REKLAMA

Wyciągnęli z Facebooka dane 50 mln użytkowników. Teraz wyjaśniają, że skoro się dało, to głupio było nie skorzystać

W sprawie Cambridge Analitica wypowiedzieli się już prawie wszyscy, tylko sama firma nie kwapiła się, żeby zabrać głos. Wreszcie jednak jej CEO postanowił przemówić i w oświadczeniu opublikowanym na stronie, przedstawił oficjalne stanowisko firmy. 

24.03.2018 11.10
Oświadczenie Cambridge Analitica
REKLAMA
REKLAMA

Alexander Tayler, CEO Cambridge Analitica, postanowił przejść do obrony i przedstawić stanowisko firmy. Najwyższy czas - Facebook już wie, kogo ma zamiar obwinić za całe zamieszanie. Przywdziewając się w szaty śnieżnobiałej, niewinnej owieczki Mark Zuckerberg, rozgląda się w poszukiwaniu kogoś, kogo można łatwo obsadzić w roli bardzo złego wilka. A Cambridge Analitica w tej chwili całkiem nieźle się do tego nadaje.

Oświadczenie Cambridge Analitica.

Co specjalnie nie dziwi, firma twierdzi, że dane, z których korzystała, pozyskała absolutnie legalnie i zgodnie z wszelkimi możliwymi regułami oraz przepisami obowiązującymi na Facebooku. Nie ich wina, że zostały one napisane w duchu pewnej niefrasobliwości. Po prostu pozwalały na dotarcie do 50 mln użytkowników, którzy nie zgodzili się na branie udziału w eksperymencie. Głupio nie skorzystać.

Alexander Tayler potwierdził także, to, co już wcześniej twierdzili przedstawiciele firmy. Cambridge Analitica zniszczyła dane pozyskane z Facebooka, gdy tylko została o to poproszona, czyli w 2015 r. W związku, z czym feralne 50 mln danych nie zostało wykorzystanych podczas wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2016 r. i nie przyczyniły się do wygranej Donalda Trumpa.

W oświadczeniu podkreślono także, że na posterunku jest już niezależna firma, która prowadzi audyt. Po jego zakończeniu potwierdzi, że rzeczone dane zostały usunięte. Może jestem sceptykiem, ale bardziej wiarygodne powinny być wyniki śledztwa prowadzonego przez brytyjskie Information Commisionner's Office. Ten właście urząd wiął bowiem na barki przyjrzenie się sprawie i działalności firmy.

Ponieważ cała afera zaczęła się od doniesień Christophera Wylie'a, nie mogło się obyć bez odniesienia się od samej postaci sygnalisty. Jak łatwo było przewidzieć, firma próbuje go zdyskredytować. Sugeruje, że jego przerwanie milczenia nie jest powodowane troską o dobro ogółu, ale narastającym konfliktem z firmą. Tayler podkreśla, że Waylie nie może mówić prawdy, bo pracował on jedynie niecały rok w firmie i to w 2014 r., czyli przed wyborami prezydenckimi.

REKLAMA

Firma zdystansowała się także od działalności siostrzanej SCL Elections zajmującej się doradztwem i marketingiem politycznym poza Stanami Zjednoczonymi. Zapowiedziała rozpoczęcie śledztwa, które ma na sprawdzić, czy działania SCL Elections nie naruszały zasad etyki.

Podsumowując: dane, które mieliśmy, zdobyliśmy legalnie. Jak tylko Facebook nas o to poprosił, skasowaliśmy je w całości. Christopher Wylie ma swoje własne powody, żeby nas nie lubić, a od SCL Elecrtions się zaś dystansujemy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA