REKLAMA

Nie ma czasu na pytania. Po prostu zainstaluj Endomondo i wyjdź na dwór

Upał, ulewa, upał, ulewa, upał, ulewa, i tak na okrągło. Pogoda ostatnich (i nadchodzących) tygodni wcale nie zachęca do wzmożonej aktywności. Ale są rzeczy, które potrafią zmotywować naprawdę skutecznie, nawet tych nieprzekonanych.

24.07.2018 18.17
pomoc mierzona kilometrami
REKLAMA
REKLAMA

Zerkam za okno - żar leje się z nieba. Zerkam na aplikację pogodową i potwierdzają się moje obawy - jest ponad 28 stopni Celsjusza i jeszcze przez długie godziny ta sytuacja się nie zmieni. Gdybym chciał odczekać na komfortowe warunki do biegania, prawdopodobnie musiałbym celować w środek nocy, co nie wchodzi w grę.

Mam więc do wyboru albo powalczyć z samym sobą, albo obiecać sobie - najpewniej fałszywie - że przecież jutro też jest dzień i może jutro uda się potrenować na świeżym powietrzu. I prawdopodobnie wygrałaby ta druga opcja, a stracone kilometry nadrabiałbym w okresie jesienno-zimowy, gdyby nie jeden fakt.

Fakt, który powoduje, że niemal natychmiast po napisaniu tego tekstu przebiorę się w ubrania do biegania i - mimo nieubłaganej pogody - pójdę pobiegać.

I fakt, który powoduje, że mimo mojej niechęci do wysokich temperatur, czerwiec, lipiec i sierpień przeważnie nie są wstydliwymi miesiącami w moim sportowym kalendarzu.

Znaleźć motywację w 30 stopniach.

Na początek kilka statystyk z mojego dziennika.

W 2015 r., kiedy zaczynałem na poważnie przygodę z jakąkolwiek aktywnością, w maju udało mi się ukończyć 21 treningów. W czerwcu treningów było 17, w lipcu 29, w sierpniu aż 34, a we wrześniu 23. Potem, aż do stycznia, było tylko słabiej.

 class="wp-image-773812"

Identyczna sytuacja miała miejsce rok później. Maj - 18, czerwiec - 28, lipiec - 29, sierpień - 14 i 21 we wrześniu. Podobnie w 2017 r. Podobnie pewnie będzie też i w tym roku.

Skąd ten skok w liczbie treningów? Jakieś imprezy sportowe, których nie mogę przegapić? Nie, takie spotkania nie kręcą mnie w ogóle i w życiu w żadnym jeszcze nie uczestniczyłem. Wolę biegać i jeździć na rowerze kiedy chcę i gdzie chcę.

A jednak, jak skrzętnie obliczyłem, aż 44 proc. (3464 z 7738 km) pokonanego przeze mnie przez ostatnie 3,5 roku dystansu nakręciłem właśnie w okresie czerwiec-wrzesień.

Jest bowiem jedno wydarzenie w roku, jedno jedyne tak po prawdzie, do którego dołączam regularnie.

Czyli moja sekretna broń na walkę z upałami (i w ostatnim czasie - ulewami) i samym sobą.

Teoretycznie, przynajmniej według terminologii Endomondo, jest to rywalizacja, ale nigdy nie traktowałem jej w ten sposób. Przeważnie zmagania kończę kilkadziesiąt tysięcy miejsc za podium, bez żadnych szans na zajęcie jakiejkolwiek sensownej pozycji. I wiecie co? Jest mi to całkowicie obojętne. Bo nie o to tutaj chodzi. Liczy się - i w tym momencie jest to prawda - sam udział.

O co chodzi w akcji T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami? To akurat proste. Zasady są jasne - pula nagród wynosi (jak co roku) milion złotych, a zadaniem uczestników jest wychodzić, wybiegać, wypływać albo wyjeździć (tak, zlicza się większość dyscyplin sportowych, nawet jazda na hulajnodze czy deskorolce) jak najwięcej kilometrów.

Żadna z osób biorących udział w tej zabawie nie otrzyma jednak miliona złotych. Otrzymają go niepełnosprawne dzieci, które wymagają wielomiesięcznych, a czasem nawet wieloletnich rehabilitacji, a także kosztownego sprzętu, który w tych rehabilitacjach pomoże.

Tak, w tej akcji nie chodzi o to, żeby cokolwiek wygrać, ale o to, żeby komuś realnie pomóc, robiąc to, co i tak prawdopodobnie by się robiło - chodząc, biegając, jeżdżąc na rowerze. Nawet niekoniecznie sportowo - w końcu na rowerze możemy jeździć do pracy, a kilometrowy spacer zrobić sobie do osiedlowego sklepu.

A warto, bo liczy się naprawdę każdy kilometr. Cała akcja podzielona jest na 7 etapów, gdzie na każdym ustalany jest określony pułap pokonanych przez uczestników kilometrów i kwota, jaka po jego przekroczeniu zostanie przekazana na potrzebujące dzieci.

 class="wp-image-773806"

W tej chwili próg to 60 mln km, z którego zrealizowano już ponad 45 mln, natomiast kwota, o którą walczą uczestnicy, to 150 tys. zł. Biorąc pod uwagę fakt, że w akcji bierze udział prawie milion (!) osób, wystarczy, że każda z nich zrobi raptem 15 km przez najbliższe dwa tygodnie (czyli około kilometra dziennie) i już cel zostanie zrealizowany.

Tak, naprawdę nie potrzeba aż tak wiele i nie trzeba biec maratonu, żeby pomóc (ale można!).

Jak dokładnie wziąć udział?

Wystarczy założyć konto na Endomondo, pobrać aplikację, dołączyć do rywalizacji i zacząć rejestrować treningi. Wszystko poza tym dzieje się całkowicie automatycznie - jeśli uprawiamy sport, z którego kilometry uwzględniane są w akcji T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami, zostaną one doliczone do naszego profilu wkrótce po zakończeniu ćwiczenia. Proste.

Nie trzeba być przy tym abonentem T-Mobile, nie trzeba mieć konta Endomondo Premium, nie trzeba za nic płacić. Wystarczy mieć ukończone 13 lat i trochę chęci do ruchu.

Ba, nie trzeba mieć nawet aplikacji Endomondo, jeśli do rejestracji aktywności wykorzystujecie inne urządzenia (np. zegarki sportowe). Wystarczy tylko zadbać, żeby serwis, z którego korzystacie, oferował synchronizację z Endomondo, i uruchomić ją. To wszystko - zresztą sam tak robię, monitorując tylko co jakiś czas, czy liczba kilometrów jest aktualizowana prawidłowo.

REKLAMA

A jeśli ktoś się zagapił i jeszcze do T-Mobile Pomoc Mierzona Kilometrami nie dołączył - nic straconego. Zabawa trwa do końca września tego roku, więc przed nami jeszcze ponad dwa miesiące zliczania kilometrów. Zliczania, które nie kosztuje nas absolutnie nic (poza wysiłkiem), a na którym zyskamy zarówno my, jak i dzieci, do których trafią wychodzone przez nas pieniądze.

Mnie to przekonuje.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA