REKLAMA

Death Stranding to całkiem niezła metafora życia - recenzja nowej gry Hideo Kojimy na PS4

Jaką grą jest Death Stranding? Odpowiedzi na to pytanie nie da się zawrzeć w jednym zdaniu. Jest niczym ogr. Ma warstwy. A sowy nie są tym, czym się wydają.

01.11.2019 07.00
Death Stranding recenzja screenshot PS4
REKLAMA
REKLAMA

Jesteś repatriantem. W dystopii, w której walutą są Lajki wyzwalające w ludziach hormon szczęścia - lajkcynę - jako niedotykalski kurier chory na DOOMS musisz ruszyć na Zachód tropem ubranej w czerwoną sukienkę Amelie. Twoje zadanie to połączyć w sieć chiralną naznaczoną kraterami po rozpróżniach Amerykę poprzez przenoszenie paczek z punktu A do B.

Pomagają ci w tym Fragile, Mama, Deadman, Heartman i Die-Hardman, a przeszkadzają Wynurzeni i temporalny deszcz, po którym z ziemi wyrastają kryształy Chiralium. Musisz zdobywać zaufanie preppersów, unikać MUŁ-ów, mierzyć się z terrorystami z gatunku homo demens i bronić ŁD: Łącznikowego Dziecka, czyli zamkniętego w kapsule przytwierdzonej do twej piersi płodu.

Zaraz, co?

Nic nie rozumiesz z powyższego opisu? Spokojnie, nic nie szkodzi. Tak miało być. Death Stranding to nowa gra na konsolę PlayStation 4, której twórcą jest legendarny już Hideo Kojima, ojciec serii Metal Gear. Od początku było wiadomo, że jego nowy twór, wykreowany już bez współpracy z Konami, będzie się wymykał wszelkim sztywnym ramom i nie będzie dało się go zaszufladkować.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031237"
Death Stranding: Łącznikowe Dziecko

O grze przed premierą nie było przy tym wiadomo zbyt wiele i… bardzo dobrze. Odkrywanie świata Death Stranding to świetna zabawa i to na wiele, wiele wieczorów. W grze spędziłem łącznie ponad 70 godzin. W tym czasie zaliczyłem kilkadziesiąt zleceń i doręczyłem kilkaset paczek, ale nie wykonałem chyba nawet połowy wszystkich dostępnych zadań pobocznych.

Spędziłem za to wiele godzin z miską chrupek w dłoni, bo cut-scenki trwają godzinami. Godzinami!

Władca Pierścieni: Powrót Króla, który miał kilka epilogów, może się schować. Końcowe filmiki z Death Stranding zacząłem oglądać o drugiej w nocy, a do łóżka kładłem się już skoro świt. Cała gra taka w sumie jest: leniwie atakuje gracza ekspozycją i przejaskrawionymi dialogami, a postaci poboczne to takie chodzące, bardzo wygadane archetypy.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031222"
Death Stranding: w roli głównej Norman Reedus

Death Stranding niczym rasowa telenowela powtarza ważne informacje po kilka razy, byle tylko odbiorca ich nie przegapił. Do tego dochodzi druga warstwa narracyjna, która zazębia się z tą główną w postaci transkrypcji nagrań audio i wiadomości e-mail od bohaterów niezależnych. Fani gier RPG, zwłaszcza japońskich, będą w siódmym niebie, chociaż miejscem akcji jest tu Ameryka.

Death Stranding ma niepodrabialny klimat ze względu na dobrze znane nam Lajki.

Najróżniejszych dystopii w świecie literatury, kina i gier wideo mieliśmy bez liku. Ta w grze Hideo Kojimy jest wyjątkowa, bo bazą dla niej była nasza współczesność z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ludzie, którzy przetrwali kataklizm nazywany Death Stranding - w polskiej wersji językowej został on przechrzczony na Wynurzenie Śmierci - wychowywali się w erze mediów społecznościowych.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031258"
Death Stranding: komunikacja pełna emoji

Nawet w tych poruszających poważne tematy wiadomościach e-mail, gracz jest zalewany masą emoji. Walutą w tym świecie przyszłości zostały natomiast te nieszczęsne Lajki. Ludzie, którzy pozamykali się w podziemnych schronach, popadają w marazm. Aby z nim walczyć, robią wszystko, by nie myśleć o końcu świata. Pomagają im oksytocyna i wspomniana wcześniej lajkcyna.

Sposobem radzenia sobie z przytłaczającą rzeczywistością jest zaś dostarczanie paczek.

Stany Zjednoczone przestały istnieć, a ludzie pozamykali się w samowystarczalnych enklawach. Te, które są spięte w sieci UCA - United Cities of America - mają w dodatku dostęp do chiralnych drukarek 3D. Są jednak przedmioty, których nie da się ściągnąć z chmury. Jeśli zajdzie potrzeba, wchodzą do gry kurierzy. Ich zadaniem jest dostarczanie przesyłek. Oczywiście za Lajki.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031276"
Death Stranding: Lajki to waluta

Jako gracz wcielamy się właśnie w takiego kuriera, który ze względu na swoje pochodzenie dostaje misję połączenia ze sobą obu części zniszczonej Ameryki Północnej. Co ważne, postać gracza to nie jest generyczny bezimienny ocalały, który przechodzi klasyczną drogę od zera do bohatera. Jeśli już, to bardziej taki Mario, Harry Potter albo Luke Skywalker.

Jesteś Sam. Sam Porter. Sam Porter Bridges.

Protagonista, któremu wygląd i głos użyczył znany z roli Daryla w „The Walking Dead” aktor Norman Reedus, to typowy outsider. Jednak mimo tego, że Ameryka go w zasadzie nie obchodzi, zaczyna pracować dla UCA. Gra zaś bardzo zgrabnie wyjaśnia, dlaczego to robi i o co w tym wszystkim chodzi, a także wprowadza graczy w meandry tego zwariowanego świata przedstawionego.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031228"
Death Stranding: to nie jest survival horror

Sposób, w jaki to robi, jest ciut naciągany, bo chociaż Sam żyje w tej rzeczywistości, to kolejne postaci tłumaczą mu podstawowe prawidła rządzące światem jak krowie na rowie - no ale to taka konwencja. W toku gry kolejne puzzle wpadają na swoje miejsca i chociaż znalazło się tu sporo tutaj nowomowy i pomysłów rodem z Twin Peaks, uniwersum jest wewnętrznie spójne.

Zaskoczył mnie natomiast fakt, że Death Stranding to wbrew pozorom nie jest survival horror.

Grę trudno zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku, ale z początku miałem wrażenie, że klimatem będzie przypominać Alien: Isolation lub np. serię Resident Evil. Okazuje się, że nic podobnego. Owszem z początku Wynurzeni, takie niewidzialne demony, jawią się niczym nieposkromiona siła natury, ale Sam bardzo szybko zdobywa narzędzia, by z nimi walczyć.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031252"
Death Stranding: Wynurzonych trzeba pokonać lub ominąć

Gracz bardzo szybko ze zwierzyny zmienia się w łowcę. Oprócz zwykłych Wynurzonych pojawiają się różni bossowie, ale walka z nimi na normalnym poziomie trudności nie nastręcza większych trudności. Trzeba jednak do samego końca mieć się na baczności. Chociaż bohater radzi sobie coraz lepiej z coraz to większymi demonami, to wystarczy jeden zły ruch, by trafić w zaświaty. I to dosłownie.

Walka to jednak tylko dodatek, a clou Death Stranding jest eksploracja.

Sam przemierza Amerykę w pojedynkę i odwiedza kolejne skupiska ludzi. W niemal każdym z nich może przyjąć zlecenia dostawy różnych towarów. Część z zadań popycha fabułę do przodu, a inne pozwalają zdobyć więcej Lajków. Te są niezbędne, by poprawić swoją ocenę wyrażaną za pomocą gwiazdek. Oprócz lajkcyny daje to wymierne profity w postaci poprawy parametru i dostępu do lepszego ekwipunku.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031270"
Death Stranding: nie ma dróg, a mapa jest niedokładna

Ten jest niestety zawsze ciężki i mało poręczny. Sam pakuje bowiem wszystko w szczelne pojemniki, bo padający z nieba temporalny deszcz, będący zwiastunem pojawienia się w okolicy Wynurzonych, przyspiesza upływ czasu. Trzeba stale monitorować poziom uszkodzeń niesionych ze sobą towarów oraz… obuwia. Podeszwy niszczą się naprawdę bardzo szybko.

Warto mieć ze sobą zapasową parę butów. Albo dwie.

Trzeba tylko pamiętać, że buty swoje ważą, a wybieranie, które przedmioty ze sobą zabrać z bazy, a które zostawić za sobą, jest w Death Stranding kluczowe. Pojemniki z wyposażeniem oraz przedmiotami, które trzeba dostarczyć klientowi, przytwierdza się do ramion, bioder oraz stelaża na plecach. Ten potrafi zmieścić na tyle dużo, że efekty bywają komiczne.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031255"
Death Stranding: zarządzanie ładunkiem jest trudne, a efekty bywają komiczne

Szybko się okazuje, że zarządzanie ekwipunkiem to nie jest taka prosta sprawa. Pakunki mają różne rozmiary i trzeba zmieścić się w górnym limicie wagowym oraz objętościowym. W dodatku przed wyruszeniem w drogę najlepiej ograniczyć liczbę przedmiotów do minimum, bo po drodze można natknąć się na porzucone paczki, za dostarczenie których dostaje się bonusowe Lajki.

Szkopuł polega na tym, że im więcej przedmiotów niesie Sam, tym trudniej mu się chodzi.

Nawet jeśli gracz nie przebije limitu wagowego, to obciążony bohater wyraźnie wolniej się porusza. Jest też mniej stabilny. Schodząc ze stromego zbocza pod obciążeniem, znacznie częściej trzeba łapać równowagę, wciskając w odpowiednich momentach przyciski L2 i R2. Wieża z pudeł na plecach utrudnia też korzystanie ze skanera i skradanie się w wysokiej trawie.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031273"
Death Stranding: elo, na polu, a gdzie?

To nie koniec niedogodności związanych z załadowaniem zbyt wielu rzeczy. Jeśli gracz się zagapi i jego bohater się przewróci, porwie go prąd w rzece lub zostanie zaatakowany, to może zgubić lub nawet trwale zniszczyć część paczek ze sprzętem, lub - co gorsza - z przedmiotami, które zobowiązał się dostarczyć. To naprawdę nic miłego przewrócić się na ostatniej prostej.

Brak odpowiedniego wyposażenia jest jednak jeszcze gorszy.

Mapa w Death Stranding jest naprawdę różnorodna - od naznaczonej rzeczkami nizin aż po górskie szczyty. Gracz porusza się po trawie, skałach lub po śniegu. Nierzadko trzeba się naprawdę nakombinować, by pokonać strumień albo rozpadlinę. Pomocne są tu takie przedmioty jak np. drabina albo słupek z liną. Podczas moich podróży przydawało się mieć ich nawet po kilka sztuk.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031225"
Death Stranding: nawet nie pytajcie

Problem w tym, że każdy pojemnik z przedmiotem zajmuje cenne miejsce i dociąża postać. W rezultacie kilka razy będąc w połowie drogi zawracałem do bazy, a w innych przypadkach ryzykowałem i traciłem część lub nawet cały ładunek. Takie sytuacje oczywiście nie były przyjemne, ale na szczęście nie irytowały na tyle, żeby się na grę wściekać. Każda porażka to nauczka na przyszłość.

Z każdą godziną nabierałem wprawy i zdobywałem przedmioty ułatwiające pracę kuriera.

Gra w cwany sposób podeszła do kwestii progresji. Podłączanie do sieci nowych osad pozwala korzystać z nowych projektów dla drukarki 3D. Oczywiście, aby je tworzyć, trzeba najpierw zebrać odpowiednie zasoby, ale przez całą rozgrywkę mi ich ani razu nie zabrakło. Możliwe, że stawiałem mniej schronów i odnowiłem mniej dróg, niż twórcy zakładali.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031243"
Death Stranding: nie chcecie wiedzieć, do czego służy spalarnia

Zastanawiam się jednak, czy to nie było celowe zagranie. W końcu problemem i w naszym świecie w zasadzie nie jest sama dostępność zasobów, czyli np. jedzenia, tylko logistyka - a gracz wciela się właśnie w takiego speca od logistyki. Trzeba przemyśleć zarówno to, jakie wyposażenie zabrać ze sobą, jak i to, jaką dokładnie drogą się dostać na miejsce docelowe.

W grze nie ma automatycznego GPS-u i to świetna wiadomość.

Nie da się zaznaczyć punku docelowego, by potem podążać za wyznaczoną przez algorytmy linią - co to, to nie. W świecie przyszłości nie ma już dróg i ze sprzętem na plecach trzeba przebijać się na przełaj, samemu wyznaczając sobie kolejne odcinki trasy wykorzystując do tego mało dokładną mapę. Gra często już po chwili brutalnie weryfikuje plany gracza.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031240"
Death Stranding: w takich miejscach przydaje się drabina

Przedzieranie się pierwszy raz przez niegościnne środowisko daje naprawdę mnóstwo frajdy. Ma się wrażenie bycia pionierem, odkrywcą. Osobie postronnej takie ciągłe bieganie może się wydawać nudne, ale mnie to wręcz odprężało - podobnie jak np. przemierzanie pustyni w niedocenionej grze Mad Max. Często nie korzystałem nawet z pojazdów, chociaż była taka możliwość. Właśnie - pojazdów.

Kurier w Death Stranding nie jest zdany wyłącznie na własne nogi.

Przemierzenie mapy to spore wyzwanie. Warto czasem skorzystać z motorów i ciężarówek. Niestety nie zawsze to ma sens, gdyż drogę tarasują głazy i trzeba pokonywać strome zbocza. Szukanie odpowiednio szerokiej drogi dla ciężarówki lub odpowiednio płaskiej ścieżki dla motoru trwa czasem dłużej niż przejście odcinka na piechotę. Pojazdy mają jednak niepodważalną zaletę: pozwalają zabrać więcej gratów.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031264"
Death Stranding: pojazdy pozwalają zabrać więcej ładunku

Czasami trzeba jednak porzucić je nawet na płaskim terenie. Są momenty, gdy Sam nie uniknie walki - czy to z Wynurzonymi, czy to z innymi ludźmi. Sekwencje akcji nie zdarzają się co prawda zbyt często, ale trzeba być na to gotowym, a tym samym… należy zabrać ze sobą z bazy odpowiednie uzbrojenie. To dodaje kolejną warstwę skomplikowania przy kompletowaniu ekwipunku.

Rzeczy, o których stale musi myśleć gracz, jest jeszcze więcej.

Jednym z towarzyszy Sama jest ŁD, czyli Łącznikowe Dziecko - płód zamknięty w kapsule, który pomaga wykrywać Wynurzonych. Dzięki niemu Odradek, czyli skaner otoczenia, potrafi wykryć niewidzialne demony. Ułatwia to unikanie ich, gdy wpadną na trop gracza, zostawiając w jego okolicy przerażające ślady ogromnych łap. W dalszej części gry pomaga to z kolei w walce.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031282"
Death Stranding: czasem trzeba walczyć w obronie ładunku z MUŁ-ami

Stan ŁD trzeba też cały czas monitorować. Walka i upadki z wysokości sprawiają, że dziecko staje się niespokojne. Jeśli bohater w porę go nie ulula, dzieciak przejdzie w stan autotoksemii i trzeba będzie drałować do bazy, by podłączyć go do aparatury. Oprócz tego Sam musi dbać o poziom zmęczenia i adrenaliny oraz o to, by co jakiś czas poza bazą oddawać mocz.

Po powrocie do kwartery należy zaś wziąć prysznic, wysikać się i strzelić dwójkę. Poważnie.

Taka konieczność jest zresztą w cwany sposób uzasadniona fabularnie, ale nie chcę psuć niespodzianki. Warto po prostu wiedzieć, że praca kuriera to naprawdę nie jest bułka z masłem. Wykonywanie zleceń wymaga uwolnienia pokładów kreatywności w wykorzystywaniu środowiska na swoją korzyść. Pod tym względem przypomina to nieco Legends of Zelda: The Breath of the Wild.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031249"
Death Stranding: ta góra tylko czeka, aż na nią wejdziesz

W toku rozgrywki bałem się, że z czasem zrobi się z tego kolejny proceduralny open world, pełen generycznych misji z kategorii przynieś/podaj/pozamiataj. Na szczęście Hideo Kojima utrzymał odpowiedni balans. Gdy tylko gra stawała się powtarzalna i monotonna, a ja zaczynałem się nudzić, to po chwili zmieniało się status quo. Mechanika nie przysłaniała też historii.

Dzięki temu gonienie króliczka w Death Stranding naprawdę daje sporo frajdy.

Nie da się jednak ukryć, że gracz musi się naprawdę napocić, by dostarczyć paczki. Zasadne wydaje się pytanie, czy to wszystko ma sens. Nie przeczę, że miałem momenty zwątpienia, ale i tak gra kusiła, by wykonać jeszcze jedno zlecenie i obejrzeć jeszcze jeden film przerywnikowy. Historia w Death Stranding jest naprawdę wciągająca, a fabuła ma kilka niezłych zwrotów akcji.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031246"
Death Stranding: w kwaterze można przejrzeć się w lustrze

Trzeba jednak na wstępie zaznaczyć, że momentami z ekranu przebija grafomaństwo Kojimy. Jeśli ktoś ma problem z takim przesadyzmem, to Death Stranding może go irytować. Do mnie taki sposób narracji jednak przemawia, a gra faktycznie ma coś ważnego do powiedzenia. Temu przesłaniu podporządkowana jest cała mechanika rozgrywki. Również w warstwie sieciowej.

Death Stranding można przechodzić samemu, ale nie wyobrażam sobie grać solo.

Jednym z najważniejszych elementów Death Stranding jest asymetryczny tryb wieloosobowy. Świat, po którym podróżuje gracz, z początku jest jałowy. W toku gry każdy zostawia w nim jednak swój ślad - od zaznaczonych niebieskim kolorem odcisków butów, przez drabiny i haki z linami, na generatorach, kryjówkach i wyciągniętych z trzewi ziemi drogach kończąc.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031261"
Death Stranding: przerwa na siku

Do tego światy graczy się przenikają. Po przejściu w tryb online można trafić na porzucone przez innych graczy ładunki oraz zbudowane przez nich obiekty. Taka pomoc jest nieoceniona. Wyczerpany kurier, który ugrzęzł w górach po pas w śniegu, z pewnością doceni temporalny schron, most prowadzący na drugą stronę rozpadliny albo linę, która ułatwi zejście ze szczytu.

Z innymi graczami można się oczywiście wymieniać Lajkami.

Każdy obiekt zostawiony w świecie gry przez NPC-a lub innego gracza można lajkować. Zebrane w ten sposób punkty przypisane są do konta gracza. Z innymi ludźmi - w tym kompletnie nieznajomymi - można budować tzw. Bridge Linki. Ułatwia to dostrzeganie zostawionego przez nich ekwipunku. Gra pozwala wzywać też innych na pomoc przy budowaniu lub ulepszaniu budowli.

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031267"
Death Stranding: trwa drukowanie...

Bardzo mnie przy tym cieszy fakt, że tryb multiplayer działa tak… naturalnie. W tym szaleństwie na pewno jest jakaś metoda, ale jej nie szukałem, żeby nie psuć sobie zabawy. Algorytmów zarządzających pojawianiem się nowych obiektów na mapie też mimowolnie nie rozgryzłem. A naprawdę pogłębiają one immersję. Multiplayer to nie jest zbędny dodatek, tylko bardzo istotny element gry.

Motywem przewodnim Death Stranding jest przecież budowanie więzi między ludźmi.

Gra jednak nie wymusza tego na graczu. Zamiast tego skutecznie zachęca go do tego, żeby współpracował z innymi kurierami. Hideo Kojima zdecydował się na metodę marchewki, a nie kija. W rezultacie, chociaż w ogóle nie musiałem tego robić, z chęcią zostawiałem znaki ostrzegawcze przed lawiną, Wynurzonymi lub MUŁ-ami. Wcale nie chodziło mi o Lajki. Serio!

Death Stranding recenzja screenshot PS4 class="wp-image-1031279"
Death Stranding: element społecznościowy wciąga

No, a przynajmniej nie tylko o nie. Owszem czasem wpadło jakieś polubienie za strategicznie umieszczoną drabinę albo generator, ale to był bonus, a nie cel sam w sobie - świadomość, że komuś pomogłem, też jest super. Zbędne przedmioty wolałem zaś odłożyć do wspólnej szafki, nie otrzymując za to nic w zamian, niż przerabiać na kolejne komponenty do craftingu.

Faktycznie ma się wrażenie przyczyniania się do odbudowania społeczeństwa.

REKLAMA

Świat w Death Stranding stale się rozwija, ale nie wszystko zostało zaplanowane przez deweloperów. To od społeczności graczy zależy, w których miejscach pojawią się mosty, drabiny, generatory, schrony i drogi. Podoba mi się to, że nie sposób odróżnić, które elementy na mapie zostały rozmieszczone przez NPC-ów, a które dostarczyli w sposób quasi-losowy inni gracze.

Cudze konstrukty są tu czymś naturalnym. Z kolei podróż każdego gracza, gdzie skojarzenie z grą o tytule Journey nie jest wcale takie bezpodstawne, jest przez to niepowtarzalnym doświadczeniem. To, co nas spotyka, to wypadkowa tego, co stworzyli przed nami inni. Dzięki temu paradoksalnie pomimo śmierci w tytule Death Stranding to całkiem niezła… metafora życia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA