REKLAMA

Śmierć współzałożyciela Bitmarketu nie ułatwi śledztwa w sprawie jednej z najstarszych polskich giełd

Tajemnica upadku jednej z najważniejszych polskich giełd kryptowalut robi się coraz mroczniejsza po śmierci wraz jej współwłaściciela.

29.07.2019 19.23
Bitmarket giełda bitcoinów
REKLAMA
REKLAMA

Prokuratura ustaliła, że do śmierci współwłaściciela giełdy Bitmarket nie przyczyniły się osoby trzecie, jednak zastrzega, że nadal ma zamiar patrzeć na sprawę wielowątkowo.

Gdy na początku miesiąca użytkownicy jednej z najstarszych polskich giełd kryptowalut weszli na jej stronę, witał ich taki komunikat:

Z przykrością informujemy, że w skutek utraty płynności, z dniem 08.07.2019 roku, Serwis Bitmarket.pl/net został zmuszony zakończyć swoją działalność. Będziemy informować Państwa o dalszych krokach

Na klientów giełdy padł blady strach. Część osób trzymała pieniądze na niej, zamiast we własnym bezpiecznym portfelu. Prokuratura szacuje, że klienci mogli stracić co najmniej 2 300 bitcoinów, czyli ponad sto milionów zł.

Ofiary upadku giełdy gromadzą się na Facebooku, wymieniają doświadczeniami, kwotami i planują razem, co dalej.

Klienci Bitmarketu będą walczyć o odzyskanie pieniędzy, choć ich szanse na sukces są raczej umiarkowane. Pieniądze przechowywane w coinach wyjątkowo łatwo ukryć. Osoby, którym śledczy próbują zająć portfele, prześladuje syndrom nagłej utraty pamięci, w wyniku którego uciekają z niej wszystkie hasła.

Koniec Bitmarket.pl spadł na klientów jak grom z nieba, ale wcześniej grzmiało.

Pierwsze oznaki świadczące o tym, że coś może być nie tak, pojawiły się w czerwcu.

Na samym początku miesiąca na forum bitcoin.pl pojawił się komunikat o przerwie w działaniu giełdy. Zaskoczeni użytkownicy musieli zmienić swoje hasła, co zostało uzasadnione zmianami w prawie. Zmianami, które podkreślmy, nie wymagały ustanawiania nowych haseł.

Nie dla wszystkich jednak problemy Bitmarketu były całkowitym zaskoczeniem. Dzień przed końcem giełdy spółka IQ Partners S.A. poinformowała w raporcie dla inwestorów Giełdy Papierów Wartościowych o ryzyku jej zamknięcia. Komunikat kończył się informacją, że do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie IQ Partners złożyło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Na razie nie wiadomo, co było przyczyną dziwnego zachowania i upadku giełdy, choć internet wrze od spekulacji.

Właściciele przerzucają winę między sobą.

11 lipca, czyli w dniu, w którym Prokuratura Okręgowa w Olsztynie poinformowała o wszczęciu śledztwa w sprawie niekorzystnego rozporządzania mieniem klientów BitMarketu, Marcin Aszkiełowicz wydał oświadczenie:

Żadna z osób, które zarządzały na przestrzeni lat giełdą Bitmarket, nigdy nie defraudowała środków Klientów. Jestem przekonany o swojej uczciwości i dobrej woli i będę jej bronił w trakcie postępowania sądowego.

Ogromna dziura (...) jest wynikiem sytuacji nadzwyczajnych i błędów w zarządzaniu, popełnionych przez osoby faktycznie zarządzające wówczas giełdą, które miały miejsce w pierwszych dwóch latach działalności giełdy, po jej przejęciu z Aftermarket, min. włamaniu hakerskiemu na serwery giełdy, w wyniku którego z kont kilku użytkowników oraz kont technicznych giełdy, zginęło ponad 600 BTC.

Kilka dni później, 16 lipca, Tobiasz N. przedstawił swoją wersję wydarzeń w wywiadzie dla portalu Debata Olsztyn. Różniła się ona znacząco od tego, co deklarował jego wspólnik.

Według niego Aszkiełowicz w ostatnich miesiącach zachowywał się dziwnie i związał z ludźmi o szemranej reputacji. Opowiadał o tym, że wspólnik boi się o swoje życie i chce dla bezpieczeństwa iść do więzienia.

W wywiadzie przedstawił się jako ofiara całej sytuacji i osoba, która w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, co dzieje się w Bitmarkecie. Podkreślał, że on sam stracił na upadku giełdy ponad milion zł i ma zamiar w pełni współpracować z policją, żeby sprawę wyjaśnić. Swoje zaangażowanie w spółkę opisuje tak, jakby był chodzącą sakiewką z pieniędzmi, do której sięgali zarządzający giełdą Marcin Aszkiełowicz i Mariusz Sperczyński. O upadku giełdy miał się dowiedzieć z Facebooka.

Wspólnicy kupili giełdę od Michała Plebana w 2015 r. Ten też zabrał głos i oznajmił, że spółki Kvadratco nie stać było na zapłacenie pełnej ceny Bitmarketu, więc ponad 500 bitcoinów potrącono podczas przenosin bitcoinów ze starego portfela na nowy. Jedna z teorii mówi o tym, że były to pieniądze klientów, a dziura, która w ten sposób powstała, rozrosła się gwałtownie po rekordowych wzrostach ceny bitcoina i sprawiła, że giełda poszła na dno.

Skomplikowana sieć spółek nie pomoże ofiarom.

W wywiadzie Tobiasz N. rysuje także skomplikowaną sieć połączeń między Bitmarketem i innymi spółkami. On sam deklarował, że nie rozumiał zależności między kolejnymi podmiotami i tylko dawał sobą sterować. Zrozumienie ich i zdobycie informacji z rozsianych po całym świecie podmiotów jest jednym z niełatwych zadań czekających na prokuraturę.

Oficjalny operator giełdy jest zarejestrowany na Seszelach, spółka posiadająca domenę i znak towarowy w Tallinie, pracownikom płaciła firma z Polski, a platformą zarządzało londyńskie przedsiębiorstwo. Do tego dochodzi dość niejasna sytuacja z IQ Partners, które wykonało pierwsze kroki ku przejęciu giełdy (kupiło spółkę z Estonii), ale potem wycofało się z pomysłu. Teraz próbuje się jednoznacznie odciąć od Bitmarketu.

Śmierć Tobiasza N.

REKLAMA

Zwłoki Tobiasza N. znaleziono 25 lipca. Dziś Arkadiusz Szulc, prokurator rejonowy Olsztyn-Północ, poinformował PAP, że z przeprowadzonej sekcji zwłok wynika, że Tobiasz N. odebrał sobie życie bez udziału osób trzecich.

To jednak dopiero początek. Powołano zespół biegłych, którzy mają pomóc w jej wyjaśnieniu, co właściwie się stało. Bez pomocy Tobiasza N. także rozwikłanie sprawy Bitmarkeru może być jeszcze trudniejsze, a już teraz można mieć pewność, że do łatwych zadań należeć nie będzie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA