REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Oscarowe animacje 2013 - gdzie je obejrzeć i czy w ogóle warto?

Wyjątkowo mocno obsadzona jest w tym roku oscarowa kategoria Najlepszy pełnometrażowy film animowany. Nominowane animacje są na tyle godne uwagi, że warto sobie wyrobić zdanie na ich temat jeszcze przed samą ceremonią.

28.02.2013
7:45
Oscarowe animacje 2013 – gdzie je obejrzeć i czy w ogóle warto?
REKLAMA

Pierwszym nominowanym filmem jest “Brave” (w Polsce wyświetlany jako “Merida Waleczna”, bo najwyraźniej dystrybutor koniecznie chciał się wpisać w ten trend nadawania filmom jak najbardziej udziwnionych polskich tytułów). Opowiada on o młodej rudowłosej szkockiej księżniczce, Meridzie, która ma zostać wbrew swojej woli wydana za mąż zgodnie z panującymi obyczajami, rzecz jasna głownie w celu zawiązania sojuszu miedzy klanami. Merida jest jednak jedną z tych disneyowskich protagonistów płci żeńskiej, które wolą chodzić własnymi ścieżkami, nie godzą się na konwenanse i chcą same decydować o swoim losie... przez co nasza bohaterka wpada w kłopoty, wciągając w nie zresztą swoją rodzinę, klan i bezpieczeństwo całego królestwa. Dalej akcja przebiega zgodnie ze znanym schematem - będziemy obserwować jak Merida uczy się na błędach, naprawia je, przechodzi wewnętrzną przemianę i tak dalej - widzieliście to już setki razy. Film ma mocny feministyczny wydźwięk, choć jego przesłanie można odnieść nie tylko do jednej płci - jest to bowiem historia ogólnie o pragnieniu niezależności i ucieczce przed krępującymi konwenansami... oraz obowiązkami, bo z jednej strony kibicujemy Meridzie w jej przygodzie, a z drugiej zastanawiamy się, czy tak naprawdę nie oglądamy historii o samolubnym, lekkomyślnym dziecku, które po prostu nie chce dorosnąć. I takie wątpliwości to z jednej strony siła filmu, którego bohaterowie nie są czarno-biali w kontekście swojego charakteru czy motywacji, ale z drugiej strony, cały morał tego filmu nieco nam się wówczas rozmywa. Warto jednak dać “Brave” szansę, szczególnie, że animacja, projekty postaci czy wspaniałe plenery wyglądają po prostu nieziemsko.

REKLAMA

“Meridę Waleczną” obejrzeć można np. w ipla.tv.

Druga z propozycji to “Frankenweenie” Tima Burtona, remake krótkometrażowego filmu, jaki wspomniany reżyser nakręcił kiedyś dla Disneya... a który był przy okazji jednym z powodów jego odejścia z tej wytwórni. To ciekawe, biorąc pod uwagę, że pełnometrażowa animacja o jakiej teraz piszę, pojawiła się w kinach właśnie pod logo Disney. Tak czy inaczej jest to zrealizowana poklatkowo historia o młodym chłopcu, Victorze Frankensteinie (nazywanym tak rzecz jasna zupełnie przypadkowo), który wprost przepada za swoim przeuroczym psem Sparkym (w polskiej wersji - Korkiem). Niestety, psina kończy marnie pod kołami samochodu, a nasz Victor jest tak zrozpaczony tym faktem, że zafascynowany lekcjami o elektryczności w szkole, postanawia przywrócić ulubieńca do życia. Próba się powodzi, jednak po pierwsze, mieszkańcy małego miasteczka, gdzie rozgrywa się akcja, nie są zbyt pozytywnie nastawieni do nieumarłych psów kręcących się po okolicy, a po drugie, wieść o dokonaniu Victora roznosi się wśród jego szkolnych kolegów, którzy także zaczynają swoje eksperymenty. Całość zmierza więc w kierunku nieuchronnej katastrofy i zdecydowanie warto ten chaos zobaczyć na własne oczy. Szczególnie, jeśli lubicie czarny humor i stare horrory, których duch unosi się nad całym filmem w postaci licznych aluzji i odniesień. Animacja poklatkowa została dopracowana do perfekcji, a ponury klimat, potęgowany czarno-białą konwencją to już znak rozpoznawczy Tima Burtona. Ale Frankenweenie to przede wszystkim wartościowa historia, gdzie groteskowy punkt wyjścia jest tylko bazą dla paru mądrych wniosków i efektownej, choć zabawnej kulminacji.

Niestety, Frankenweenie dopiero co zszedł z ekranów polskich kin, więc nie jest jeszcze dostępny do oglądania w domowym zaciszu po polsku (choć na zachodzie jest już na DVD oraz np. na amerykańskim iTunes) - aczkolwiek wsparcie Disneya pewnie sprawi, że stanie się tak już niebawem, także i w naszym kraju.

Trzeci nominowany film ma całkiem sporo wspólnego z poprzednikiem - “ParaNorman” to również animacja poklatkowa (tym razem w kolorze), również będąca czarną komedią czerpiącą garściami z kina grozy. Punkt wyjścia przypomina trochę “Szósty Zmysł” - otóż Norman, nasz główny bohater, jest chłopcem, który zwyczajnie... widzi zmarłych. On sam zdążył się do tego przyzwyczaić, jednak całe jego otoczenie traktuje go w związku z tym jak dziwaka, któremu najwyraźniej brakuje piątej klepki. Norman jest zatem klasowym popychadłem i nie ma żadnych przyjaciół oprócz Neila (naprawdę zabawnego) grubaska, który jest z kolei umiejętnościami Normana autentycznie zafascynowany. Okazuje się jednak, że mieszkańcy miasta mają na pieńku z pewna wiedźmą, która w zemście za zabicie jej 300 lat temu, szykuje wielką inwazję zombie, a jedyną osobą, która będzie mogła cokolwiek z tym zrobić jest - nie mylicie się - właśnie Norman. “ParaNorman” jest czarnym koniem tej oscarowej kategorii i animacją, której zdecydowanie niczego nie brakuje - oprawa wizualna jest przepiękna, historia - satysfakcjonująca, zajmująca i zabawna, a bohaterowie są ciekawi i zapadają w pamięć. Obawiałem się, że będzie to kolejny przeciętny film animowany bazujący modnych ostatnio horrorowych klimatach (jak choćby bardziej promowany, ale strasznie słabiutki “Hotel Transylwania”), jednak historia o Normalnie okazała się wyjątkowo oryginalnym dziełem, zarówno na poziomie fabuły, jak i oprawy.

“ParaNormana” ciężko niestety znaleźć w ofercie wiodących polskich serwisów VOD, ale obejrzeć go można np. w wypożyczalni sieci UPC.

O ile "ParaNorman" przeszedł jakoś bez echa, przynajmniej w polskich kinach, tak kolejna nominowana animacja jest tutaj wręcz zupełnie nierozpoznawalna. A szkoda, bo “Piraci!” (“The Pirates! In an Adventure with Scientists!” w oryginale) to naprawdę mocna pozycja i zdecydowanie najzabawniejszy film w całym zestawieniu. Mamy tu grupę piratów-nieudaczników, którzy postanawiają kolejny raz wziąć udział w konkursie na Piratów Roku, jednak, jak zwykle, nie są w stanie czegokolwiek zrabować. Zanim ostatecznie zrezygnują i zmienią branże na sprzedaż ubranek dla niemowlaków, podejmują ostatnią już próbę. Traf chciał jednak, że tym statkiem podróżuje niejaki Karol Darwin, który przekonuje naszych piratów, że ich maskotka to ostatni żyjący na świecie dront dodo, a z takim okazem mogą śmiało zrezygnować z piracenia i udać się do Londynu, by odebrać nagrodę na Naukowca Roku, z czym wiązać ma się pokaźna ilość gotówki, podarowana rzecz jasna na rzecz dalszych badań. Problem w tym, że piraci są niespecjalnie mile widziani w stolicy Imperium, a królowa Wiktora nienawidzi ich jak zarazy. “Piraci!” to kapitalna przygoda połączona z naprawdę dobrym humorem, a jeśli lubicie pirackie klimaty, to na pewno nie będziecie zawiedzeni. Wrażenie robi “plastelinowa” animacja (nic dziwnego, za filmem stoi bowiem studio Aardman, odpowiedzialne za “Uciekające Kurczaki” czy “Wallace i Gromit: Klątwa Królika”) oraz bardzo dobra obsada dubbingowa, z Hugh Grantem, Davidem Tennantem, Martinem Freemanem, Salmą Hayek czy Imeldą Staunton na czele.

Piratów! w polskiej wersji możemy obejrzeć w sklepie iTunes (i póki co, tylko tam, choć może ewentualny Oscar cos w tej sytuacji zmieni)

Ostatnia pozycja to przy okazji najsłabszy film, choć chyba najmocniej promowany. “Wreck-It Ralph” (“Ralph Demolka”) to animacja, która kusi starszych widzów masą odniesień do świata gier (zarówno tych starych, klasycznych 8-bitowych, jak i obecnie panujących na listach sprzedaży), jednak oferuje niewiele poza tym. Ralph jest czarnym charakterem w swojej grze i powoli zaczyna mieć swojej sytuacji dość, w zwiazku z tym, że nikt go nie lubi, ani nawet nie szanuje. Postanawia więc opuścić automat ze swoją grą i udać się na poszukiwania Medalu Bohatera - co wpakuje go w niezłe kłopoty, ale też pozwoli poznać nowych przyjaciół, w tym przede wszystkim Wandelopę, usterkę w grze o cukierkowych wyścigach, wokół której w zasadzie kręci się akcja drugiej połowy filmu. Ogólnie, “Ralph Demolka” nie wykorzystuje potencjału, jaki krył się za samym pomysłem stworzenia świata, gdzie bohaterowie gier są pracownikami zasiedlającymi rozmaite automaty, a przy tym mają swoje cele, troski i niekiedy całkiem trudne charaktery. Choć oprawa wizualna wypada dobrze, a kilka dowcipów zrozumiałych dla fanów elektronicznej rozrywki możne naprawie bawić, to występy Sonika, Pac-Mana czy bohaterów serii Street Fighter mają status jedynie wciśniętego na siłę cameo, a cała baza dla fabuły to odtwarzanie zgranych motywów, znanych chociażby ze Shreka czy Toy Story. Poza tym, większość akcji dzieje się w dosyć nieciekawym świecie wspomnianej gry wyścigowej, co przy wcześniejszym krótkim pokazaniu nam wielości światów, jakie istnieją we wszystkich automatach, jest bardzo rozczarowujące. “Ralph Demolka” to poprawna animacja, skierowana raczej do młodszych widzów, jednak nie wiedzieć czemu upstrzona masą aluzji i odwołań dla dzieciaków zupełnie niezrozumiałych. Nie wiedzieć czemu, trafiła jednak do grona nominowanych - może ze względu na nowatorską tematykę? Cała reszta niestety nie zachwyca w żadnym elemencie.

REKLAMA

“Wreck-It Ralph” dopiero co miał premierę w polskich kinach (a w wielu pewnie dalej jest grany), więc póki co nie jest dostępny na VOD. Tym niemniej Disney ponoć nie ma zamiaru tracić czasu i zamierza udostępnić go w ten sposób stosunkowo szybko.

I to już cała piątka tegorocznych nominowanych - wszystkie pięć filmów prezentuje co najmniej przyzwoity poziom, jednak trzy pozycje - “Frankenweenie”, “ParaNorman” oraz “Piraci!” zdecydowanie się wybijają i to pewnie między nimi stoczy się ostateczna walka o nagrodę Akademii. Owe trzy pozycje są równie dobre i zdecydowanie tak samo warte zobaczenia.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA