REKLAMA

Gry dla każdego, w cenie dla każdego. Microsoft w dwie godziny przypomniał mi, za co kocham gry wideo

Od lat nie byłem tak podekscytowany światem gier wideo, jak po obejrzeniu wczorajszej prezentacji Microsoftu na E3 2019.

10.06.2019 19.37
Microsoft w dwie godziny przypomniał mi, za co kocham gry wideo
REKLAMA
REKLAMA

Uważam się za gracza. Nie do poziomu obsesji, ale gry wideo zawsze zajmowały szczególne miejsce w moim życiu. Przez lata grałem długo i namiętnie we wszystko, co tylko mi w ręce wpadło, o ile mogłem to kupić kilka miesięcy po premierze, w budżecie nieprzekraczającym możliwości nastolatka (tu z pomocą często przychodziły też magazyny, jak CD Action).

Od zawsze gram na PC, bo szkoła z internatem i późniejsze częste zmiany lokum nie sprzyjały posiadaniu konsoli i telewizora, a dziś, jako dorosły (nie mylić z dojrzały) człowiek zwyczajnie nie czuję potrzeby posiadania ani jednego, ani drugiego.

Na przestrzeni ostatnich kilku lat zacząłem jednak grać dużo mniej niżbym chciał.

Gry nigdy nie przestały mnie interesować, ale śledziłem świat tej przepięknej rozrywki z daleka, wyjąwszy okazjonalne zagłębienie się w megahiciory pokroju Wiedźmina 3 czy odgrzanego na pecety GTA V. Podejrzewam, że powody tego stanu rzeczy nie są obce wielu czytelnikom, zwłaszcza tym bliżej trzydziestki – życie wchodzi z butami, człowiek kupuje pralkę, i nic już nie jest takie, jak kiedyś. Do tego dookoła tyle nieangażującej rozrywki! Gry, które z natury wymagają od nas więcej czasu i uwagi, nagle stały się jakby mniej atrakcyjne. Stały się wysiłkiem.

Do tego wysiłkiem, wybaczcie słownictwo, cholernie kosztownym. Gdy jakieś 7 lat temu pracowałem w Empiku, średnia cena nowej gry na peceta wynosiła ok. 130 zł, i mogłem tylko żałować kolegów konsolowców, którzy za nowości płacili dwa razy tyle. Dzisiaj jednak nie jest mi do śmiechu, bo nowości na komputery osobiste praktycznie zrównały się cenami z wersjami na konsole, a epidemia DLC sprawiła, że za wydane pieniądze dostajemy mniej niż kiedykolwiek.

Jestem w stanie zrozumieć ten stan rzeczy; tworzenie gier to w końcu nie pisanie książek. Mówimy o olbrzymich, kosztownych przedsięwzięciach, które nie zwrócą się za 29,99 zł per egzemplarz. Studia muszą jakoś zrekompensować sobie nieskończone crunche przy komputerach i lata spędzone nad jedną produkcją. Co nie zmienia faktu, że jako konsumenta ten stan rzeczy boli mnie i mój portfel, zwłaszcza gdy obok jest tyle rzeczy mogących „na szybko” dostarczyć mi rozrywki w znacznie niższej cenie (od książek począwszy, na Netfliksie skończywszy). I tak, można kupować gry taniej na wyprzedażach, oczywiście, ale jeśli mam być szczery, rzadko znajduję tam coś dla siebie. Zbyt duży wybór, za mało czasu.

Inna sprawa, że odkąd pracuję w domu a moim głównym narzędziem pracy jest komputer osobisty, czuję swoistą repulsję do spędzania przy nim wolnego czasu. Po długich godzinach spędzonych na pracy przy biurku ostatnim, na co mam ochotę, jest spędzenie kolejnych godzin na rozrywce przy biurku. Konsola z kolei nie jest opcją, którą w ogóle rozważam, przede wszystkim ze względów ekonomicznych – skoro nie mam telewizora, a konsolę podłączałbym do monitora na biurku, to równie dobrze mogę nadal grać na PC.

I tak życie się toczy, a ja coraz bardziej i bardziej oddalam się od świata gier. Świata, który nadal mnie fascynuje i który uważam za ostateczną formę sztuki i rozrywki, w której – prędzej czy później – skończą wszyscy współcześni artyści. Bo to w grach jest największe zapotrzebowanie na talenty.

Microsoft na E3 2019 jednym cięciem rozwiązał (prawie) wszystkie te problemy.

Tak jak konferencja EA na E3 2019 wynudziła mnie śmiertelnie, tak dzięki Microsoftowi przypomniałem sobie, dlaczego w ogóle sięgnąłem po gry „za dzieciaka”.

Ponad 60 produkcji! I każda z innej parafii – od super poważnych, mrocznych tytułów (Blair Witch, 12 Minutes), poprzez te cudownie abstrakcyjne (Psychonauts 2) i cudownie klasyczne (Age of Empire II Definitive Edition, MSFT Flight Simulator) aż po jednocześnie bajkowe lub… nieco dziecinne gry (Lego Speed Champions, Way to the Woods). Były gry AAA. Były malutkie produkcje malutkich twórców.

Microsoft na przestrzeni niespełna dwóch godzin pokazał mi na nowo, jak cudownie różnorodną rozrywką są gry komputerowe. No właśnie: komputerowe to słowo klucz. Jako zatwardziały przedstawiciel #pcmasterrace szalenie doceniam, że niemal każda pokazana wczoraj nowość trafi na komputery osobiste, w tym większość także do GamePassa, do którego zaraz dojdę.

Oglądając wczorajszą konferencję Microsoftu co chwilę to podrywałem się z krzesła, to podtrzymywałem dłonią szczękę, by nie opadła ku podłodze. I chociaż dziś w mediach mówi się głównie o Xbox Scarlett, ja wciąż rozmyślam o zwiastunach i nadchodzących premierach, szczególnie nie mogąc się doczekać przyszłego roku. Microsoft jak mantrę powtarza, że ich celem jest to, by wszyscy grali. I jestem pewien, że tak szerokie spektrum pokazanych gier miało temu zaświadczyć. Zupełnie jakby Microsoft chciał powiedzieć „patrzcie, mamy coś dla każdego”.

Gry dla każdego, w cenie dla każdego.

Ciekawe nowości byłyby jednak niczym, gdyby nie forma, w jakiej większość z nich będzie zaserwowana. A większość z pokazanych wczoraj gier trafi do GamePassa, który to właśnie zadebiutował także na PC.

Bez cienia wątpliwości kliknąłem „subskrybuj”, z lekkim sercem dając Microsoftowi blisko 20 zł/mies. Rację ma Szymon Radzewicz pisząc, że to pierwsza udana próba stworzenia „Netfliksa dla gier” i znakomite rozwiązanie dla całego świata gier wideo. Ja od siebie dodam, że to więcej niż znakomite rozwiązanie dla ludzi, których przed rozgrywką powstrzymuje kombinacja braku czasu i pieniędzy.

Z jednej strony mamy tu jakąś wstępną pre-selekcję. Wybieramy z ograniczonej liczby świetnych gier, które w dodatku w każdej chwili możemy przerwać, by spróbować innej. Do tego możemy to zrobić nie ponosząc dodatkowych kosztów, płacąc za (obecnie) setkę produkcji mniej, niż HBO liczy sobie za abonament na swoje VOD. Jest tanio, jest dobrze. Znikają wszelkie wymówki, by nie grać. Znika przymus, by wmuszać w siebie grę tylko dlatego, że wydało się na nią grube pieniądze. Znika bariera wejścia.

Nie oznacza to oczywiście, że Microsoft jest mesjaszem rynku gier.

Dla pełnego zrozumienia – znam krajobraz świata gier wideo na tyle, by wiedzieć, gdzie oferta Microsoftu ma luki i rozumieć, że dla wielu osób ta oferta mimo wszystko nie musi być atrakcyjna. Dla mnie jednak, podobnie jak dla innych ludzi, którzy „chcieliby, a nie mogą”, taka oferta po prostu nie ma konkurencji. Być może nadchodzące Apple Arcade zaoferuje namiastkę podobnych odczuć, ale nie sądzę – w końcu w przypadku Apple’a mówimy przede wszystkim o produkcjach mobilnych, zaś w przypadku GamePassa głównie o pełnotłustych produkcjach, zapewniających dziesiątki godzin zabawy i które – kupione oddzielnie – kosztowałyby tysiące złotych.

Nie mam też wątpliwości, że choć dziś GamePass na PC ma „ledwie” 100 produkcji, to szybko dołączą do nich kolejne. Ostatecznie GamePass na Xboxa ma ich znacznie więcej, a jeśli wierzyć Microsoftowi, deweloperzy pozytywnie zapatrują się na ideę abonamentu na gry. Osobiście marzy mi się kolekcja kultowych klasyków (coś na kształt gier dostępnych we wstecznej kompatybilności na Xbox One), ale to marzenie pewnie zostanie niespełnione. Na pewno jednak zobaczymy mnóstwo świetnych, nowych gier.

Microsoft w niespełna dwie godziny rozpalił we mnie na nowo miłość do gier wideo.

Uczucia, które przyćmiła dorosłość i nadmiar innych form rozrywki, wróciły do mnie wczoraj jak silna fala przypływu. To znamienne, bo oglądałem każdą dużą konferencję z targów E3 na przestrzeni ostatnich lat, i żadna nie wywołała we mnie podobnych odczuć. Żadna nie zrobiła ze mną tego, co zrobił ze mną wczoraj Microsoft.

Żadna tak mocno nie utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę być częścią tej wielkiej i pięknej społeczności graczy, do której bariera wejścia jest dziś niższa niż kiedykolwiek.

REKLAMA

PS. A jeśli kogoś dalej nie przekonuje 18,99 zł za abonament na gry, to podpowiem, że w GamePassie na PC dostajemy też symulator randkowania z gołębiami. Jeśli to nie jest warte 19 zł, to nie wiem, co jest.

PPS. Keanu Reeves na grafice głównej służy wyłącznie zwróceniu uwagi. W końcu wszyscy kochają Keanu^^

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA