Smartfon przyrośnięty do ręki, oczy przyklejone do ekranu. Epidemia wpędza nas w chorobę

Epidemia wepchnęła nas w otwarte ramiona Internetu. Rzuciliśmy się na puste cyfrowe kalorie, by zagłuszyć nimi lęk, samotność i obawy przed przyszłością. Zaczęliśmy garściami połykać to, co nam oferuje Internet, jakby to były opioidy. Czas na terapię.

19.04.2020 03.50
Smartfon przyrośnięty do ręki, oczy przyklejone do ekranu. Epidemia wpędza nas w chorobę

Otrzeźwienie przyszło 19 marca o godzinie 7.49 rano. Wewnętrzny, trenowany latami budzik obudził mnie chwilę po 6.00. Jak większość z nas, po przebudzeniu automatycznie sięgnęłam po smartfon. Miałam tylko zerknąć w społecznościówki, w wiadomości od znajomych. W jeden czy drugi serwis informacyjny, by zobaczyć co się dzieje, czy jest dużo nowych zachorowań, czy może jednak przebijają się jakieś optymistyczne wieści.

Półtorej godziny później, wciąż w łóżku, po kłótni z kilkoma trollami na Twitterze, po obejrzeniu nierealnie pięknych zdjęć nieznajomych z Instagrama, po przeczytaniu kilku tekstów, z których wynikało, że nadal nic nie wiadomo, zrozumiałam nagle, że scrollując i scrollując popadłam w to, czego próbuję od dawna uniknąć. W niekontrolowany, pusty, śmieciowy cyfrowy konsumpcjonizm.

Nie jestem w tym odosobniona. Wy, wrzucający swoje zdjęcia z dzieciństwa na Facebooka, obrazki z #HomeOffice na Instagrama, nagrywający Instastory z pieczenia ciast, jakbyście byli co najmniej Nigellą, dzielący się błyskotliwymi puentami na Twitterze, też to robicie. A szczególnie intensywnie właśnie teraz.

Chociaż obiecywaliśmy sobie, że przymusowy pobyt w domu wykorzystamy, by więcej czytać, ćwiczyć, uczyć się języków, programowania, malowania, to zamknięci w czterech ścianach, odcięci od świata, uciekamy w internety.

Kiedy to się skończy, może się okazać, że przeżyliśmy nie tylko epidemię koronawirusa, ale także masowe zakażenia wirusem cyfrowym. Z tej choroby musimy się jak najszybciej leczyć. Dla dobra własnego i całego społeczeństwa.

Chleba i internetów!

Gdzie indziej jak na Twitterze mogłabym zapytać o to, czy ludzie czują, że więcej teraz korzystają z sieci. Na samym początku kwietnia, po niemal trzech tygodniach coraz bardziej restrykcyjnego zakazu wychodzenia z domów, właśnie tam wypuściłam małą ankietę. „Pilnujecie w ogóle, ile spędzacie czasu w mediach społecznościowych, ile razy serwisy przeglądacie, tak trochę bez opamiętania, ile odcinków serialu połknęliście za jednym posiedzeniem?” Odpowiedziało niemal 200 osób. Jedna czwarta zadeklarowała, że poświęca na to mniej i tyle samo czasu, co wcześniej. Niemal co piąta osoba zdiagnozowała, że owszem, dużo czasu spędza w sieci, ale robiła to samo też przed epidemią. Połowa odpowiedziała jednak jednoznacznie: o wiele więcej.

Ta ankieta nie jest oczywiście poważnym narzędziem badawczym, ale potwierdziła moje przeczucia. Stajemy się od lat coraz bardziej opanowani przez to, co oferuje internet. A teraz dodatkowo jeszcze słyszymy z każdego miejsca: zostań w domu! I: pooglądaj, posłuchaj, poczytaj, pograj. Nawet Ministerstwo Cyfryzacji namawia dzieciaki (kto by pomyślał pół roku temu, że do tego dojdzie!): siedźcie w domach i grajcie w gry, postawiliśmy wam specjalny serwer do Minecrafta.

- Od dawna jestem przekonany, że media społecznościowe są jak szybko uzależniające narkotyki. A teraz jeszcze dostajemy je na tacy z napisem „zostań w domu” - mówi Jan Leśniak, projektant i popularyzator szycia, autor trzech książek na ten temat, ale także bloger i youtuber. - Twierdzę tak, chociaż teraz, gdy normalna działalność jest zablokowana, dzięki kanałom w mediach społecznościowym mam możliwość w jakikolwiek sposób zarabiać.

Podobne obserwacje ma dr Dominik Batorski, socjolog Internetu i szef analitycznej firmy badawczej Sotrender. - To oczywiste, że ludzie zamknięci w domach, przekierowani na telepracę, na e-szkoły, z zerwanymi nagle kontaktami społecznymi, wskoczyli na główkę do głębi internetów. W części na zbyt dużą głębię.

Nie ma oczywiście jeszcze świeżych danych na temat tego globalnego nurkowania w ostatnich tygodniach. Jednak już opublikowany w styczniu raport Digital 2020 od Hootsuite i We Are Social, wypuszczony tuż przed wybuchem pandemii pokazywał, że na pływanie w sieci poświęcamy poważną część życia. Dziennie średnio 6 godzin i 43 minuty. Polacy z 6 godzinami 36 minutami byli trochę poniżej średniej. Tyle że rok wcześniej poświęcaliśmy Sieci ponad pół godziny dziennie mniej. Gdy jednak przeliczymy to na dwanaście miesięcy, okaże się, że rocznie niemal 100 dni jesteśmy online.

Na co konkretnie przewalamy czas w sieci? Że niby na naukę, pracę i czytanie mądrych tekstów? Ta, jasne. 2,5 godziny to media społecznościowe. W ciągu pięciu lat czas, który w nich spędzamy, zwiększył się aż o 40 minut dziennie, a średnio na jednego użytkownika Internetu przypada już 8,6 profili w społecznościówkach! Kolejne 3 godziny 18 minut to oglądanie w Sieci szeroko pojętej telewizji.

Jeszcze nowsze dane, tym razem za marzec, w ramach panelu Gemius/PBI (dotyczą tylko Polski i do obliczeń używana jest inna metodologia np. nie uwzględnia się Smart TV) pokazują, że wzrosty są i to wykładnicze. Odkąd epidemia zamknęła nas w mieszkaniach, z tygodnia na tydzień w sieci siedzimy dłużej. Rekord padł w ostatnim tygodniu marca: każdy internauta spędził wtedy online średnio ponad 15 godzin – czyli 3 godziny i 50 minut więcej niż w tym samym tygodniu ubiegłego roku.

Opioidy XXI wieku

Czytelniku, zapytasz: - Co w tym złego? Dzięki komunikatorom mogliśmy zachować kontakty z bliskimi. Dzięki narzędziom do pracy zdalnej część z nas można było przekierować do domów i ułatwić zachowanie społecznego dystansu. Dzięki kulawej, ale jednak e-edukacji, można było zamknąć szkoły. Dzięki serwisom VOD twórcy filmów, które nie zdążyły trafić do kin, pokazali je widzom w ich domach.

Przyznajmy się: ilu z nas zaczęło przesiadywać na Fejsie, lajkując refleksje znajomych na temat końca świata, jaki znamy, komentując gównoburze na Twitterze, binge’watchować średnio wybitne produkcje Netfliksa i przeskakiwać z serwisu na serwis w złudzeniu, że podadzą tam newsa, którego nie podali jeszcze na poprzednim portalu?

Są już zresztą pierwsze dowody, że tak właśnie robimy. Komisja Europejska musiała poprosić Netfliksa o pogorszenie jakości obrazu, bo masowy streaming wideo zaczął za bardzo obciążać sieci. Brytyjska agencja marketingu influencerskiego Obviously przeanalizowała 260 prowadzonych przez siebie kampanii, w ramach których sprawdzono ponad 7,5 mln zdjęć na Instagramie i dane od 2152 tiktokerów, i okazało się, że w dwóch ostatnich tygodniach marca aż o 76 proc. wzrosła liczba lajków na Instagramie i o 27 proc. zaangażowanie na TikToku.

Dla Obviously i jej prezes Mae Karwowski to dobra wiadomość. Agencja podkreśla, że to okazja do wzmocnienia jej społeczności. Wzruszające. Jednak to także okazja do zarobienia niezłych pieniędzy - dla Obviously, oczywiście. Agencja tak bardzo cieszy się z naszego „społecznego zaangażowania”, że planuje w najbliższych tygodniach z całą swoją siecią 60 tys. influencerów zacząć kampanię, by zatrzymać nas u siebie na jeszcze dłużej. Dla użytkowników to już nie musi być dobra wiadomość.

Im dłużej trwa lockdown, tym bardziej obawiam się czarnego scenariusza opisanego przez profesora informatyki z MIT Cala Newporta, który jest autorem głośnej „Głębokiej pracy” oraz nie mniej głośnego „Cyfrowego minimalizmu”. W tej drugiej książce, wydanej z zresztą w Polsce tuż przed tym, jak koronawirus dotarł i do nas, Newport pisze: „Nie jesteśmy użytkownikami, tylko produktami. Jeżeli nie wylogujemy się i nie zbudujemy na nowo sposobu, w jaki korzystamy z mediów społecznościowych i Internetu, to grożą nam powszechne, bardzo poważne konsekwencje”.

W wielkim skrócie: rzuciliśmy się na puste cyfrowe kalorie, by zagłuszyć nimi lęk, samotność i obawy przed przyszłością. Czy raczej, jak w najnowszym wywiadzie mówi Newport, zaczęliśmy garściami połykać to, co nam oferuje Internet, jakby to były opioidy. - Jako leki są niezwykle potrzebne, by zwalczyć ból. Nie chcielibyśmy świata bez nich. Tyle że równolegle mogą też zniszczyć życie - niemal grzmi Newport w rozmowie z GQ, przypominając, że przecież uzależnienie od opioidów jest w Stanach prawdziwą epidemią.

Aplikacja do kontroli aplikacji

Brzmi może trochę apokaliptycznie, trochę na wyrost, tak boomersko… Taka była też moja pierwsza reakcja na „Cyfrowy minimalizm” Newporta. Czytając go kilka miesięcy temu, byłam sceptyczna: ot kolejna pozycja o tym, że media społecznościowe i smartfony zjadają nam czas, rozpraszają i wpędzają w problemy psychiczne.

Wszystko to oczywiście prawda. Badań i dowodów, że zepsuły one nam nam mózgi jest już tyle, że wnioski z nich są równie oczywiste jak to, że wirusy przenoszą się drogą kropelkową.

Choćby jedno z najnowszych, opublikowane pod koniec marca w amerykańskim Physician's Weekly. Przeprowadzono je na 320 studentach dentystyki w Indiach. Porównywano częstotliwość, z jaką korzystają z Internetu i smartfonów z poziomem lęku i stresu oraz występowaniem bezsenności i stanów depresyjnych. Wyniki badania chyba nie będą specjalnym zaskoczeniem: u 23 proc. przebadanych studentów, którzy używają tych technologii w stopniu wskazującym na uzależnienie, wszystkie wymienione zaburzenia występowały nawet kilkukrotnie częściej niż wśród studentów ograniczających smartfony i Internet.

Mimo tej świadomości i tak do pomysłów Newporta początkowo podeszłam z dystansem. Co on może wiedzieć, skoro - jak sam przyznaje - nigdy nie miał profili w mediach społecznościowych? Jak więc może zrozumieć emocje wywołane zainteresowaniem, które tam otrzymujemy? Nie czuje, co z naszymi głowami robią powiadomienia. Czy na pewno wie, jak sobie poradzić z tym, że smartfon stał się dla nas remedium na wszystko, z nudą na czele?

Owszem, wzięłam sobie kilka rad autora „Cyfrowego minimalizmu” do serca i postanowiłam dołożyć je do moich własnych sztuczek na ograniczenie rozproszenia i bezproduktywnego scrollowania. Czasami o nich pamiętałam i zaczynałam aktywnie stosować, czasami jednak zniechęcona zarzucałam te wszystkie dobre rady i wracałam do radosnego przesiadywania w Sieci.

Zainstalowałam wtedy - a jakże! - aplikację, która miała dokładnie analizować, ile razy odpalam smartfon, które aplikacje odświeżam i ile czasu w każdej nich spędzam i alarmować, gdy przekroczę limity, które sobie założyłam. Pierwsza analiza: od 80 do 110 odpaleń komórki dziennie, 9 godzin łącznego czasu w niej spędzonego, w tym ponad 5 godzin w społecznościówkach i na komunikatorach. Wstrząśnięta ustawiłam limit: 50 wejść i 4 godziny używania.

A po kilku tygodniach aplikację usunęłam, bo jej alarmy denerwowały mnie i wpędzały w poczucie winy.

Jak więc zostać cyfrowym minimalistą?

Jedno w książce Newporta nie dawało mi spokoju. Choć on sam jest e-społecznościowo wykluczony, to wcale nie namawia czytelników do tak radykalnych kroków. Przeciwnie - odradza wszystkim całkowite odstawienie mediów społecznościowych, wyrzucanie smartfona czy rezygnację z serwisów video. Za to, jak mantrę, powtarza: „nowa technologia, jeżeli jest użytkowana z ostrożnością i rozmysłem, tworzy lepsze życie niż odrzucenie technologii albo jej bezmyślne przyjmowanie”.

Niby banał. Ale jednak, kiedy w czasie pandemii zaczęłam znowu popadać w niekontrolowane, czasochłonne, wywołujące we mnie lęki i sztuczne emocje przeskakiwanie po internetach, przypomniałam sobie wszystkie ostrzeżenia Newporta. I tym razem, zamiast tylko stosować od czasu do czasu wybrane sztuczki, postanowiłam zacząć na co dzień wdrażać polecane przez niego ćwiczenia. Część początkowo wydała mi się nierealizowalna w tych dziwnych czasach, ale szybko okazało się, że można znaleźć dla nich zamienniki.

Newport radzi myśleć o używaniu technologii, stawiając na pierwszym miejscu nasz dobrostan. Jeżeli jakiś serwis czy usługa są potrzebne, dają duże korzyści, to nie ma powodu by je porzucać. Wystarczy kontrolować balans korzyści i kosztów.

Kochasz oglądać seriale? Oglądaj! Tylko czy musisz na to zarywać całą noc?

Instagram daje ci inspiracje i poprawia nastrój? Świetnie! To zamiast rozdawać lajki na prawo i lewo, skomentuj kilka zdjęć, które naprawdę ci się podobają. Slack pomaga zarządzać pracą? Idealnie! Ale rozdzielaj czas pracy od czasu wolnego i nie korzystaj z niego przez całą dobę.

Zadania domowe

Idąc tym tropem, Newport zaproponował kilkanaście ćwiczeń, które pomogą kontrolować cyfrowe życie.

1. Zostawiaj telefon w domu!

Brzmi jak herezja. Jak można wyjść z domu (kiedy już będzie można) bez smartfona? Przecież MUSZĘ być uchwytny, wiedzieć co się dzieje, jak gdzieś trafić etc. Naprawdę musisz? Newport radzi raz na jakiś wyjść na spacer, na zakupy, na kawę bez telefonu, wtedy odkryjesz, że smartfon nie jest ci niezbędny, targasz go wszędzie dlatego, że potajemnie boisz się nudy.

2. Chodź na długie spacery!

Wiadomo, jak już będzie można. Ale nie chodzi o przechadzkę do parku, z której wrzucisz zdjęcia na instastory, czy jogging ze słuchawkami. Chodzi o stan, gdy jesteś sam ze sobą, ze swoimi myślami, bez ekranu i bez słuchawek.

3. Pisz listy do siebie!

Na pierwszy rzut oka: wydumana rada jak od jakiegoś coacha. Ale Newport przekonuje, że odręczne pisanie pamiętnika czy prowadzenie choćby opisowego kalendarza jest cenne, bo dzięki temu „praktykujemy myślenie poprzez pisanie”. Skupiamy się wtedy naprawdę na sobie, na swoich planach i potrzebach.

4. Nie klikaj „like”!

Masz problem z wykasowaniem kont w mediach społecznościowych? Nie rób tego. Zamiast tego zmień sposób, w jaki ich używasz. Przede wszystkim przestań lajkować bez opamiętania, dając pożywkę algorytmom.

5. Konsoliduj wiadomości.

Zaplanuj sobie konkretne momenty w czasie dnia na odbieranie i odpisywanie na wiadomości z komunikatorów, maili, czy SMS-ów. Uprzedź bliskich, współpracowników i znajomych, że jeżeli sprawa jest bardzo pilna, to prosisz o telefon.

6. Rezerwuj czas na prawdziwą rozmowę.

Rozmawiaj z ludźmi, szczególnie bliskimi. Komunikator nie zastępuje bezpośredniego kontaktu. Jeżeli masz problem ze znalezieniem na to czasu, zarezerwuj sobie na to konkretne terminy.

7. Co tydzień coś napraw lub zbuduj!

Rękodzieło, tworzenie rzeczy fizycznych, rozwiązywanie problemów z tym związanych powoduje, że zapominamy o pasywnej interakcji z ekranem.

8. Planuj swój niskojakościowy wypoczynek!

Binge watching, scrollowanie, plotki w mediach społecznościowych są niektórym z nas naprawdę potrzebny. Nie ma co na siłę go wykluczać. Zamiast tego z góry planuj czas spędzany w ten sposób i nie przekraczaj norm. Na przykład: dwa odcinki serialu i koniec.

9. Dołącz do czegoś!

Znajdź sobie grupę skoncentrowaną wokół jakiego hobby, wolontariat, aktywność społeczną, która wprowadzi do codziennego funkcjonowania nowe wyzwania.

10. Trzymaj się planu stanów wypoczynku!

Zaplanuj sobie wysokojakościowe formy spędzania czasu, które sprawią ci przyjemność i zaowocują pozytywnymi nawykami. Może to być właśnie ćwiczenie swojego hobby. Nie odkładaj tego, bo wtedy łatwo wpaść w dekompresję, która skończy się bezmyślnym przeglądaniem telefonu.

11. Wykasuj media społecznościowe z telefonu.

Dołącz do ruchu oporu wobec przejmowaniu przez wielkie platformy cyfrowe twojego czasu i uwagi. To właśnie wersje mobilne social mediów są tak skonstruowane, by nas mocniej do siebie przykleić. Zamiast całkiem z nich rezygnować, wystarczy usunąć je ze smartfonów. Przestaną odwracać uwagę od pustki w życiu i na powrót staną się przydatnym narzędziem.

12. Zamień swoje urządzenia w jednozadaniowe komputery.

Istnieje sporo rozszerzeń do przeglądarek jak Freedom, StayFocused, SelfControl, które pozwalają blokować wybrane strony lub usługi. Można im też ustawić limity wejść do danej strony i harmonogram takich wejść.

13. Używaj mediów społecznościowych jak fachowiec.

Wybierz media, na których chcesz skupić uwagę, wtedy faktycznie będziesz mógł w nich odnaleźć wartościowe treści. Nie przyjmuj do znajomych wszystkich, jak leci, nie obserwuj ich. Ogranicz liczbę polubionych firmowych kont do tych, które są ci potrzebne.

14. Ogłup swojego smartfona.

Powrót do telefonów komórkowych sprzed ery smart powoli staje się czymś więcej niż niszowym dziwactwem. Zamiast gonić za kolejnym flagowcem, ludzie szukają komórek, które służą tylko do dzwonienia. Wybór takiego telefonu ułatwia wprowadzenie w życie tych rad.

15. Przestaw się na slow media.

Czy naprawdę potrzebujesz sprawdzać co chwilę 10 różnych stron z wiadomościami, by poczuć się dobrze poinformowanym? Szczególnie w dobie światowej pandemii może to prowadzić raczej do stanów lękowych, niż zdobycia pewności, że wiesz, co się dzieje.

Newport na swoim blogu rozszerzył to ćwiczenie tuż po wybuchu koronawirusa w Stanach Zjednoczonych: „Sprawdzaj jeden ogólnokrajowy i jeden lokalny czy specjalistyczny serwis każdego rana. W ciągu dnia nie wracaj do czytania newsów o pandemii. Jeżeli stanie są coś naprawdę ważnego, informacja na ten temat i tak do ciebie dotrze”. Zamiast tego skup się na czytaniu o tym, co się dzieje na świecie w mniej newsowej, ale bardziej analitycznej formie.

Takiej właśnie, jaką chcemy prezentować w Spider’s Web+.

Nowe cyfrowe czasy

W tych ćwiczeniach tak naprawdę chodzi nie tyle o technologie, co o jakość życia. Ani Newport, ani ja, skromna autorka tego tekstu, nie namawiamy, by od razu rygorystycznie realizować je wszystkie. Zresztą nie ma co się oszukiwać, ja też wcale tych wszystkich ćwiczeń nie wdrożyłam skutecznie.

Nie pozbyłam się smartfona, ale za to wykasowałam już kilka miesięcy temu większość aplikacji, a tym, które zostawiłam (komunikatory, Slack, Instagram), zablokowałam opcję powiadomień.

Mam opory przed rozszerzeniami blokującymi strony, bo w pracy mogę potrzebować wejść na Twittera czy Facebooka poza wszelkim harmonogramem, ale ograniczyłam ich używanie do góra trzech świadomych sesji dziennie. Wciąż lajkuję, choć bardzo starałam się tego nie robić. Ale za to coraz częściej, jak zobaczę u znajomych ważną, wzruszająca, zabawną informację, po prostu dzwonię.

Nie umiem zostawić telefonu w domu, ale nauczyłam się czerpać przyjemność ze spacerowania z psem z wyciszoną komórką i bez słuchawek. Od lat z zamiłowaniem majsterkuję, więc do tego, jak bardzo taka praca ręczna pomaga uspokoić głowę, nikt mnie nie musiał przekonywać. Wciąż jednak nie znalazłam czasu na to, by zaangażować się w dodatkową społeczną aktywność.

Przede wszystkim jednak uczę się być sama z moimi myślami i choć pisanie do siebie listów wydawało mi się zabawne, to teraz, po latach stukania w klawiaturę, prowadzę odręcznie notatnik. Pomaga mi to uporządkować zadania, zapisuję w nim pomysły i inspiracje na teksty, wypisuję nazwiska ludzi, których warto czytać czy obserwować w Sieci. Muszę się nad tym skupić znacznie poważniej, niż robiąc podobne notatki w którejś z aplikacji do zarządzania czasem.

Przede wszystkim jednak pilnuję, by wielozadaniowość nie przeradzała się po prostu w bałagan. Gdy piszę tekst, robię tylko to. Nie ma mnie na Slacku, nie odpisuję na komunikatorach, nie zerkam na chwilę do jednego czy drugiego serwisu z wiadomościami. Początkowo musiałam wyłączać Wi-Fi, by mnie nie kusiło. Dziś coraz łatwiej mi o wewnętrzną dyscyplinę.

Zdarzają się dni trudniejsze, momenty rozproszenia uwagi, ale nie przejmuję się nimi, tylko traktuję jako potrzebne czasem odstępstwo. Po trzech tygodniach ściślejszego stosowania się do ćwiczeń ponownie pobrałam aplikację kontrolującą moje smartfonowe nawyki. Tym razem jednak nie ustawiałam limitów, chciałam tylko analizy. Pozwoliłam jej na to przez siedem dni. Średnia włączeń telefonu: 32 razy. Ilość spędzonego na nim czasu: 7 godzin 12 minut. Ale aż 4 godziny 7 minut na rozmowach i niemal 2 godziny na słuchaniu muzyki i podcastów. Czyli już tylko jedną godzinę poświęciłam na wszelkie aplikacje od Map Google, licznika wysiłku fizycznego, SMS-ów, komunikatorów po Instagram.

Nie jest idealnie. Ale jest lepiej.

Jak robią to inni

Kontroluję cyfrową dietę

Dr Dominik Batorski, socjolog Internetu i szef analitycznej firmy badawczej Sotrender. 

To nie był jeden konkretny moment, gdy poczułem, że muszę odzyskać kontrolę nad moim cyfrowym życiem. Taka świadomość narasta we mnie od lat. Zapewne ma to związek z tym, że zawodowo zajmuję się badaniem wpływu internetu na nasze życie. Zdaję sobie sprawę z tych wszystkich mechanizmów cały czas udoskonalanych by nas jak najbardziej przywiązać do cyfrowych produktów. 

Co więcej, jesteśmy świadkami ogromnej nadprodukcji treści, które walczą o naszą uwagę. Im ich więcej, tym trudniej znaleźć  te jakościowe. Spójrzmy na historię współczesnej muzyki. Gdy była wydawana na płytach gramofonowych, czy kasetach co było kosztowne i trzeba było lepiej selekcjonować utwory to niemal każdy stawał się hitem. Przy płytach CD, których koszt produkcji był tańszy już tylko jeden-dwa utwory ciągnęły cały album. Teraz treści już nikt nie filtruje, to algorytmy dobierają nam coś pod zbadane przez nie nasze gusty. Samemu byłoby ciężko to robić, bo powstają tak ogromne ilości utworów. 

Dlatego, oprócz oczywistego ograniczenia używania smartfonów i aplikacji społecznościowych, ja zarządzając moim cyfrowym życiem postawiłem na przebranie treści. Czyli na kontrolę cyfrowej diety. 

Korzystam z czytnika RSS Inoreader, w którym mam zasubskrybowanych niemal 1,5 tys. źródeł, poukładanych na podstawie tagów, sam konfiguruję algorytmy, które spośród tysięcy tekstów selekcjonują te, które powinienem przeczytać, tak bym mógł być dobrze poinformowany. A zarazem nie zawalony niepotrzebnym pustym przekazem.

Nie chomikuję pracy, odpowiednio nią zarządzam 

Bartosz Paszcza, ekspert Instytutu Jagiellońskiego 

Jeszcze podczas pisania doktoratu zauważyłem, że coraz częściej mam problem z koncentracją czy zarządzaniem uwagą. Byłem wciąż zarobiony, ciągle odbierałem powiadomienia, a na koniec dnia okazuje się, że niewiele czasu poświęciłem na trudne, czasochłonne zadania w pracy. Sprawy bieżące pożerały mi dzień, nie zostawało czasu na sprawy naprawdę ważne. Te które dają też na koniec dnia i tygodnia satysfakcję. To właśnie stało się dla mnie sygnałem do poszukiwania lepszych sposobów korzystania z internetu. Co ważne – nie chodziło mi tu o cyfrowy detoks czy cofnięcie się do czasów maszyny do pisania. Nie chciałem rezygnować z mediów społecznościowych, tylko sprawić, by przestały mnie aż tak absorbować. Podobnie jest ze smartfonem, nie chodziło mi o to, by zamienić go na starą Nokię, tylko by przestał być tak kuszący. Eksperymentowałem z różnymi metodami samoograniczenia, ale w moim przypadku zadziałało tylko parę – za to wystarczająco. Wyciszyłem wszystkie powiadomienia i zmieniłem wyświetlacz w smartfonie na czarno-biały, dzięki czemu od razu przestał przyciągać uwagę. Po drugie, zacząłem stosować wtyczki do przeglądarek, które wprowadzają ograniczenia liczby otwartych na raz stron. Dzięki temu nie zostawiam sobie na później parunastu otwartych tekstów czy równolegle otworzonych wątków, tylko sukcesywnie zajmuję się kolejnymi zadaniami.

Media społecznościowe zabijały moją kreatywność

Jan Leśniak,  projektant i popularyzator szycia, ale także bloger i youtuber. 

Z konta na Facebooku zrezygnowałem już kilka lat temu. Utrzymuję tylko takie „fejkowe" konto jako Jan Kowalski bez zdjęć, bez żadnych szczegółów, z może 20 znajomymi. Zachowałem je w celach czysto praktycznych, bo czasem jest potrzebne do zarządzania jakimiś wydarzeniami. 

Nie mam też żadnych aplikacji społecznościowych za wyjątkiem Instagrama, którego też traktuje czysto zawodowo. Jest dla mnie sposobem na szukanie inspiracji, ale to także po prostu portfolio moich prac. Co więcej, raz na jakiś czas także i to konto zawieszam na miesiąc czy dwa. Kasuję aplikację ze smartfona. Robię tak, gdy mam większą, wymagająca pracę np. piszę kolejną książkę. Potrzebuję tego, bo niestety społecznościówki zabijają we mnie kreatywność, rozpraszają, powodują, że ciągle coś odkładam na później. A wystarczy tydzień bez nich, by mi się np. lepiej rysowało. 

Niestety wraz z wybuchem epidemii zacząłem się łamać i częściej wchodzić do mediów społecznościowych, ale szybko zauważyłem, że zamiast poczuć z ludźmi jakąś wspólnotę, popadam w lęki. Będę musiał wziąć się za siebie, kiedy epidemia minie.