jak płyta przeterminowana - jak się bowiem okazuje, dobry soul w klasycznym wydaniu się nie starzeje.

Jeśli natomiast macie ochotę na więcej brzmień rodem z lat 60-tych, to rzućcie okiem na album “Allah-Las” (8,99€) zespołu o tej samej nazwie. Panowie robią wszystko, by brzmieć jak garażowy rockowy band z tamtego okresu, nie tylko pisząc piosenki w ten sposób, ale i nagrywając materiał na starym sprzęcie, posługując się właściwymi epoce sztuczkami producenckimi. Tym samym materiał ten brzmi zupełnie, jak gdyby wyszedł spod ręki wczesnych Rolling Stones czy The Zombies - i jest to jednocześnie zaleta, jak i wada. Zaleta, bowiem niemal od razu czuć tu czasem klimat kalifornijskich plaż, a innym razem zawalonego gratami i tanim sprzętem garażu, natomiast piosenki brzmią żywo i naturalnie, a przy tym szczerze i bezpretensjonalnie. A wadą, bo na dłuższą metę, o ile nie jesteście fanami takiego brzmienia, może się to zrobić odrobinę nużące i monotonne, nie wspominając już o tym, że dbałość o bycie vintage jest tutaj podciągnięta niemal do absurdu. Tym niemniej, jest to ciekawe wydawnictwo i miłośnicy oldskulowego grania powinni się nim zainteresować.

Kolejny promowany album, “Tetra” duetu C2C (9,99€) może się za to pochwalić zdecydowanie najlepszą okładką spośród wszystkich tutaj wymienionych krążków - polecam sobie rzucić okiem, wow. Atmosfera tego obrazka i tak jednak nie oddaje stopnia (kontrolowanego) chaosu, jaki dzieje się na tej płycie. C2C kompilują ze sobą bowiem tak różne gatunki muzyczne, samplują tyle najróżniejszych instrumentów i klipów dźwiękowych, że w zasadzie z tego bałaganu nie miało prawa wyjść nic strawnego (chyba, że nazywaliby się Avalaches). Ale stało się wręcz przeciwnie - otrzymujemy bowiem przebojowy krążek wypełniony elektronicznymi bangerami, które bujają jak nic innego. Świetna sprawa, bo nie dość, że całość wpada w ucho niemal automatycznie, to podwójną frajdę daje wyłapywanie z tych skomplikowanych muzycznych kolaży rozmaitych smaczków i rozsupływanie ich dźwięk po dźwięku. Francuzi 15 lat kazali czekać na swój debiutancki album i jak najbardziej było warto.

REKLAMA

***

Półmetek zatem za nami - w drugim i ostatnim odcinku przyjrzymy się pozostałym czterem albumom, w tym na przykład bijącej rekordy sprzedaży płycie niewątpliwej gwiazdy ostatnich tygodni, Macklemore’a.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA